Rynek

Czy atom się nam jeszcze opłaca?

Janos Korom Dr / Wikipedia
W krajach naszego regionu nie dochodzą do skutku kolejne projekty budowy elektrowni jądrowych. Powraca pytanie o ekonomiczny sens ich powstania w Polsce.
mat. pr.
Kacper Kowalski/Forum

Kiedy przed pięciu laty spółka ČEZ (największy w Czechach producent i dystrybutor energii elektrycznej) otrzymała zadanie zbudowania dwóch nowych bloków w elektrowni jądrowej w Temelinie, uznano to powszechnie za krok we właściwym kierunku.

Od pewnego czasu wielu czeskich ekonomistów uważa jednak to przedsięwzięcie za misję dla firmy samobójczą. Ich zdaniem inwestycja, gdyby zrealizowano ją przy cenach energii z 2014 roku, skończyłaby się prawdopodobnie bankructwem spółki należącej do dziesiątki największych firm energetycznych w Europie.

Temelin – projekt, który miał być najkosztowniejszą inwestycją w historii Czech, o wartości 8–12 mld euro, wstrzymano wiosną 2014 r., zamykając przetarg na budowę bez wyłonienia zwycięzcy – to przykład, że inwestowanie w rozwój energetyki jądrowej w ostatnich latach staje się w Europie biznesem cokolwiek ryzykownym.

Poziom rentowności

Obecna nieprzejrzysta i trudno przewidywalna sytuacja na europejskim rynku energii (wynikająca ze splotu najrozmaitszych czynników, przy czym wspólnym mianownikiem wielu z nich jest polityka klimatyczna UE) może skomplikować, jeśli nie przekreślić, plany budowy polskiej elektrowni atomowej.

Miałaby ona kosztować ponad 60 mld zł. Jednocześnie wyniki obliczeń, przy jakich cenach energii na rynku hurtowym byłaby ona rentowna, różnią się diametralnie. I tak prof. Andrzej Strupczewski, rzecznik ds. energetyki jądrowej Narodowego Centrum Badań Jądrowych, określa tę cenę na 80–90 euro/MWh. Podobne dane zawiera przyjęty w 2014 Program polskiej energetyki jądrowej.

– Z analiz i doświadczenia wynika, że elektrownie jądrowe są źródłem najtańszej energii. Mogą z nimi rywalizować tylko elektrownie węglowe korzystające ze złóż odkrywkowych – zapewnia prof. Strupczewski.

Zdaniem prof. Władysława Mielczarskiego z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej rentowna cena to ponad 150 euro/MWh.

– Nie jestem zdeklarowanym przeciwnikiem energetyki jądrowej. Uważam jednak, że plany rozwijania jej w Polsce są z powodów ekonomicznych całkowicie nierealistyczne – wyjaśnia.

Ostateczna decyzja o budowie (w Żarnowcu lub Choczewie) elektrowni jądrowej o mocy 3200 MW ma według harmonogramu zostać podjęta w 2017 r. Zanim zapadnie, warto m.in. przyglądać się uważnie, jaki wpływ mają zmiany na europejskim rynku energetycznym na stan i plany rozwoju energetyki jądrowej w innych krajach Europy, zwłaszcza Środkowej i Południowo-Wschodniej – podobnych do Polski pod względem poziomu rozwoju gospodarczego i możliwości finansowe, ale w przeciwieństwie do naszego kraju wolnych od uprzedzeń wobec „atomu” i mających z nim praktycznie doświadczenia.

Nasi partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej, a także Bułgaria i Rumunia należą do europejskiej koalicji przyjaciół energetyki jądrowej. W tej części kontynentu powstał atomowy klub pod skrzydłami ZSRR, z wykorzystaniem radzieckich technologii jądrowych.

Polska, po skreśleniu z planów budowy pierwszej elektrowni w Żarnowcu, do niego nie przystąpiła. Obecnie aspirujemy do tego grona, na razie w roli sympatyka, ale moment na wstąpienie do niego może okazać się niezbyt szczęśliwy.

Coraz trudniej o pieniądze i partnerów

„Największym wyzwaniem dla budowy nowych bloków jądrowych są wybór sposobu finansowania i gwarancja zwrotu z inwestycji. W warunkach kryzysu finansowego od 2009 r. wiele zachodnich spółek energetycznych wycofało się z projektów jądrowych rozwijanych w regionie (…) Malejące hurtowe ceny prądu i niskie ceny uprawnień do emisji CO2 sprawiają, że wielomiliardowe inwestycje w bloki jądrowe wiążą się z ogromnym ryzykiem finansowym. Każde z państw regionu stara się znaleźć własną ścieżkę wyjścia z tej sytuacji” – podkreślają autorzy opublikowanego niedawno raportu Ośrodka Badań Wschodnich „Projekty jądrowe w Europie Środkowej i Południowo-wschodniej”.

Najbardziej konsekwentnie inwestowania w rozwój energetyki atomowej trzymają się kraje niemal pozbawione własnych zasobów surowców energetycznych – Słowacja i Węgry. Pod względem udziału dostaw z elektrowni jądrowych (w Mochovcach i Jaslovskich Bohunicach) w produkcji energii elektrycznej Słowacja znajduje się na trzecim miejscu na świecie (55 proc.), Węgry na czwartym (50 proc.).

Słowacja jest też jedynym krajem regionu, gdzie buduje się obecnie nowe bloki jądrowe. Rozpoczęta sześć lat temu budowa w Mochovcach – wykonawcą jest włoski Enel, będący jednocześnie większościowym udziałowcem inwestora, spółki SE (Slovenské Elektrárne) – miała się zakończyć w 2013 roku i kosztować 2,7 mld euro.

Obecnie jej zakończenie przewiduje się na 2017 rok, a koszt wzrósł do 4,4 mld euro. Tłem inwestycji jest zadawniony spór między rządem a Enelem oraz planowana przez koncern sprzedaż udziałów w SE. Wycofanie się udziałowca zagranicznego, ČEZ, zagraża też zaawansowanemu projektowi budowy nowych bloków w Jaslovskich Bohunicach. Być może jedyną szansą uratowania tej inwestycji – choć z uwagi na konflikt na Ukrainie dość na razie odległą – byłby udział w niej rosyjskiego Rosatomu.

Podobny scenariusz z rosyjską spółką w głównej roli jest już realizowany na Węgrzech i niesie dla tego kraju o wiele poważniejsze niż w przypadku Słowacji konsekwencje strategiczne. Węgry zdecydowały się w styczniu 2014 r. na powierzenie Rosjanom, z pominięciem procedury przetargowej, budowy nowych bloków w kluczowej dla ich bezpieczeństwa energetycznego EJ Paks.

Było to dla najbardziej zadłużonego kraju w regionie prawdopodobnie jedynym realnym sposobem sfinansowania inwestycji wartości 12,5 mld euro przy spełnieniu postawionego przez rząd Victora Orbána warunku, że elektrownia powstanie ze środków publicznych i pozostanie w pełni węgierską własnością.

Strona rosyjska udzieliła Węgrom kredytu (o charakterze międzypaństwowym) do wysokości 80 proc. kosztów budowy. Jak oceniają zagraniczni eksperci, zaciągnięte na 30 lat zobowiązania finansowe, które z tego wynikają, mogą spowodować istotny wzrost deficytu i długu publicznego kraju.

Choć udział energetyki jądrowej w produkcji energii elektrycznej w Rumunii wynosi na razie tylko 20 proc., także tam jest ona uważana za filar bezpieczeństwa energetycznego. Planowana od kilkunastu lat rozbudowa o dwa bloki elektrowni Cernavodă skończyła się jak na razie fiaskiem – w latach 2010–2012 wycofało się wszystkich sześciu zagranicznych udziałowców spółki zawiązanej dla zaprojektowania i zrealizowania inwestycji (m.in. niemiecka RWE, francuska GDF Suez, czeski ČEZ).

Obecnie Rumunia stara się energicznie o pozyskanie Chińczyków – chińska spółka CGN, która jako jedyna zgłosiła się w 2014 roku do przetargu na rozbudowę Cernavody, może liczyć m.in. na współwłasność elektrowni oraz na zawarcie kontraktu różnicowego, gwarantującego określoną minimalną cenę sprzedawanej energii. Wiążących kontraktów nadal jednak nie podpisano.

Władze Bułgarii, której elektrownia jądrowa Kozłoduj dostarcza 33 proc. energii elektrycznej, zrezygnowały z budowy nowej elektrowni Belene (okazało się, że ma kosztować ponad 10 mld euro, czyli dwa razy więcej, niż przewidywano). Nie dojdzie też do skutku budowa nowego reaktora w Kozłoduju.

Po niespełna roku od zawarcia porozumienia w tej sprawie z projektu praktycznie wycofał się przyszły wykonawca, Westinghouse. Amerykańsko-japońska spółka nie jest zainteresowana finansowaniem inwestycji, a samej Bułgarii na nią nie stać.

Tanio czy drogo

Wszystkie te problemy, z jakimi borykają się po sąsiedzku „przyjaciele energetyki jądrowej”, nie mącą jak na razie atmosfery wokół polskiego programu jądrowego. Pomimo rozwiązania w końcu 2014 r. z powodu niedotrzymywania terminów kontraktu z firmą WorleyParsons, która prowadziła badania lokalizacyjne i środowiskowe, co spowoduje kilkumiesięczne opóźnienia w cyklu projektowym, dominuje ostrożny optymizm. Pierwszy blok polskiej elektrowni jądrowej ruszyć ma w 2029 r.

Zdaniem dr Macieja Bukowskiego, prezesa Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonimicznych WISE, choć energetyka jądrowa jest wielkim wyzwaniem technicznym i finansowym, ma w Polsce sens ekonomiczny.

– Musimy zastąpić innymi źródłami elektrownie na węgiel brunatny, którego czas się kończy. Energetyka jądrowa to szansa na relatywnie tanią energię w przyszłości. Alternatywą mogłyby być np. elektrownie wiatrowe na morzu – wyjaśnia Bukowski.

Według prof. Strupczewskiego koszty budowy morskich elektrowni wiatrowych, biorąc pod uwagę wskaźniki wykorzystania mocy, są w przeliczeniu na megawaty 1,5 razy wyższe niż jądrowych.

– Dlaczego Polski, która zgodnie z ustawą ma rozwijać i dotować OZE, miałoby nie być stać na energetykę jądrową? – pyta prof. Strupczewski.

Spora część specjalistów utwierdza się jednak w przekonaniu, że elektrownia jądrowa w Polsce nie powstanie, a co więcej – że powstać nie powinna.

W kosztach produkcji energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych lwią część (około 70 proc.) stanowią nakłady inwestycyjne. Wydatki na paliwo to tylko niewiele ponad 10 proc. kosztów. Ta specyfika oznacza, że zanim jeszcze popłynie pierwszy prąd, trzeba wyłożyć ogromne pieniądze na budowę (4,5 mld euro, a według agencji Moodys nawet 5,4 mld euro za 1 tys. MW). Polska energetyka nie jest w stanie sfinansować tak wielkich inwestycji.

Nie wystarczyłyby połączone zdolności kredytowe wszystkich firm tworzących PGE EJ (PGE, Tauron, Enea, KGHM) – spółki zawiązanej w celu realizacji programu. Plany przewidują pozyskanie partnera zagranicznego, który podjąłby się budowy elektrowni, a zarazem ją współfinansował (do 49 proc.).

Warunki takiej współpracy mogą być jednak dla nas bardzo ciężkie. Pokazuje to przykład krajów naszego regionu, w których zachodnie spółki energetyczne likwidują swoje interesy, nie mogąc dogadać się z rządami. Wykładając miliardy dolarów, inwestorzy oczekują gwarancji – w przypadku energetyki jądrowej na dziesiątki lat – że odzyskają swe pieniądze i osiągną zyski niezależnie od okoliczności.

Warunkiem pozyskania partnera gotowego finansować inwestycję może stać się zawarcie tzw. kontraktu różnicowego na wzór contract for difference (CfD), w którym rząd brytyjski zagwarantował niedawno na 35 lat budującemu bloki jądrowe w Hinkley Point koncernowi EdF minimalną cenę 92,5 funta za 1 MWh poprzez dopłaty do ewentualnych niższych cen rynkowych. Taki mechanizm – rozważany w Czechach przy okazji Temelina, lecz odrzucony – być może zostanie zastosowany w Polsce. Cena uzyskana przez EdF to według obecnego kursu funta 550 zł.

– Życie potwierdza, że moje obliczenia, przeprowadzone już przed kilku laty, były poprawne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że koszty budowy będą o u nas o około 20 proc. wyższe niż w Wielkiej Brytanii. W przeciwieństwie do Hinkley Point, gdzie istnieje np. infrastruktura służąca do chłodzenia, polska elektrownia miałaby powstać od podstaw jako typowa inwestycja greenfield – podkreśla prof. Mielczarski.

– Pozyskanie inwestora zagranicznego uważam za nieprawdopodobne. Dla wielkich firm energetycznych program polskiej energetyki jądrowej jest niewiarygodny. Żaden przedsiębiorca budowlany nie traktuje poważnie kogoś, kto chce budować dom, ale nie ma ani działki, ani pieniędzy, ani pozwolenia na budowę – dodaje.

Przymierzając się do budowy elektrowni jądrowej, Polska ma o wiele większe pole manewru niż Słowacja czy Węgry, a także lepszą sytuację niż Czesi, którzy w związku z szybkim wyczerpywaniem się zasobów węgla brunatnego planują do 2040 r. zwiększyć udział energetyki jądrowej w wytwarzaniu energii elektrycznej z obecnych 30 do ponad 50 proc., a mimo to decyzję sprawie rozbudowy Temelina odłożyli na 10 lat.

W Polsce po wybudowaniu elektrowni na Pomorzu udział ten wyniósłby około 12 proc. Chodzi zatem nie o elementarne potrzeby kraju, lecz optymalizację naszego miksu energetycznego. Zanim się do tego zabierzemy, warto by przynajmniej ustalić, czy energia elektryczna z elektrowni jądrowej będzie tania czy droga.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną