Tomasz Wicherek ze stacji Rusiń-Ski w Bukowinie Tatrzańskiej relacjonuje: – Grudzień był rekordowy w pięcioletniej historii ośrodka. Najpierw popadało, potem naśnieżyliśmy i interes się kręci aż miło. Nie zaszkodziły nam nawet pogłoski, że na Podhale nie warto jechać z powodu rzekomej wiosny. Wiosna jest, ale w dolinach.
W utrzymaniu dobrych warunków pomaga północne nachylenie stoku, ale przede wszystkim zapobiegliwość. – Część okolicznej konkurencji patrzyła w niebo, a my sypaliśmy z armatek, nie oglądając się na koszty – dodaje Wicherek. – Dziś zima jest tak niepewna, że kto nie ma wydajnego systemu naśnieżania, ten ginie – potwierdza Paweł Dziubasik, członek klanu zarządzającego jednym z najpopularniejszych polskich ośrodków w Białce Tatrzańskiej.
Uzależnieni od śniegu
Bywa, że najlepsze chęci oraz supersprzęt do produkcji śniegu nie wystarczają. Na własnej kieszeni odczuwa to Stanisław Haczkiewicz, właściciel ośrodka Czarna Góra w Sudetach Zachodnich. Przeklina wczesnowiosenne temperatury dochodzące nawet do 15 stopni. – Męczymy się. Do Karpacza turyści przyjadą, do Zakopanego też, bo te miejscowości mają swoją renomę. A my jesteśmy uzależnieni od śniegu – wzdycha Haczkiewicz.
Na interes narciarski postawił sześć lat temu. Kupił od Skarbu Państwa podupadający ośrodek. Rozeznanie opłacalności biznesu robił długo. Kalkulował następująco: z szacunków wynika, że 9 mln Polaków deklaruje zainteresowanie jazdą na nartach. Jeżdżą 4 mln, więc potencjał jest oczywisty. Uznał, że Czarna Góra będzie dobrym strzałem, bo jak na polskie warunki jest się czym pochwalić: 10 km tras, w tym dwie o długości powyżej 1,7 km, a kilka kilometrowych.