Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Bombowe interesy

Jak zarabiać w niespokojnych rejonach świata?

Nigeryjscy bojownicy Ruchu na Rzecz Wyzwolenia Delty Nigru wielokrotnie porywali pracowników zagranicznych firm działających w Nigerii. Nigeryjscy bojownicy Ruchu na Rzecz Wyzwolenia Delty Nigru wielokrotnie porywali pracowników zagranicznych firm działających w Nigerii. Jobard/SIPA / EAST NEWS
Ukraińska rewolucja to wyzwanie dla polskich firm na tamtym rynku. Ale niektórzy potrafią robić interesy także w zapalnych punktach świata. Kto nie ryzykuje, nie zarabia.
Dla wielu polskich firm dramatycznym wyzwaniem okazały się wydarzenia arabskiej wiosny, w niektórych krajach do dziś niezakończone.Sebastian Meyer/Polaris/EAST NEWS Dla wielu polskich firm dramatycznym wyzwaniem okazały się wydarzenia arabskiej wiosny, w niektórych krajach do dziś niezakończone.

W warszawskim biurze Serinus Energy z napięciem śledzą wiadomości nadchodzące z Ukrainy. Serinus to kanadyjska spółka, notowana na giełdach w Warszawie i Toronto, zajmująca się poszukiwaniem i wydobyciem ropy i gazu. Należy do grupy firm kontrolowanych przez Jana Kulczyka, na co delikatnie wskazuje firmowe logo (serinus to nazwa grupy odmian ptaka – kulczyka). Serinus Energy działa w kilku krajach – Brunei, Tunezji, Rumunii, ale najcenniejsze jego aktywa są na Ukrainie. To spółka KUB-Gas, w której Serinus ma 70 proc. udziałów. Wydobywa gaz niedaleko rosyjskiej granicy, w tej części Ukrainy, która według niektórych scenariuszy mogłaby ogłosić secesję i przyłączyć się do Rosji. Stąd pochodzi 50 proc. dochodów Serinusa, tam też jest 60 proc. potwierdzonych zasobów węglowodorów, którymi się chwali.

W naszej branży ryzyko to rzecz normalna. Większość złóż gazu i ropy zlokalizowana jest w niespokojnych rejonach świata – wyjaśnia Jakub Korczak, wiceprezes ds. relacji inwestorskich. – A rynek potrafi to wycenić. Jeśli wydobycie gazu w spokojnej Norwegii daje kilka procent marży, to na Ukrainie w najlepszych okresach osiągamy nawet 60 proc., a w gorszych nie spadamy poniżej 30 proc.

Aby ograniczać polityczne ryzyko, Serinus stara się działać w różnych rejonach świata: w Brunei – na razie spokojnej, oświeconej monarchii absolutnej, w Rumunii należącej do UE, ale także w Tunezji, gdzie po arabskiej rewolucji sytuacja unormowała się na tyle, że można bez przeszkód prowadzić prace poszukiwawcze. Spore nadzieje spółka wiązała ze złożami w Syrii, ale prace trzeba było przerwać. Wiadomo: wojna domowa. W Serinusie mają nadzieję, że na Ukrainie sytuacja nie wymknie się spod kontroli. Na razie ze spółką KUB-Gas nic złego się nie dzieje. Wydobycie, i to coraz większych ilości gazu (firma zainwestowała w nową stacje przetwórstwa gazu), trwa bez zakłóceń, klienci płacą terminowo.

Jednak nawet w czasach spokojnych spółka znajduje się na politycznej huśtawce związanej z rosyjsko-ukraińskimi wojnami gazowymi. Kiedy Gazprom zaostrza kurs wobec sąsiada i podnosi cenę, rosną też zyski lokalnych firm wydobywczych. Bo ceny są regulowane administracyjnie, a ich poziom wyznacza główny dostawca. Kiedy Rosjanie układają się z Ukraińcami, jak zrobili to w grudniu ubiegłego roku, cena spada, więc kurczą się zyski KUB-Gas. Gaz kupują hurtownicy i, jak zapewnia prezes Korczak, nie tylko płacą regularnie, ale często nawet wnoszą przedpłaty. Prezes nie chce się rozwodzić nad techniczną stroną tak sprawnego funkcjonowania biznesu, w który zaangażowani są ukraińscy wspólnicy, od których w 2010 r. Kulczyk Oil Venture (poprzednia nazwa Serinusa) odkupił większościowy pakiet spółki. Sprawdzony, lokalny partner to klucz do powodzenia w biznesie – przekonuje.

Kraj podwyższonego ryzyka

Nie wszystkie polskie firmy tak bezboleśnie znoszą kryzys ukraiński. Na tym rynku działa ich wiele. Są instytucje finansowe, jak PZU, PKO BP, Getin Holding, są producenci – jak Fakro, Śnieżka, Maspex, Plast-Box, Groclin. Polskie inwestycje bezpośrednie zbliżyły się do 1 mld dol. Wiele firm handluje z Ukrainą i te ucierpiały w pierwszej kolejności w efekcie finansowej zapaści. Hrywna gwałtownie się osłabiła, siadł popyt, pojawiły się kłopoty z wymianą należności. Jednak firmy działające na tamtejszym rynku nigdy nie miały lekko. – Ukraina to był zawsze rynek podwyższonego ryzyka – wyjaśnia Elżbieta Urbańska z Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE), oferującej polskim firmom ubezpieczenia eksportowe gwarantowane przez Skarb Państwa. – Żadna komercyjna firma ubezpieczeniowa nie ma kompleksowej oferty dla polskich firm działających na rynkach Rosji, Ukrainy i innych państw powstałych po rozpadzie ZSRR – członków WNP, obejmującej również ryzyka nierynkowe. Ma ją tylko KUKE, która chroniąc transakcje w ramach ubezpieczeń gwarantowanych przez Skarb Państwa, służy wsparciu polskiego eksportu na rynkach podwyższonego ryzyka.

O tym podwyższonym ryzyku na ukraińskim rynku polscy przedsiębiorcy rozmawiają raczej niechętnie. Najczęściej ogólnikami: biurokracja, korupcja, niejasna struktura władzy i powiązanych z nią biznesmenów. Trzeba przywyknąć, bo inaczej nie zrobi się interesu.

 

Dr Filip Elżanowski, radca prawny, partner w kancelarii prawnej ECh&W, ma wyjątkowo złe doświadczenia z Kijowa. – Kilkakrotnie podejmowaliśmy tam działania w sprawach naszych polskich klientów. Jednak szybko zorientowałem się, że to nie jest kraj dla prawników. Jeśli niemal oficjalnie komunikowano mi, że proces sądowy wygramy, gdy zapłacimy tyle a tyle, to jaki sens miała moja praca? Albo inna sytuacja – opowiada dr Elżanowski. Po wielodniowych zabiegach dotyczących zwrotu podatku VAT, udaje się dotrzeć do kompetentnego urzędnika w Ministerstwie Finansów. Ten komunikuje, że VAT zostanie zwrócony pod warunkiem, że 30 proc. kwoty trafi na wskazane konto, i tu podsuwa numer konta jakiejś tajemniczej spółki.

Odzyskiwanie podatku VAT na Ukrainie to gehenna, przyznają zgodnie polscy przedsiębiorcy. Rząd Janukowycza niemal oficjalnie stosował blokadę w tej dziedzinie, choć kraj ten należy do WTO. Wprowadzał też nielegalne embarga importowe (np. na koks), co dotykało polskie firmy, ale nasz rząd to tolerował, bo w stosunkach z Ukrainą zawsze obowiązywała u nas zasada, by nie drażnić partnera. Dobre stosunki polityczne były najważniejsze.

Wydarzenia na Ukrainie dają więc polskim firmom także nadzieję, że zbliżanie się tego kraju do Europy będzie oznaczało przyjmowanie europejskich standardów. Walka z korupcją to przecież jedno z najważniejszych haseł Majdanu. Pojawiają się jednak nowe rodzaje ryzyka, z których wielu przedsiębiorców nie zdaje sobie jeszcze sprawy. Chodzi o ogłoszone kilkanaście dni temu przepisy Rady UE dotyczące zamrożenia aktywów byłego prezydenta Ukrainy Janukowycza oraz jego rodziny, premiera Azarowa, związanych z nimi oligarchów i doradców. Dotyczą one nie tylko ich majątków osobistych, ale także firm przez nich faktycznie kontrolowanych.

W warunkach bardzo nieprzejrzystego ukraińskiego biznesu, gdzie działają dziesiątki tajemniczych spółek, łańcuszków firm, nie bardzo wiadomo, do kogo należących, może się okazać, że polski przedsiębiorca natrafi na podmiot, który powinien zostać objęty sankcjami. A wtedy dotkną i jego, bo nawet prosty przelew bankowy może zostać zablokowany – ostrzega mec. Tomasz Włostowski, prawnik z brukselskiej kancelarii Eutradedefence.

Płonące spychacze

Większość polskich eksporterów woli nie ryzykować. Działają na rynkach Unii Europejskiej – jasnych, bezpiecznych, przewidywalnych. Niektórzy decydują się jednak ruszyć dalej w świat. Czasem z konieczności, bo np. potrzebują towarów i surowców niedostępnych w Europie, czasem w poszukiwaniu nowych rynków. Nie zawsze zdają sobie sprawę z ryzyka, które temu towarzyszy. Wiele rejonów świata jest niespokojnych, targanych konfliktami, przewrotami, terroryzmem. Inne realia, obyczaje, prawo. Trzeba bardzo uważać.

Bartosz Świderek, szef lubelskiej spółki Pol-Inowex, specjalizującej się w przenoszeniu instalacji przemysłowych na duże odległości, zapewnia, że w ich przypadku zawsze dokładnie oceniają ryzyko. Firma działa na całym świecie (właśnie przygotowują się do przenoszenia papierni z Australii do Indonezji), więc muszą śledzić wydarzenia dziejące się w różnych regionach. Ostatnio z powodu nadmiernego niebezpieczeństwa nie podjęli się przeprowadzki elektrowni z Belgii do Jemenu. Zdemontowali tylko urządzenia w Belgii, ale w Jemenie pracować nie chcieli. – W 2008 r. przenosiliśmy cementownię z Niemiec do Gruzji, gdy wybuchła wojna rosyjsko-gruzińska – wspomina prezes Świderek. – Rosyjskie samoloty zaatakowały cementownię, w której prowadziliśmy montaż urządzeń. Zbombardowali hangar, gdzie stały ciężkie spychacze, chyba wzięli je za czołgi. Na szczęście poza zniszczonym sprzętem nikt nie ucierpiał.

 

Dla wielu polskich firm dramatycznym wyzwaniem okazały się wydarzenia arabskiej wiosny, w niektórych krajach do dziś niezakończone. W kłopotach znalazły się szczególnie firmy turystyczne, dla których plaże Tunezji czy Egiptu są fundamentem oferty. Jednak nie tylko branża turystyczna ucierpiała. Azoty Police, zaopatrujące się w fosforyty z krajów Maghrebu, poczuły, że w każdej chwili mogą stanąć z powodu braku dostaw. PGNiG, prowadzące poszukiwania ropy i gazu na pustyniach Egiptu i Libii, musiało przerwać prace i ewakuować polski personel. Kiedy sytuacja się uspokoiła, zaczęto wiercić, ale ostatnio znów wszystko zamarło.

Kończymy prace w Egipcie, przede wszystkim dlatego, że poszukiwania nie przyniosły dobrych rezultatów. W Libii odkryliśmy złoża, ale sytuacja jest zbyt niebezpieczna. Być może wrócimy tam, jeśli pojawią się sprzyjające warunki – wyjaśnia wicedyrektor oddziału geologii i eksploatacji PGNiG Maciej Nowakowski. PGNiG w poszukiwaniu złóż gazu zawędrowało też do Pakistanu. Początki były dramatyczne. Gdy w 2009 r. talibowie porwali i zamordowali polskiego geologa Piotra Stańczaka, pojawiły się głosy, że PGNiG powinno wycofać się z tego kraju. Jednak zostało i dziś wydobywa gaz. Podobno nie ma tam szczególnych zagrożeń.

Naprzód, do Afryki!

Dziś polski biznes szykuje się do ekspansji na rynkach afrykańskich. Wspiera ich rząd w ramach kampanii Go Africa. Wkrótce do Senegalu i Ghany wyrusza polska misja gospodarcza. Wielu przedsiębiorców, nie czekając na zachęty, ruszyło samodzielnie. Azoty Police, szukając zaopatrzenia w fosforyty, kupiły złoża w Senegalu. Wielu ekspertów ostrzega jednak, by nie ulegać iluzji łatwych zysków na Czarnym Lądzie. Ryzyko jest wysokie.

Przekonał się o tym Sławomir Jurek, właściciel firmy Fendix, który w Afryce postanowił szukać dostawców biomasy dla polskiej energetyki. To taka osobliwość unijnej polityki: w Afryce wycina się puszczę, sadzi palmy kokosowe, a potem łupiny przywozi statkami do Europy, by palić nimi w elektrowniach. Bo to jest podobno zielona energia chroniąca nasz klimat.

Biznesowe początki Sławomira Jurka przypominają trochę filmy o Indianie Jonesie: przedzieranie się przez dżungle, afrykańskie mafie próbujące wyłudzić pieniądze, plantacje istniejące tylko na papierze. Na szczęście w porę się zorientował i nie poniósł zbyt dotkliwych strat. – Marnie bym wyglądał, gdybym nie spotkał miejscowego przedsiębiorcy, który dziś jest moim wspólnikiem – śmieje się Jurek. Przekonuje, że lokalny partner znający miejscowe realia w Afryce to podstawa. – Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Nawet jeśli trzeba zorganizować spotkanie z prezydentem Ghany albo którymś z ministrów, jest w stanie to załatwić – zachwalał swojego partnera na spotkaniu z przedstawicielami polskich firm wyruszających z rządową misją handlową do Afryki. Bo oprócz importu biomasy (już wysłali do Polski osiem statków) firma zajęła się handlem innymi towarami, a także świadczeniem usług na rzecz przedsiębiorstw wchodzących na rynek Ghany. Nie każdy ma tak cenne dojścia.

Przygotowywana misja do Ghany i Senegalu, na czele której stanie wiceminister spraw zagranicznych zajmująca się sprawami gospodarczymi Katarzyna Kasperczyk, to jeden z elementów programu Go Africa. W planach kolejne misje, a także spotkanie przedstawicieli elit afrykańskich, którzy studiowali w Polsce. Może uda się zmontować nasze lobby. Poza Afryką są też inne programy regionalne (np. Go China). Polscy przedsiębiorcy przyznają, że choć ostatnio MSZ i Ministerstwo Gospodarki wyraźnie się uaktywniły, to wsparcie, na jakie mogą liczyć, jest symboliczne. Wydziały promocji, handlu i inwestycji działające przy niektórych polskich ambasadach (podlegają ministrowi gospodarki) to najczęściej ciepłe posadki, a nie placówki walczące o polskie interesy. Tomasz Włostowski w Brukseli obserwuje, jak największe kraje UE energicznie zabiegają o interesy swojego biznesu. Potrafią się w nie zaangażować nawet prezydenci. – Niestety, Polska w tej walce nie uczestniczy – ubolewa.

Także dr Filip Elżanowski postanowił eksportować swoje usługi na rynek afrykański. Jego kancelaria prawna otworzyła filię w Dakarze. To pierwsza polska firma prawnicza działająca w Afryce. – Pracujemy głównie dla polskich firm działających w Senegalu i regionie Afryki Zachodniej. A jest ich coraz więcej. Obsługujemy także miejscowy biznes i rządową Agencję ds. Inwestycji Senegalu – wyjaśnia Elżanowski. Przekonuje, że w Dakarze jako prawnik czuje się o niebo pewniej niż w Kijowie. – System prawny wzorowany na francuskim, język urzędowy francuski, urzędowe realia zbliżone do europejskich – wyjaśnia, podkreślając, że mówi o Senegalu, a nie o innych krajach Afryki.

Bo już na przykład w Ghanie jest inaczej, trudniej. Dla wielu polskich biznesmenów marzących o tamtejszych rynkach Afryka to jest mieszanka skojarzeń będących połączeniem „W pustyni i w puszczy” z filmami podróżniczymi. Wydaje im się, że będą pionierami, a tymczasem zastają tam swoich największych europejskich konkurentów i miejscowy biznes, który wobec naiwnych przybyszów ma nie zawsze uczciwe zamiary. Czasem, niestety, przybyszów z Polski ponoszą emocje i popełniają kardynalne błędy. Podpisują umowy, nie sprawdzając kontrahentów, pożyczają duże pieniądze na słowo honoru. Naiwność to największe ryzyko biznesowe. Nie tylko w Afryce czy na Ukrainie.

Polityka 13.2014 (2951) z dnia 25.03.2014; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Bombowe interesy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną