Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Ciepła woda brzegi rwie

Janusz Lewandowski o miejscu Polski w Europie

Janusz Lewandowski podczas wystąpienia w Senacie RP. Luty 2013 r. Janusz Lewandowski podczas wystąpienia w Senacie RP. Luty 2013 r. Wikipedia
Janusz Lewandowski, komisarz Unii Europejskiej do spraw budżetu, o tym, jak ocenia nas Europa i co ją dzisiaj dzieli.
„Utopia Europy bez granic przemieniła się w rzeczywistość.”Piotr Waniorek/Forum „Utopia Europy bez granic przemieniła się w rzeczywistość.”

Janina Paradowska: – Czy Polska w oczach zagranicy przestaje być krajem sukcesu? Mamy pierwsze sygnały, choćby ostatni bardzo powściągliwy rating agencji Fitch czy spekulacje Reutersa wokół dymisji ministra finansów.
Janusz Lewandowski: – Ostrzegałem, że brniemy w nierzeczywistość i ta polityczna nietrzeźwość może nas dużo kosztować. Jesteśmy zbyt ważnym krajem, by zagranica nie zaglądała na nasze podwórko. Głównie w Niemczech, które są dla nas najważniejszym sąsiadem, nie brakuje wnikliwych analiz (choćby niedawno pierwsza strona „Frankfurter Allgemeine Zeitung”) dostrzegających problemy rządu i Tuska. Mam jednak silne wrażenie, że nam kibicują, bo chcieliby mieć zdrowe sąsiedztwo, w czasie gdy w Europie kłopotów co niemiara. Problem, jakim jest wycofanie się Tuska z giełdy kandydatów na najwyższe funkcje w Unii Europejskiej, wiele mówi.

Za wcześnie zrezygnował?
Przeciął spekulacje i niewątpliwie był to zawód dla tych kręgów, które go wspierały i widziały w nim lidera europejskiej centrolewicy.

I nie ma już powrotu?
To byłoby takie wałęsowskie – nie chcę, ale muszę. Tusk zachowuje na europejskiej arenie pozycję silną i stabilną. Czasy się jednak zmieniły, teraz gorsze notowania partii rządzącej widać coraz wyraźniej, co nie przekreśla polskiego sukcesu. Wiadomo już, że Polska przetrwała krytyczny przełom roku 2012–13, kiedy strefa euro ponownie znalazła się w recesji, i to jako jedyny kraj, który od 20 lat nieprzerwanie rośnie.

Czy to, co zdarzyło się u progu wakacji – zapowiedź nowelizacji budżetu, której projekt właśnie znalazł się w Sejmie, zawieszenie progów ostrożnościowych w ustawie o finansach publicznych, ma znaczenie dla reputacji Polski?
To jest epizod, niezbyt chwalebny, odnotowany przez jedną z agencji ratingowych. Znowu przydatna jest szersza perspektywa, która jest moim przywilejem, skoro patrzę z Brukseli. Warto wiedzieć, że Polska jest trzynastym krajem, który w tym roku nowelizuje budżet, niektóre robiły to już po dwa razy, a Węgry, które dla wielu naszych prawicowych polityków są wzorem do naśladowania, robiły to już pięciokrotnie. Dostosowywanie planu budżetowego do zmieniających się okoliczności i lepszej wiedzy jest w Europie normą, a nie wyjątkiem. To jest zasada budżetowej uczciwości.

Te pierwsze jaskółki ożywienia, które śledzimy z taką uwagą, są, pana zdaniem, początkiem trwałego procesu czy też etapem w czasie kryzysu?
Potrzebne są zwiastuny lepszych czasów, gdyż przygnębiające poczucie niekończącego się kryzysu – europejska smuta – powoduje głębokie rany polityczne, kaleczy zbiorową świadomość. Brak nadziei jest żerowiskiem dla wszystkich odmian europejskiego populizmu, które z frustracji czerpią siłę. Niszczą wiarę we wspólną Europę.

 

A ona słabnie, także w Polsce, najwyraźniej także u polskiego premiera, który występując w lipcu na najważniejszym europejskim wydarzeniu w Polsce z udziałem przewodniczącego Barroso, wygłosił przemówienie, które wielu zbulwersowało. Jak to? Jeden z ważnych liderów europejskiej prawicy jest eurominimalistą, który mówi, że Europa jest wprawdzie fatalna, ale lepszej nie wymyślono. Jeżeli elity nie mają ludziom nic do zaproponowania, i to w czasie trudnym, znaczy, że abdykują.
Dla mnie to ciekawa obserwacja, że krytyka eurominimalizmu Tuska idzie w parze z krajowym oskarżeniem o prowadzenie polityki ciepłej wody w kranie. Jedno i drugie wyraża nieuleczalną potrzebę przeżycia jakiejś wielkiej przygody ustrojowej czy ideologicznej. Na przekór wszystkim lekcjom historii, które mówią, że wielkie projekty ideologiczne prowadziły do równie wielkich nieszczęść. Choćby komunizm i faszyzm, jako totalne projekty, oryginalne ideowe wynalazki Made in Europe, niestety wypróbowane w XX w. Polska już przeżyła swoją przygodę ustrojową, gdy odkręcaliśmy komunistyczny projekt – wystarczająco trudną (wiem coś o tym), by teraz cenić sobie normalność, jakiej nie znały wcześniejsze pokolenia. Zaś Europa, po 50 latach normalności, która uwolniła powojenne pokolenia Zachodu od egzystencjalnych lęków, znalazła się faktycznie w nadzwyczajnych, kryzysowych okolicznościach i wymaga nadzwyczajnych działań. Wymuszonych przez obronę wspólnej waluty, która była projektem politycznym, wieńczącym stopniową integrację. To wcale nie musi oznaczać nowych wielkich projektów ideowych, bo wspólna Europa może obronić się przez swoją użyteczność dla Europejczyków, a nie przez wizjonerskie pomysły. Federalizm na wzór amerykański, proponowany uparcie przez Jürgena Habermasa, czyli przeniesienie demokracji na szczebel europejski, jest tyleż sprzeczny z duchem czasu, co przeciwna wizja, żeby się cofnąć i poświęcić euro dla przetrwania projektu europejskiego.

Mówi pan: dwie wizje, obie nierealistyczne, a więc pozostaje takie pragmatyczne dłubanie w tym, co jest – nieefektowne, nudnawe, niewizjonerskie. Europejska ciepła woda w kranie?
I to jest problem. Ludzie niecierpliwi ciągle wierzą, że tylko śmiałe projekty dają energię i wyrywają z odrętwienia. IV RP zamiast normalności III RP, na którą Polska zasłużyła od wielu pokoleń i która wzrośnie w cenę, gdy ją stracimy, jak mickiewiczowskie zdrowie. Polska ma już za sobą rewolucję ustrojową, wyzwalającą nas z komunizmu, i potrzebuje solidnego zarządzania społeczną energią, użytku ze zbiorowej siły UE, gdyż alternatywą jest jakaś forma uspołecznionej paranoi. Także w Europie rewolucję mamy za sobą – utopia Europy bez granic zmieniła się w rzeczywistość! Teraz, jeśli euro ma przetrwać, efektem ubocznym remontu wspólnej waluty będzie coś, co nazywamy federalizmem wykonawczym – koniecznym uzupełnieniem bezpaństwowej unii walutowej, wynikającym z nowych uprawnień Brukseli, a nie wizji politycznej będącej takim przejawem pychy europejskich elit, jak projekt europejskiej konstytucji. Był nie tylko sprzeczny z odczuciami Zachodu, ale kazał nowym krajom zza dawnej żelaznej kurtyny wsiadać do europejskiego pociągu w pełnym biegu. Stawanie się wspólnej Europy dzieje się inaczej – stopniowo, pragmatycznie, choć może mniej widowiskowo.

W przyszłym roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego i trudno oczekiwać wyższej frekwencji, zainteresowania od ludzi, jeśli nie pojawi się coś nowego, co ten projekt europejski ogarnie, uczyni go atrakcyjniejszym. Sam pragmatyzm nie wystarczy.
Pragmatyzm jest metodą, receptą na użyteczność Unii, która wspólnie ma większą zdolność rozwiązywania problemów XXI w. niż poszczególne państwa. Fenomen Unii Europejskiej, jako ciągu zrealizowanych utopii, dowodzi, jak skuteczna może być cierpliwa polityka znajdowania konkretnych odpowiedzi na konkretne wyzwania – skuteczna, chociaż nieuchronnie eklektyczna. Bo przecież Unia jest eklektyczna, to skrzyżowanie liberalnej, anglosaskiej wolności – co zrodziło wspólny rynek – z socjaldemokratyczną zasadą solidarności i wyrównywania szans, której przejawem jest europejski budżet.

Te nasze 300 mld?
Zdecydowanie więcej, ponad 400, co dowodzi skuteczności naszych poczynań w Europie. Tak rozumiana użyteczność Unii może wystarczyć Polakom czy Słowakom, ale nie budzi zaufania Południa, nawet wtedy, gdy jest wzbogacona o miliardowe akcje pomocowe ratujące przed bankructwem Grecję, Portugalię czy Cypr. Bo łączy się to z warunkowością postrzeganą jako dyktat Brukseli, który zabiera możliwość życia ponad stan w społeczeństwach, które przedwcześnie skosztowały dolce vita. Ratowane przez europejską warunkową solidarność, odwracają się od Europy, podobnie jak podatnicy Północy, którzy pakiety ratunkowe traktują jako drenaż własnej kieszeni. Na tym polega polityczny dramat wspólnej Europy w globalnym świecie. Nigdy nie trzeba było więcej niż dzisiaj wspólnych europejskich odpowiedzi i nigdy ta wspólnotowa wartość nie była w tak niskiej cenie.

Jeśli tak trudno o tę wspólną myśl dla Europy, to co pan powie tym, którzy domagają się przynajmniej jakiejś wizji dla kraju, bo mają właśnie dość ciepłej wody w kranie i pragmatyzmu? Czekamy, że we wrześniu coś się stanie. Premier coś powie, coś zrobi, nakreśli jakiś nowy cel.
To jest ciągły głód absolutu politycznego i dlatego wizja IV RP góruje dziś wśród ludzi, którzy zapomnieli, jakie były konkretne przejawy ideowej gorliwości, serwowane przez Ziobrę, Macierewicza czy agenta Tomka. Dla mnie miarą dobrego rządzenia jest zdolność rozwiązywania prawdziwych, a nie wydumanych problemów kraju, co w XXI w. nie jest możliwe bez wpływu na decyzje Unii Europejskiej. Polska potrzebuje więc strategii energetycznej, transportowej, edukacyjnej czy zagranicznej, ale wziętych z tego świata, a nie z obsesji ludzi uwięzionych w przeszłości. Potrzebna jest także praca nad świadomością zbiorową Polaków, aby przywrócić dumę z własnych, przecież nie rządowych, osiągnięć. Uparte zniesławianie III RP, pogardzanie „nudną normalnością”, o której marzyły wcześniejsze pokolenia, rodzi różne frustracje. Zamiast trzeźwej wyceny tego, co dobre, a co złe, tworzy się pokusa całkowitego przewrócenia tego ładu, by na jego gruzach budować coś, co podpowiada nieomylny wódz. Nie chcemy dostrzec i uszanować tego sukcesu Polski, który dobrze widzą inni.

rozmawiała Janina Paradowska

Polityka 36.2013 (2923) z dnia 03.09.2013; Rynek; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Ciepła woda brzegi rwie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną