Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Poproszę o puszczenie mnie w skarpetkach

Upadłość konsumencka: chwiejna deska ratunku

Przez trzy lata po ogłoszeniu upadłości bankrut wszystkie swoje decyzje finansowe musi uzgadniać z syndykiem. Przez trzy lata po ogłoszeniu upadłości bankrut wszystkie swoje decyzje finansowe musi uzgadniać z syndykiem. Justin Paget / Corbis
Osoby nieradzące sobie ze spłatą długów mogą już łatwiej liczyć na ich umorzenie. Zanim jednak uwolnią się od komorników i rozpoczną nowe życie, muszą najpierw stracić wszystko. W każdym razie teoretycznie.
Można powiedzieć, że bankructwo naprawdę oznacza puszczenie dłużnika w skarpetkach.Viktor Cap/PantherMedia Można powiedzieć, że bankructwo naprawdę oznacza puszczenie dłużnika w skarpetkach.

Upadłość konsumencka to nie tyle ostatnia deska, ile brzytwa ratunku. Nie każdy dłużnik powinien się jej chwytać. Mimo to kandydatów nie brakuje, a teraz będzie ich dużo więcej. Przez pięć lat ponad 2,6 tys. wniosków o upadłość sądy oddaliły, ich autorzy nie spełniali zaporowych warunków. Praktycznie więc prawo było martwe. Od stycznia br. przepisy zliberalizowano i upaść jest łatwiej. Może nawet zbyt łatwo. Do tej pory upadło zaledwie 87 notorycznych dłużników, teraz grupa bankrutów zapewne szybko urośnie. Było źle, będzie niedobrze.

Andrzej K. z Raszyna pod Warszawą tej brzytwy ratunku będzie próbował się chwycić po raz drugi, za pierwszym się nie udało. Sąd oddalił jego wniosek o upadłość, ponieważ nie miał pieniędzy na opłacenie syndyka, który miałby zarządzać jego masą upadłościową, choć niczego nie ma. Mało który notoryczny dłużnik dysponował kilkoma tysiącami złotych, więc takie wnioski sądy oddalały przed rozpatrzeniem. Teraz syndyka opłaci Skarb Państwa z nadzieją, że odbierze należność po spieniężeniu majątku dłużnika.

Andrzej K. ma wielki żal do trzech banków, w których się zadłużył, w sumie na ok. 200 tys. zł. Zarzuca im, że to z ich winy stał się kandydatem na bankruta. Dużo zarabiał, ze spłatami, do czasu gdy stracił pracę, nie było problemów. – Zwróciłem się z prośbą o nowe warunki spłaty – twierdzi. – Żaden z banków nie chciał nawet podjąć rozmów. Mimo że szybko znalazłem inną pracę, nawet na korzystniejszych warunkach, i byłbym w stanie długi spłacić. Zamiast zaproszenia do rozmów doczekał się wizyty komorników przysłanych przez firmy windykacyjne, którym banki sprzedały jego długi. Dziś stracił nad nimi kontrolę, przypuszcza, że urosły do miliona. Z taką sumą już się nie upora.

Z kolejki do bankructwa łatwo też było wypaść już w trakcie rozprawy. – Dotychczasowe przepisy były na tyle restrykcyjne, że sądy oddalały wnioski, jeśli uznały, że dłużnik stał się niewypłacalny i popadł w poważne tarapaty finansowe z zależnych od siebie warunków, a więc np. z powodu własnego niedbalstwa czy też lekkomyślności – wyjaśnia sędzia Janusz Płoch z Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia. Mimo takiego zapisu na 180 złożonych tu wniosków upadłość ogłoszono w 30 przypadkach. – Teraz oddalenie wniosku jest przewidywane dopiero w sytuacji, gdy dłużnik doprowadza do swojej niewypłacalności w sposób umyślny lub na skutek rażącego niedbalstwa. Jednak ocena nadal zależna będzie od interpretacji sądu – dodaje.

Na umorzenie długów liczyć więc raczej nie może ktoś, kto jest zdrowy i mógłby pracować, ale „za takie pieniądze nie zamierza”. Jego lekkomyślność łatwo uznać za rażącą. Podobnie jak kogoś, czyja sytuacja finansowa gwałtownie pogorszyła się z powodu utraty pracy, której jednak sam jest winien. Na przykład ktoś jest z zawodu kierowcą, ale stracił prawo jazdy z powodu alkoholu.

Bardziej liberalne przepisy nie uwalniają jednak sądów od zawiłości interpretacyjnych. Np. w przypadku człowieka wykształconego, który zadłuża się w firmie pożyczkowej, jego działanie można uznać za lekkomyślność rażącą. Nie musi wprawdzie znać raportu Komisji Nadzoru Finansowego, z którego wynika, że dług w tego typu firmach rośnie błyskawicznie. Są przypadki, gdy powiększał się nawet w tempie 5 tys. proc. rocznie. Powinien jednak zdawać sobie sprawę, jak niebezpieczne są dla dłużnika tego typu transakcje. W jego przypadku wniosek o ogłoszenie upadłości może zostać oddalony. Ale taka sama pożyczka, zaciągnięta przez matkę z dwojgiem dzieci, która na kredyt „bez BIK” (bez sprawdzenia sytuacji finansowej klienta w Biurze Informacji Kredytowej) decyduje się z rozpaczy, nie mając czym ich nakarmić, może być przez sąd oceniona inaczej. Jej szanse na pozbycie się długów są obecnie spore.

Łatwiej upaść

Prawo o upadłości konsumenckiej, od dawna funkcjonujące na Zachodzie, stworzono z myślą o osobach takich jak Iwona Z. spod Krakowa, które w szybko rosnące długi wpadły nagle i nie z własnej winy. Zwykle z powodu tragedii w rodzinie, która powoduje, że stały się niewypłacalne. Iwona Z. jest pielęgniarką z dwojgiem małych dzieci i na spłatę kredytu hipotecznego, który urósł już do ponad miliona złotych, nigdy nie zarobi. Kiedy jednak decydowali się z mężem na pożyczkę, rodzinna kalkulacja wyglądała inaczej. On był świetnie zarabiającym członkiem zarządu dobrze prosperującej firmy i comiesięczne raty nie wydawały się takim obciążeniem rodzinnych finansów, by nie mogli się z nim uporać. Zmarł nagle na udar. Nawet nie zdążyli się do nowego domu przeprowadzić.

Gdyby Iwona Z. nie złożyła wniosku o upadłość, nowy dom i tak sprzedałby komornik za cenę niższą, niż wynosi wartość rosnącego długu. Różnicę usiłowałby ściągać z jej niewielkich zarobków, więc dług nadal by się powiększał. Nie mając domu, kredyt spłacałaby bez końca. Teraz, po upadłości, nowy dom sprzeda syndyk, także za cenę niższą od długu. Jednak jej pozostały dług wobec banku zostanie umorzony po trzech latach. Przez ten czas syndyk na utrzymanie dwojga dzieci będzie jej zostawiał równowartość płacy minimalnej, zaspokajając wierzycieli niewielkimi kwotami. Po trzech latach będzie wolna. Bez domu. Bez długów i komornika na karku.

Nawet jednak te nowe, bardziej liberalne przepisy nie są dobrym wyjściem dla frankowiczów: osób zadłużonych we frankach, które po umocnieniu się szwajcarskiej waluty muszą spłacać wyższe raty, niż się spodziewały. Szacuje się, że rodzin, które mają ze spłatą coraz większe problemy, jest już ponad 10 tys. W kolejce do bankructwa jednak się nie ustawią. W ich sytuacji wniosek o upadłość oznaczałby bowiem wyjście najgorsze – stratę mieszkania, na zakup którego się zadłużyły. Ale nie tylko.

Po ogłoszeniu upadłości cały majątek dłużnika wchodzi w skład tzw. masy upadłości – wyjaśnia sędzia Janusz Płoch. – Czyli nie tylko mieszkanie, na zakup którego zaciągnięto kredyt, ale także inne należące do niego składniki majątkowe, np. samochód, sprzęt elektroniczny, biżuteria itp. Jeśli dysponuje inną nieruchomością, to też. Wszystko to zostanie przez syndyka sprzedane, a pieniądze przekazane wierzycielom. Upadłemu można zostawić tylko rzeczy osobiste, lodówkę i pieniądze na ewentualne wynajęcie mieszkania na okres do dwóch lat.

Do dyspozycji rodziny zostanie więc tylko część zarobków, której nie zabierze syndyk. Najczęściej – równowartość płacy minimalnej. Dla młodych rodzin oznacza to utratę nie tylko całego majątku, ale także kontroli nad zarobionymi przez siebie pieniędzmi przez trzy lata. Comiesięczne raty kredytu, nawet o 20 proc. wyższe z powodu umocnienia franka, są w ogólnym bilansie rodzinnym o wiele mniej dolegliwe niż sytuacja po ewentualnym ogłoszeniu upadłości konsumenckiej, kiedy dłużnik praktycznie zostaje finansowo ubezwłasnowolniony. Przez ten okres nie wolno mu się też zadłużać, co oznacza niemożność dysponowania np. kartą kredytową. To już lepiej samemu wyprzedawać się na raty.

Można powiedzieć, że bankructwo naprawdę oznacza puszczenie dłużnika w skarpetkach. Cały majątek traci on w dniu upadłości, ale od długów zostanie uwolniony dopiero po trzech latach. Kandydaci na bankrutów znają prawo. Marek Jaślikowski, obecnie starszy radca Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa, wcześniej pracownik Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości przyglądał się polskim upadłym. – Zwykle w dniu upadłości nie mają nic, żadnego majątku, który syndyk mógłby spieniężyć – konkluduje.

 

Portret polskiego bankruta do wizerunku posiadacza kredytu we frankach podobny więc nie jest. Pod rządami nowych, bardziej liberalnych przepisów z pewnością się to nie zmieni. Jaślikowski obawia się nawet, że mogą one bardziej zachęcać do cwaniactwa. O upadłość zaczną zabiegać nie ci, których dotknęła tragedia, ale naciągacze chcący się pozbyć wierzycieli.

Trudno leżeć

Nowym przepisom z niepokojem przyglądają się więc banki, to one są najczęściej wierzycielami. Ale nie tylko. Bankructwo może też uwalniać od długów wobec operatorów komórkowych, spółdzielni mieszkaniowych, dostawców energii czy nawet urzędów skarbowych. Na razie trudno rozstrzygać, czy wizja umorzenia wszystkich ich należności uczyni wierzycieli bardziej skłonnymi do układania się z dłużnikami, czy też raczej do jeszcze szybszej sprzedaży długów firmom windykacyjnym, żeby przed ogłoszeniem bankructwa odzyskać, ile się da.

W oficjalnych rozmowach bankowcy twierdzą, że gotowi są do negocjacji z dłużnikami. Rozumieją ludzkie problemy. Lepiej przecież należność odzyskiwać dłużej, ale skutecznie, niż ryzykować jej utratę. Nieoficjalnie jednak ci sami ludzie mówią coś innego. – Bankowi opłaca się sprzedać wierzytelność firmie windykacyjnej nawet za 30 proc. jej nominalnej wartości – twierdzi bankowiec. Byle szybko, bo pieniądz musi pracować. Jeśli tę gotówkę pożyczę następnemu klientowi, zarobię więcej, niż wydłużając niesolidnemu dłużnikowi okres spłaty. Teraz, gdy upaść jest łatwiej, mogą trudne kredyty sprzedawać jeszcze szybciej.

Upadli też kombinują. Syndyk Piotr Kaleciak z Krakowa prowadzi sześć upadłości konsumenckich. Wie, że dłużnicy nie zawsze mówią prawdę. Próbują na przykład ukryć cenne dobra lub przedmioty. – Tymczasem ja mam coraz mniejsze możliwości weryfikacji prawdziwości składanych przez nich oświadczeń majątkowych – tłumaczy mecenas Kaleciak. – Dopóki korespondencja urzędowa była doręczana wyłącznie za pośrednictwem Poczty Polskiej, syndyk mógł liczyć, iż wszelkie pisma adresowane do dłużnika zostaną przekierowane do syndyka. Teraz coraz częściej urzędowe przesyłki dostarczają firmy prywatne, a one nie zawsze dotrzymują umowy.

Z takiego pisma wiele można się dowiedzieć także o nieujawnionym przez nieuczciwego dłużnika majątku. Na przykład z listu, w którym ZUS informuje, że przestaje wysyłać emeryturę na konto. Przestaje, bo wskazana osoba nie żyje. A skoro tak, spekuluje syndyk, to może zostawiła dłużnikowi spadek? Dzięki listowi z ZUS mecenas Kaleciak dowiedział się, że jego podopieczna, której masą upadłościową zawiadywał, ukryła fakt, iż otrzymała w spadku mieszkanie o wartości kilkuset tysięcy złotych. Uważała, że zatajając to, zdoła je zatrzymać dla siebie. Gdyby nie pismo z ZUS, może by się udało.

W takiej sytuacji syndyk wnioskuje o umorzenie upadłości. Dla upadłego to jak cofnięcie czasu. Umorzone długi znów mogą być egzekwowane przez komorników, rosną – zamrożone w dniu upadłości – odsetki. Upadła podopieczna syndyka Kaleciaka i tak straci zatajone mieszkanie, ale na spłatę narosłych długów nie wystarczy. Drugi raz wniosku o upadłość przez dziesięć lat złożyć jednak nie może. Finansowa pętla zaciśnie jej się na gardle. Na sześć prowadzonych przez syndyka upadłości w dwóch przypadkach musiał zwrócić się do sądu o ich umorzenie. Z powodu zatajenia majątku przez upadłych.

– Nowe przepisy są dla kłamczuchów łaskawsze – uważa Marek Jaślikowski. – Pozwalają mieć nadzieję, że nie każde kłamstwo dłużnika zostanie ukarane, nawet jeśli się wyda. Dużo zależy od sądu. Nadzieja bezkarności może zachęcać do cwaniactwa.

Ciężko wstać

Przez trzy lata po ogłoszeniu upadłości bankrut wszystkie swoje decyzje finansowe musi uzgadniać z syndykiem. Nie wolno mu się zadłużać. To oznacza nie tylko niemożność uzyskania karty kredytowej, ale także wykupienia abonamentu na telefon komórkowy czy zwykły. Może mieć tylko prepaid. Nie kupi niczego na raty. Przez ten okres musi też zapomnieć o wakacjach. Suma, jaką syndyk zostawi rodzinie do dyspozycji, z pewnością na taki luksus nie wystarczy.

Po upływie trzech lat bankructwo zostaje, jak wyrok, wymazane. Izabela Dąbrowska-Antoniak, prawniczka z Federacji Konsumentów, obawia się jednak, że tylko teoretycznie. – Nie wiem, czy banki nie będą wymieniać się informacjami na temat upadłych dłużników, żeby nie udzielać im pożyczek – przypuszcza. Wzięcie drugi raz kredytu hipotecznego może okazać się niemożliwe. Nawet jeśli upadłym będzie młoda osoba, konsekwencje może odczuwać przez całe życie.

Obawia się też pułapek ukrytych w nieprecyzyjnych przepisach. Co się stanie w sytuacji, gdy sąd ogłasza upadłość jednego z małżonków (taka jest bowiem praktyka), a on pozostaje z drugim we wspólności majątkowej? Czy windykator z firmy, która kupiła długi męża, nie zgłosi się po należność do żony, której upadłość długów nie umorzyła?

Konsekwencje konsumenckiego bankructwa, jakie ciągną się latami, odstraszą od niego ludzi młodych, czynnych zawodowo. Prawnicy, tacy jak Marek Jaślikowski, obawiają się jednak szturmu emerytów. Niekoniecznie cwaniaków, czasem po prostu znajdujących się w beznadziejnej sytuacji.

Jeszcze niedawno starsi ludzie cieszyli się opinią bardzo solidnych dłużników. Najpierw płacili rachunki, dopiero potem myśleli o swoich potrzebach. Obecnie, być może pod wpływem młodszych członków rodziny, emeryci i renciści błyskawicznie zasilają szeregi niesolidnych dłużników. Nie bez winy banków, które często udzielały pożyczek bez sprawdzenia, czy ktoś nie zadłużył się wcześniej u konkurencji. Coraz częściej, żeby spłacić jedną pożyczkę, wziętą na komputer dla wnuka, starsze osoby zwracają się do innego banku po następną, wpadając w spiralę zadłużenia. Kiedy zbyt niska renta nie rokuje możliwości spłaty, można będzie zwrócić się do sądu z wnioskiem o upadłość. Zapisując wcześniej mieszkanie komuś z rodziny, żeby nie weszło w skład masy upadłościowej.

Sądom przyjdzie też orzekać w sprawach trudnych, które do tej pory ze względów formalnych odrzucały. Takich jak 68-letniej mieszkanki Białegostoku, która przez dwa lata zadłużyła się aż w siedmiu bankach. Z emeryturą własną w wysokości 617 zł oraz męża (1776 zł) spłacała jednak raty regularnie. Ale tylko do czasu, gdy mąż zachorował psychicznie i z powodu szybko pogarszającego się stanu zdrowia musiała go oddać, wraz z całą jego emeryturą, do prywatnego ośrodka dla osób przewlekle psychicznie chorych. Od tej pory pętla długów zaczęła się zaciskać. Uwolnić od niej może tylko upadłość konsumencka, do której – zdaniem wielu prawników – taka osoba w myśl obecnych przepisów jak najbardziej się kwalifikuje.

W krajach bogatych bankructwo jest ratunkiem dla osób, które dotknęła życiowa tragedia, nie do przewidzenia. U nas może stać się próbą ucieczki od coraz bardziej przewidywalnej biedy towarzyszącej starości.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Poproszę o puszczenie mnie w skarpetkach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną