Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Manna z morza

Hel i Mierzeja przed sezonem wakacyjnym

Półwysep Helski Półwysep Helski Kacper Kowalski / KFP
Są tereny, które zyskały, gdy kryzys przyhamował inwestycje. Mniej zabudowane to często mniej popsute. Szczególnie mogłyby zyskać Półwysep Helski i Mierzeja Wiślana.
Mierzeja WiślanaKacper Kowalski/KFP Mierzeja Wiślana
Krynica Morska, najmniejsze polskie miasteczko (1300 dusz), ma sześciokrotnie więcej miejsc noclegowych, które zapełniają się latem.Polimerek/Wikipedia Krynica Morska, najmniejsze polskie miasteczko (1300 dusz), ma sześciokrotnie więcej miejsc noclegowych, które zapełniają się latem.

Latem na półwyspy ciągną miliony Polaków. – Na obu popełniono wiele architektonicznych i urbanistycznych błędów – mówi Mieczysław Struk, marszałek pomorski, były burmistrz Jastarni, do niedawna mieszkaniec Juraty. – Brakuje wyobraźni, a także jednolitej polityki przestrzennej i rozwojowej. Rozbicie tych obszarów pomiędzy różne samorządy sytuacji nie ułatwia.

Wyjątkowość obu tych miejsc widzą obcy. W ubiegłym roku serwis The World Geography zaliczył Mierzeję Wiślaną i Hel do piętnastki najbardziej zdumiewających półwyspów na ­Ziemi. Mierzeję umieścił na piątej, Hel na szóstej pozycji.

Droga przez mękę

Długi majowy weekend ściągnął tłumy. Ci, którzy wybrali pobyt w Juracie albo w samym Helu, przeżyli komunikacyjny horror. Linia kolejowa w remoncie, pociągi zastąpiono autobusami. A droga przez półwysep też w remoncie – ruch wahadłowy. W majowy weekend korki były więc gigantyczne. I stres zamiast oczekiwanego relaksu. Podwójny – przy wjeździe i wyjeździe. – Napisałem do marszałka Struka, że zagrożone jest życie ludzi, bo karetka nie przejedzie – relacjonuje Mirosław Wądołowski, od 16 lat burmistrz Helu. Ruch wahadłowy zostanie zlikwidowany do 26 czerwca br., kolej też wróci na tory. Za dotrzymanie terminów ręczy wicemarszałek pomorski Ryszard Świlski. Po sezonie – remontów ciąg dalszy. Bo to duży projekt za unijne pieniądze. Jednak za to, że w wakacje nie będzie korków, nikt nie zaręczy. Latem ta droga od lat stanowi wąskie gardło. – Autostrady tam nie zrobimy – przyznaje Świlski. Helska kosa w najwęższym miejscu ma 150 m szerokości. To cenne przyrodniczo i widokowo obszary Nadmorskiego Parku Krajobrazowego i Natury 2000. Jeśli oddamy więcej samochodom, to nie będzie po co przyjeżdżać. Patowa sytuacja to rezultat dotychczasowego myślenia o rozwoju turystycznym. Opartego na prostej recepcie – wybudować dużo miejsc noclegowych, a wszyscy zarobią i będzie fajnie.

Władze województwa szukają teraz wyjścia. Od ubiegłego roku próbują przekonać samorządy z półwyspu do idei węzła przesiadkowego we Władysławowie. Samorząd województwa sfinansowałby wielki parking, gdzie można by zostawić auto i dalej ruszyć komunikacją publiczną. Zadbałby też o znacznie częstsze kursowanie pociągów na trasie Władysławowo–Hel. Gminy musiałyby się „dowiązać” – zapewnić połączenia autobusami, busami między stacjami kolei. – Nie można powiedzieć, że to najlepsze rozwiązanie, ale jakaś alternatywa – mówi Świlski. – Odbyło się kilka spotkań z przedstawicielami samorządów. Nie stawialiśmy warunku, że wszyscy muszą skorzystać z węzła, że bez tego nie ma wjazdu. Niech turyści dojadą do hotelu czy pensjonatu, a potem po półwyspie jeżdżą komunikacją publiczną. To ma być miejsce wypoczynkowe, bez hałasu. Na razie nie jest. Szkoda, że nikt o tym modelu nie chce z nami na serio rozmawiać.

Marszałek ma związane ręce, gdy samorządy mówią „nie”. Twierdzą, że turysta im ucieknie do Łeby, że nikt nie przekona Polaka, by zostawił auto i wsiadł do pociągu czy busa. A problem będzie narastał. Dr Artur Kostarczyk, architekt urbanista z Uniwersytetu Gdańskiego, rok temu gościł po litewskiej stronie Mierzei Kurońskiej (numer 7 na liście The World ­Geography). Mierzeja ta jest wpisana na Listę światowego dziedzictwa ­UNESCO. Wjazd był ograniczany i nikogo jakoś to nie dziwiło. Część ruchu sprowadzono na wodę. Pływa się żaglówkami, łódkami, korzystając z marin po obu stronach zalewu.

Samorządy półwyspu, Trójmiasta i województwa od 2006 r. dotowały tramwaj wodny przez Zatokę Gdańską. To był rodzaj komunikacji publicznej, ale o wiele szybszej i przyjemniejszej. Stał się hitem dla turystów i miejscowych także dlatego, że był tani. Z linii Gdańsk–Hel w sezonie korzystało pół miliona pasażerów, a z linii Gdynia–Jastarnia prawie 100 tys. W 2012 r. z dopłat wycofały się jednak Hel i Gdańsk. W 2014 r. – Jastarnia i Gdynia. Podobno z góry zakładano, iż dotowanie będzie przejściowe, żeby rozruszać białą flotę.

Burmistrz Jastarni wycofał się z dopłat, gdy w ubiegłym sezonie zobaczył, że statki do Helu nadal pływają, tylko bilety są dużo droższe (35 zł, a było 10–14 zł) i już nie zachęcają do traktowania statku jako zamiennika transportu lądowego. Burmistrz Jastarni planował, że zaoszczędzone pieniądze przeznaczy na dofinansowanie niedużej jednostki (na 50 osób), która pływałaby po Zatoce Puckiej wewnętrznej, między Chałupami, Puckiem, Rewą, Kuźnicą, żeby rozruszać mniejsze miejscowości. Ale to wymagało współdziałania czterech samorządów i zrzucenia się po 200 tys. zł. Został z tym pomysłem sam. Inni doszli do wniosku, że nie w tym roku. A szkoda, bo jest coraz więcej małych portów i przystani, tylko nic się w nich nie dzieje.

Mierzejowe cesarstwo

Na Mierzei Wiślanej problemy drogowe są dużo mniejsze. W sezonie korki bywają przy wyjeździe w niedzielne popołudnia. Krynica Morska, najmniejsze polskie miasteczko (1300 dusz), ma sześciokrotnie więcej miejsc noclegowych, które zapełniają się latem. A w weekendy „ilość turystów może być nawet niemal 20-krotnie wyższa niż liczba mieszkańców, przestrzeń społeczna i przyrodnicza dla turystyki wydaje się już być skrajnie wypełniona” – pisał w 2006 r. prof. Mariusz Kistowski, geograf, specjalista w dziedzinie geoekologii. Od tego czasu tych miejsc jeszcze przybyło. I widać rozpoczęte budowy.

W Krynicy zazdroszczą Półwyspowi Helskiemu Zbigniewa Niemczyckiego, który w Juracie wybudował luksusowy hotel Bryza. Bo przyciągnął polityków, artystów, biznesmenów. Zazdroszczą rezydencji prezydenta RP, bo jej obecność to jakaś promocja. Adrian Bogusłowicz, szef Lokalnej Organizacji Turystycznej, ubolewa, że u nich nie powstają obiekty o standardzie wyższym niż 3-gwiazdkowy, przyciągające ludzi zamożnych. Pierwszy 4-gwiadkowy hotel spa lada moment zacznie przyjmować gości w Kątach Rybackich (gmina Sztutowo). Podobno wójt Sztutowa lepiej dba o inwestorów. A w Krynicy jest konflikt – miejscowi, wynajmujący pokoje, prowadzący małe pensjonaty, kosym okiem patrzą na większy biznes – ludzi spoza miasteczka. – Myślą, że zabieramy im gości – mówi Wojciech Wojciechowski, właściciel dużego 3-gwiazdkowego hotelu. – Tu jeszcze parę lat temu wynajmowano letnikom łóżka w garażach. Po rządzącym Krynicą od 2006 r. burmistrzu Adamie Ostrowskim, byłym bosmanie krynickiego portu, pozostaną bulwary, dojścia na plażę i skwery wyłożone kolorową kostką. Bulwary mają szerokość metropolitalną, a na wielkim wykostkowanym placu przy porcie można by urządzać defilady.

Dzieło człowieka nijak nie współgra z przyrodą. Pewnie nie byłoby kostkowego rozpasania, gdyby nie manna z wody – pieniądze, które Skarb Państwa musiał zapłacić gminom jako zaległy podatek za tzw. grunty pod wodami morskimi wewnętrznymi. Wskutek błędu w ustawie (poprawionej w 2006 r.) Krynica Morska wywalczyła 73 mln zł (blisko 10-krotność rocznego budżetu), sąsiednie Sztutowo – 45 mln zł. Obie miejscowości znalazły się w czołówce gmin o najwyższych dochodach na mieszkańca, najbardziej aktywnych inwestycyjnie.

Dlaczego oni nie próbują tu lepiej wykorzystać miejscowych wód mineralnych, stworzyć uzdrowiska? – dziwi się kryniczanom marszałek Struk. To szansa na działalność poza sezonem. Krynica Morska na głębokości ponad 900 m ma solankę termalną chlorkowo-sodowo-bromkową. Specjalnie gorąca to ona nie jest (27 st. C), ale dobre i to. Nadaje się do leczenia chorób narządów ruchu i reumatycznych, układu oddechowego i chorób skóry. Chcieliby tego oponenci burmistrza. Ten podobno straszy mieszkańców, że w miasteczku nic nie będzie można zbudować. Sarkają: – On się uważa za mierzejowego cara. Dlatego nie mamy nawet ścieżki rowerowej.

Próbują działać na własną rękę, w ramach stowarzyszeń. W maju podpisali porozumienie z Krynicą-Zdrój, by powołać Stowarzyszenie Wspólna Krynica. Mogliby wybierać wspólnego burmistrza – to jako pomysł marketingowy.

Dariusz Labuda, właściciel niedużego hotelu nad Zalewem Wiślanym, zimą organizuje Weekendy na Lodzie, dla miłośników snowkitingu. Jeżdżą po zamarzniętym zalewie na nartach ze wspomaganiem latawca. Labudzie marzy się, że to się przyjmie, że zalew będzie mekką miłośników tego sportu, jak Zatoka Pucka stała się mekką kitesurferów.

Czekanie na szejka

W helskim magistracie czekają stosy kolorowych planów miasta. Zaznaczono na nich działki na sprzedaż, zarówno miejskie, jak i Agencji Mienia Wojskowego (AMW). Jeśli zliczyć metr do metra, to wyjdzie 90 ha. Swobodnie dałoby się zbudować drugi Hel. Ale korki byłyby nie do zniesienia. W Helu rozwój turystyczny blokowała obecność wojska. A gdy wojsko odeszło i AMW zaczęła ogłaszać przetargi, przyszedł kryzys. Pierwszą działkę, blisko 6 ha, za ponad 50 mln zł wylicytował deweloper z Gdyni. Szybko się jednak zorientował, że to jeszcze nie czas, i nie podpisał aktu notarialnego, choć oznaczało to przepadek 6 mln zł wadium.

Kiedy w sąsiednich kurortach rosły apartamentowce (dziś się nie sprzedają, trzeba je przerabiać na hotele), w Helu wyrosła Stacja Morska prof. Krzysztofa Skóry z tłumnie odwiedzanym fokarium. Potem przy fokarium powstał niewielki park wydmowy – pomosty drewniane, widok na zatokę, miłe miejsce. Kilka osób zawiązało Stowarzyszenie Przyjaciele Helu. Wydawali pismo „Helska Bliza”. Miłośnicy militariów podsyłali artykuły, jaka to atrakcja, te prawie 200 obiektów militarnych na terenie gminy. W 2006 r. Przyjaciele Helu otworzyli Muzeum Obrony Wybrzeża. Odwiedza je już 100 tys. turystów rocznie. – W Helu zaczyna się myślenie, że miasto zyskuje atrakcjami, których nie ma gdzie indziej – diagnozuje Wojciech Waśkowski, jeden z Przyjaciół Helu.

Niektórzy przyjeżdżają, by dotknąć stopą początku Polski, zwolnionego przez wojsko cypla helskiego. Żeby nie było wątpliwości, że to początek, a nie koniec, w 2013 r. umieszczono stosowny napis na Kopcu Kaszubów, niewielkim usypisku granitowych głazów. Sam cypel został właśnie obudowany pomostami umieszczonymi nad wydmą. Z wydmy wykarczowano gatunki, których tu kiedyś nie było, żeby pokazać rodzimą roślinność wydmową. W obronę usuwanej róży pomarszczonej zaangażowała się Jastarnia. Były głosy, że to uderzenie w katolicką tradycję. Bo róża dostarcza płatków na procesję Bożego Ciała. – W Jastarni ludzie śpią, u nas wypoczywają. To się uzupełnia – powiada burmistrz Wądołowski. – I zamiast się cieszyć, to któraś ich komisja uchwaliła, żeby zamknąć fokarium, bo korki są przez to.

Z pomostów można oglądać wyjątkowy twór morza, jakim jest helski cypel. Konstrukcja, choć przydałoby się jej więcej finezji, wyraża szacunek człowieka do natury. I stwarza szczególny klimat, zachęcający do kontemplacji. Nie ma koszy do śmieci. Burmistrz raz po raz musi tłumaczyć, że to świadomy krok. Że to nie miejsce na śmieci. Należy je zabrać ze sobą tam, gdzie są kosze. Jest jednak pewien zgrzyt.

Tuż obok pomostu po wydmie biegnie drewniana kładka. Do zielonego namiotu z gastronomią. Całe założenie przyświecające kosztownej inwestycji pomostowej (środki publiczne) bierze w łeb za sprawą drobnego biznesu, który można było schować za zakrętem. Komuś zabrakło i świadomości, i wrażliwości.

W pasie nadmorskim jak w soczewce widać wszystkie złe skutki braku jednego wspólnego systemu planowania przestrzennego – konstatuje dr Artur Kostarczyk. – Czyli takiego, że w odpowiednich chwilach zapala się światełko ostrzegawcze. Właściwie to mamy kilka systemów – inny w ustawie o planowaniu przestrzennym, inny w ustawie o ochronie przyrody i jeszcze inny związany z siecią Natura 2000. Krzyżowanie się tych systemów wywołuje taki bałagan decyzyjny, że nawet prawnicy mają problem z ustaleniem statusu danego kawałka terenu.

Obecnie każdy burmistrz i wójt chce mieć molo, przystań, promenadę na wydmie, hotele z aquaparkami i co tam jeszcze. Zwykle kosztem przyrody. A przecież miejscowości mogłyby się uzupełniać. Czy jest lekarstwo na chorobę, o której mówił marszałek Struk – braku wyobraźni i wspólnego myślenia o miejscach, które są niepodzielną jednością? Dr Kostarczyk widzi światełko. To „Plan działania wdrażający Koncepcję Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030 r.”. Został przyjęty w czerwcu w 2013 r. jako uchwała Rady Ministrów. Przewiduje m.in. powrót do hierarchii planów, plany funkcjonalne dla terenów na styku lądu i morza oraz dla subregionów. Bez oglądania się nie tylko na granice gmin, ale także powiatów, a nawet, gdzie to konieczne, województw. Światełko zabłysło, ale na tym koniec. Nie widać projektu nowej ustawy o planowaniu przestrzennym.

Tymczasem burmistrz Helu marzy, by dawny port wojenny (49 ha) kupił jeden inwestor. Najlepiej arabski szejk.

Polityka 24.2014 (2962) z dnia 10.06.2014; Rynek; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Manna z morza"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną