Colt Defence, spółka wywodząca się od firmy, którą prawie 180 lat temu założył Samuel Colt, genialny konstruktor i przedsiębiorca, od dawna walczyła o życie. Pożyczała pieniądze, emitowała obligacje. Wszystko na nic. Z pożyczaniem były zresztą kłopoty, bo obligatariusze nie chcieli słyszeć o restrukturyzacji zadłużenia, które sięgnęło 355 mln dol. Sprzedaż spadła o 30 proc. W połowie czerwca zarząd złożył do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości i ochronę przed wierzycielami.
Colta postrzeliła amerykańska armia. Choć słynna marka jest synonimem rewolwerów, którymi podbijano Dziki Zachód, to od dawana specjalizuje się w produkcji broni dla wojska i służb mundurowych. Od Dzikiego Zachodu tak całkiem się nie odwróciła. W jej ofercie, obok nowoczesnych pistoletów i karabinów, można znaleźć wytwarzany do dziś legendarny kolt Single Action Army (zwany Peacemakerem) z 1873 r., który zna każdy miłośnik westernów. Ale to ciekawostka kilka razy wycofywana z produkcji. Powracała na żądanie kolekcjonerów i westernowych stowarzyszeń strzeleckich. Podobnie jak kartaczownica Gatlinga, XIX-wieczna pramatka wszystkich karabinów maszynowych. Colt był kiedyś ich producentem, a dziś robi w pełni funkcjonalne repliki na potrzeby grup rekonstrukcyjnych i ekspozycji muzealnych.
Ekonomicznym fundamentem Colta od dawna były karabiny automatyczne M16 i M4 (w wielu odmianach) oraz granatniki M203 – podstawowe wyposażenie US Army. Producenta uzbrojenia wiążą z armią wieloletnie umowy, nie tylko z amerykańską, ale też kanadyjską, na potrzeby której pracuje spółka-córka Colt Canada i jej tamtejsza fabryka.