Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Wiele hałasu o Perłę

Czy Sopot ma prawo być uzdrowiskiem?

Sopot, jeśli chce pozostać uzdrowiskiem, musi znaleźć rozwiązanie niemal od ręki. Sopot, jeśli chce pozostać uzdrowiskiem, musi znaleźć rozwiązanie niemal od ręki. Kacper Kowalski / KFP
Czy Sopot, najbardziej renomowany polski kurort nadbałtycki, utraci status uzdrowiska?
Źródło solankowe przed sopockim szpitalem.Wojtek Jakubowski/KFP Źródło solankowe przed sopockim szpitalem.

O 10 miejscowościach, które pod koniec 2013 r. mogą wypaść z listy uzdrowisk, o ile nie spełnią postawionych im warunków, Ministerstwo Zdrowia przypomniało w mediach. W Sopocie tłumy gości dowiedziały się, że z Perłą Bałtyku jest coś nie tak, głównie przez hałas w tzw. strefie A, kluczowej dla uzdrowiskowego lecznictwa i obwarowanej surowymi rygorami. Hałas w tej strefie nie ma prawa przekraczać 50 decybeli, a w Sopocie w rejonie równoległej do plaży ulicy Bitwy pod Płowcami jego poziom jest o 20 proc. wyższy. Miasto już w 2009 r. dostało żółtą kartkę od Ministerstwa Zdrowia i termin, w jakim musi zdusić decybele.

Władze kurortu tłumaczyły, że to z powodu prowadzonych inwestycji (Centrum Haffnera, hotel Sheraton, hala widowiskowo-sportowa Ergo Arena). Tym tłumaczeniem uśpiły własną czujność. Bo budowlańcy się zwinęli, a decybele pozostały. Nie pomogła ani nowa nawierzchnia na ul. Bitwy pod Płowcami, ani udrożnienie równoległej ul. Władysława Łokietka. Bo kurort, wciśnięty między morze a wzgórza morenowe, jest wąskim gardłem Trójmiasta. Przewala się przezeń Gdańsk do Gdyni i na odwrót. Kierowcy zjeżdżają na trakt nadmorski, by uniknąć korków na niesłychanie obciążonej drodze przelotowej. W rezultacie ich auta suną tuż obok dwóch z trzech sopockich sanatoriów – Heliosa (300 miejsc) i Perły (200 miejsc). Sanatoryjna cisza panuje tylko w rejonie Leśnika (kolejne 200 miejsc), położonego 3 km od morza.

Ze statusem uzdrowiska prócz obostrzeń wiążą się też pożytki. Na przykład opłata uzdrowiskowa (nie mylić z klimatyczną), w Sopocie wynosi 4,20 zł/dobę . Sopot zbiera w ten sposób 1,7 mln zł rocznie. Ministerstwo Zdrowia dorzuca drugie tyle i wychodzi 3,4 mln zł. Niby niedużo, ale jednak ok. 1–1,5 proc. rocznego budżetu kurortu. Dzięki uzdrowisku sanatoria mają kontrakty z NFZ. To kuracjusze z chudszym portfelem, ale jednak całoroczni, obecni w okolicznych lokalach, w sklepach. Jak wylicza dr Waldemar Krupa, naczelny lekarz uzdrowiska, w sanatoriach gości rocznie ponad 10 tys. osób. Dwa z nich – Leśnika i Perłę – prowadzi SPZOZ Uzdrowisko Sopot, spółka podległa miastu. Osiąga ona 300 tys. zł czystego zysku rocznie. Pobyt aż 95 proc. jej kuracjuszy opłaca NFZ. Sanatoria dają zatrudnienie około 300 osobom. Łatwiej też pozyskiwać pieniądze z funduszy ekologicznych.

Jednak prezydent miasta Jacek Karnowski nie kryje – największą wartością uzdrowiskowego statusu jest prestiż. Miejscowość uzdrowiskowa może liczyć na inwestorów, którzy zbudują nie tylko apartamentowce, straszące po sezonie ciemnymi oknami, ale hotele z usługami typu spa, jak Mera wzniesiona obok Heliosa. Karnowski wskazuje na pobliskie Orłowo – nadmorską dzielnicę Gdyni – tam inwestorzy stawiają tylko apartamentowce.

Św. Wojciech i ogórki

Uzdrowiskowy potencjał Sopotu dostrzegł już przybyły tu w 1808 r. Jean Georges Haffner, lekarz wojsk napoleońskich w randze majora. I to od niego wszystko się zaczęło. Ale formalny status uzdrowiska miasto uzyskało dopiero w 1999 r. To był pomysł marketingowy samorządowców. Chodziło o to, by szybko i skutecznie zmienić wizerunek Sopotu. Nie był on wtedy najlepszy. W publikacji wydanej na 20-lecie samorządu czytamy: „Stan środowiska naturalnego w Sopocie na przełomie lat 80. i 90. można określić tylko w jeden sposób – katastrofa ekologiczna. Obowiązywał zakaz nie tylko kąpieli w morzu, ale nawet leżenia na piasku zwilżonym wodą”.

Źródłem skażenia okazały się przepływające przez miasto potoki (aż 14), do których uchodziła sieć kanalizacji deszczowej. Porządkowanie gospodarki wodno-ściekowej dało efekty. W 1993 r. otwarto część plaż, pięć lat później resztę. Ale jak przekonać ludzi, że z czystością jest już tak, jak być powinno? Pomóc miał właśnie świeży status uzdrowiska, poddanie się weryfikacji zewnętrznej.

Uzdrowisko prócz klimatu i czystego środowiska (wolnego także od hałasu) musi się jeszcze wykazać zasobem naturalnych surowców leczniczych. W Sopocie nie było z tym kłopotu. W pierwszej połowie lat 70., przy ulicy Bitwy pod Płowcami, w sąsiedztwie Heliosa i Perły, wykonano odwiert. Na głębokości ok. 800 m dokopano się solanki sprzed 70 mln lat, chlorowo-sodowo-jodkowo-bromkowej, o wysokim stężeniu (4,45 proc.), nadającej się do kąpieli, płukań, inhalacji, do leczenia chorób reumatycznych, nerwobólów, stanów pourazowych, łagodzenia stresów i nerwic.

W latach 70. z solanką dano sobie spokój, otwór został zaczopowany. W nowych czasach, po wpisaniu uzdrowiska do strategii rozwoju miasta, źródło było jak znalazł. W kwietniu 1997 r. Jan Kozłowski, wtedy prezydent miasta, dziś europoseł, uroczyście uruchomił pompy. Solanka ze źródła św. Wojciecha (przypadało akurat 1000-lecie jego śmierci i pierwszej wzmianki o Gdańsku) popłynęła rurami do odległego o 1,6 km, posadowionego nieopodal mola, zabytkowego (1903 r.) Zakładu Balneologicznego, gdzie mieści się Wojewódzki Zespół Reumatologiczny. Skierowano ją też do zbudowanych po sąsiedzku grzybków inhalacyjnych. Ówczesny pełnomocnik prezydenta miasta do spraw uzdrowiska Tomasz Michalski zachęcał do kiszenia w tej wodzie ogórków. I w sezonie można zobaczyć ludzi, którzy nabierają ją do naczyń. Przepis na sopockie ogórki do dziś funkcjonuje na portalach dla seniorów.

Pani doktor i tunel

Były jeszcze plany, żeby obok mola zbudować solankowe tężnie. Z wizją tężni walczyła radna Barbara Gierak-Pilarczyk, lekarka – że to dobre w Ciechocinku, który nie ma wielu atrakcji, że szkoda zasłaniać tężniami morze, a dwa grzybki inhalacyjne dają tyle samo co ileś metrów tężni. Wygrała. Choć – jak twierdzi – lobby tężniowe było silne. Za to minitężnie pod dachem sanatorium Leśnik urządził dr Waldemar Krupa. Solankę dowozi się do dwóch baseników otoczonych faszynowym płotkiem, na którym osiada sól. Doktor Gierak-Pilarczyk od 2006 r. jest szefową Wojewódzkiego Zespołu Reumatologicznego (WZR). W tej placówce niektórzy czołowi polscy politycy odzyskują siły nadwerężone trudami kampanii wyborczych. Trafiają tu także znane artystki z Warszawy i bijący rekordy sportowcy.

Z okien gabinetu dyrektor Pilarczyk rozciąga się widok na morze, molo, Klif Orłowski i inne wspaniałości. W gestii WZR jest basen rehabilitacyjny, do którego w 1997 r. popłynęła świętowojciechowa solanka. Szpital udostępnia go odpłatnie (poza NFZ). Nie traci na tym, ale też specjalnie nie zarabia. 45 minut ćwiczeń w 9-osobowej grupie pod kierunkiem terapeuty kosztuje 20 zł od osoby.

Na wewnętrznym dziedzińcu miał powstać większy, kryty basen solankowy, nie rehabilitacyjny, lecz rekreacyjny. Żeby wzmocnić Sopot turystycznie. Zawiodła firma, która wygrała przetarg na projekt. Sprawa trafiła do sądu. Inwestycję trzeba było odłożyć. Pani doktor wie, że po sąsiedzku w hotelu Sheraton też mają solankowy basenik. Ale – jej zdaniem – to wszystko mało. Solanka powinna być wykorzystywana lepiej. Więc basenowych wizji ma dla Sopotu więcej – na wolnym powietrzu baseny z podgrzewaną solanką. Zaś w pobliżu ujęcia źródła św. Wojciecha mógłby powstać nowy ośrodek balneologiczny – z podgrzewaną solanką i roślinnością tropikalną, żeby w pełni wykorzystać ciepło. Powtarza, że trzeba mieć odwagę marzyć. I że za mało tej odwagi.

Największy rozgłos doktor Pilarczyk przyniósł całkiem inny pomysł. Radną jest od 1990 r. (obecnie PO), w latach 1994–98 była wiceprezydentem. W którejś z kampanii wyborczych zgłosiła propozycję, aby pod Sopotem wydrążyć długi na 3,5 km tunel. I tamtędy puścić cały ruch. Przeczytała gdzieś, że taki tunel o długości 6 km wydrążono pod Baden-Baden. A dla Sopotu wariant tunelowy rozważano już za PRL. Ale nie było takich technologii jak obecnie. W grę wchodziła konieczność wyburzenia 40 domów. Po konsylium z inżynierami od komunikacji dr Pilarczyk jako lekarstwo zaordynowała tunel. – I Kozłowski, i Karnowski mnie wyśmiali, wcisnęli w ziemię obcasem – wspomina tamtą kampanię. Była wtedy w innym ugrupowaniu niż oni.

Na wiele lat tunel pod Sopotem zyskał miano największej mrzonki wyborczej w Trójmieście. Ale po latach wrócił, w innej aurze, jako być może jedyne wyjście. Barierą wciąż są pieniądze – ok. 2,5 mld zł. Na tyle oszacowano inwestycję. Dlatego samorządowcy, którzy dbają o swój wizerunek, wolą na ten temat nie rozmawiać. Co nie znaczy, że nic nie robią. W 2006 r. zlecono odwierty. Do tej pory na prace koncepcyjno-badawcze nad tunelem miasto wydało 2,5 mln zł.

Urzędnicy i gimnastyka umysłowa

Tak czy owak to pieśń przyszłości, taka pisana solanką na piasku. A Sopot, jeśli chce pozostać uzdrowiskiem, musi znaleźć rozwiązanie niemal od ręki. Miasto mogłoby odstąpić od strefy A w rejonie nadmorskim, pozostawiając ją tylko w lesie, ale oznaczałoby to porażkę jego władz. Prezydent Karnowski zapowiada, że będzie bronił uzdrowiska w strefie nadmorskiej. Jeśli nie będzie innego wyjścia, to zrobi z Bitwy pod Płowcami ulicę jednokierunkową.

Gdy Ministerstwo Zdrowia uprzedziło o zagrożeniu, jakie wisi nad dziesiątką polskich uzdrowisk (na łączną liczbę 45), nie tylko w Sopocie zrobiło się nerwowo.

Lokalne media zaczęły spowiadać swoich prezydentów, burmistrzów, wójtów z uzdrowiskowych postępów, zaniedbań i zaniechań. Zebrało się Stowarzyszenie Gmin Uzdrowiskowych. Jego prezesem jest Jan Golba, burmistrz Muszyny, która też znalazła się na „czarnej liście”. Wiceprezesem jest Wojciech Fułek, sopocianin, przewodniczący rady miasta. Fułek, przez wiele lat zastępca Karnowskiego, w ostatnich wyborach był jego głównym konkurentem. Dziś trudno mówić nawet o najbardziej szorstkiej przyjaźni między dwoma samorządowcami. Jednak o utrzymanie statusu uzdrowiska Fułek jest gotów walczyć ramię w ramię z rywalem.

Ministerstwo Zdrowia się zagalopowało – ocenia Fułek (jest też wiceprezesem stowarzyszenia skupiającego uzdrowiska europejskie). – Jako Stowarzyszenie Gmin Uzdrowiskowych RP wystosowaliśmy ostry protest w tej sprawie. Te 10 gmin ma drobne uchybienia, które w naszym mniemaniu nie powinny skutkować odebraniem statusu. Nagłośnienie uchybień bije w dobre imię, w wizerunek polskich uzdrowisk. Ręce mogą zacierać Czesi i Słowacy, których uzdrowiska są dla naszych konkurencją. W Unii nie ma takich restrykcyjnych norm jak u nas.

Według Fułka, normy hałasu należałoby złagodzić. Dokładnie taki sam pomysł ma Karnowski. Też chce pisać w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia. – Nie jesteśmy – powiada Karnowski – sanatorium dla nerwowo chorych, którzy wymagają ciszy i spokoju. Ma za złe ministrowi środowiska, że bez konsultacji ze Stowarzyszeniem Gmin Uzdrowiskowych wydał nowe rozporządzenie, które utrzymało dotychczasowe normy hałasu. O niższych europejskich normach mówi też dr Krupa, naczelny lekarz uzdrowiska sopockiego, a zarazem prezes Izby Gospodarczej Uzdrowiska Polskie (60 podmiotów).

Marcin Gerwin, dr politologii, sopocki społecznik, mieszka akurat przy ulicy Bitwy pod Płowcami, więc doświadcza problemu hałasu. Skłaniałby się raczej ku obniżeniu prędkości do 30 km na godzinę. Bo szybsza jazda generuje więcej decybeli. Mocno zżyma się na pomysł zliberalizowania przepisów. – Skoro Sopot nie może sprostać normom, to mamy je obniżyć uzdrowiskom w całej Polsce? – pyta retorycznie. – W moim odczuciu Sopot był uzdrowiskiem, ale dziś ten status mu się nie należy. Jest częścią Trójmiasta. Może niekoniecznie powinniśmy bronić czegoś, co jest fikcją. Udawać, że mamy tu jakąś enklawę, strefę ciszy itp.

Trudno pogodzić światowy zgiełk Monciaka, festiwale, koncerty i kongresy z sanatoryjnym spokojem. Do tego Sopot różni się od innych polskich uzdrowisk – nie tylko tych małych, ale także dużych. Te duże (np. Kołobrzeg, Świnoujście) mają odrębne, usytuowane na uboczu, uzdrowiskowe dzielnice. Żadna nie leży w centrum wielkiej aglomeracji. Zatem na dłuższą metę, nawet przy sporym wysiłku, przy intensywnej gimnastyce umysłowej ten status będzie nie do obrony.

***

Zastrzeżenia wobec uzdrowisk

Goczałkowice-Zdrój, Sopot (na fot. źródło solankowe) – hałas, zanieczyszczenie powietrza

Kamień Pomorski – hałas

Cieplice-Zdrój – wysokie stężenie pyłów w powietrzu

Augustów, Krasnobród, Dąbki – braki w eksploatacji surowców naturalnych (borowin)

Wapienne – niesprawności w gospodarowaniu naturalnymi surowcami leczniczymi

Muszyna – niewykorzystanie wód leczniczych poza kuracją pitną

Supraśl – braki w eksploatacji surowców naturalnych (borowin) oraz konieczność otwarcia zakładu lecznictwa uzdrowiskowego.

Nieprawidłowości i braki gminy muszą usunąć do końca 2013 r. Z doniesień lokalnej prasy wynika, że niektóre podjęły starania (np. w Supraślu niewielki hotel spa na 80 miejsc ma się przekształcić w sanatorium, Sopot zapewnia, że problem pyłów został rozwiązany), ale część uzdrowisk jest daleko w polu i wątpliwe, by zdążyły na czas.

Polityka 36.2013 (2923) z dnia 03.09.2013; Rynek; s. 45
Oryginalny tytuł tekstu: "Wiele hałasu o Perłę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną