Kapitał założycielski AIIB (50 mld dolarów) Chińczycy mogliby sami wyjąć z tylnej kieszeni. Taka kasa to u nich idzie na waciki. Od lat mają gigantyczne nadwyżki handlowe i wielkie rezerwy środków.
Ale uznali, że nowy bank, który ma zająć się finansowaniem przede wszystkim inwestycji infrastrukturalnych w Azji, warto wykorzystać do czegoś więcej. Konkretnie do umocnienia własnej pozycji w regionie.
Do udziału w przedsięwzięciu zaproszono wszystkie zainteresowane kraje. A odzew, jak łatwo było przewidzieć, okazał się silny. Na liście potencjalnych udziałowców (nie licząc niemal wszystkich dużych państw Azji) znalazły się m.in. Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Szwajcaria, Australia, Izrael i wielu innych. W sumie ponad 50 państw.
Bez outsiderów
Na tym etapie (czyli organizacyjnym, bank ma rozpocząć działalność w przyszłym roku) w aż tylu krajach uznano, że jeśli chce się dalej robić poważne interesy w Azji, to takiej inicjatywy nie sposób lekceważyć.
Owszem, Chińczycy od dawna zalewają świat swoimi tanimi produktami, ale jednocześnie są gigantycznym odbiorcą urządzeń przemysłowych, linii technologicznych, najwyższej jakości towarów konsumpcyjnych. I co najważniejsze nieźle płacą. To rynek niemal bez dna, ważny dla producentów maszyn, ale też firm budujących drogi, tamy, obiekty energetyczne.
Inne kraje Azji też są ciągle na dorobku. Nowy bank – być może – stanie się wygodną furtką, przez którą firmom drogowym, budowlanym i innym wykonawcom będzie łatwiej dostać się do Państwa Środka i nie tylko. Słysząc o tym projekcie nikt więc nie chce wystąpić w roli outsidera, także Polska.
Lista przywilejów
O naszym uczestnictwie w AIIB mówił wiceminister finansów Artur Radziwiłł. Nie ukrywał, że w przyszłości, gdy bank ruszy, będziemy liczyć na uprzywilejowany dostęp do projektów inwestycyjnych, a także na poprawę warunków działalności dla polskich firm w Azji.
Wszystkie szczegóły są dopiero do ustalenia, a przy tak dużej liczbie państw założycieli styczniowy termin rozruchu wydaje się bardzo ambitny. Nie wiadomo też, jak będzie wyglądała ostateczna lista członkowska.
Na razie zabraknie na niej Japonii i Stanów Zjednoczonych. Te ostatnie szczególnie sceptycznie odniosły się do pomysłu, argumentując m.in., że projekt wygląda na konkurencyjny wobec działalności Banku Światowego czy Azjatyckiego Banku Rozwoju. Martwią się też – na razie siłą rzeczy na wyrost – o standardy zarządzania.
Widać, że nowy bank traktują, tu akurat słusznie, jako potencjalne narzędzie w rozgrywce Chiny–USA o przywództwo w ustalaniu zasad gospodarczych i handlowych w Azji. Szanse na to, że zwycięzcami okażą się Amerykanie wydają się dzisiaj nikłe.