Dubienieckiemu i jemu podobnym zarzuca się, że traktowali ludzi jak słupy. Tak naprawdę nie potrzebowali ich pracy, ale ich orzeczenia o niepełnosprawności. Najlepiej ciężkiej, połączonej z chorobą psychiczną albo utratą wzroku. Za zatrudnienie takiej osoby od PFRON można dostać miesięcznie 1,8 tys. plus 600 zł. Prokuratura oskarża Dubienieckiego, że faktycznie płacił zatrudnionym przez swoje firmy inwalidom zaledwie po 500 zł. Do własnej kieszeni zagarniając w sumie około 13 mln zł.
– Nietypowe w tej sprawie jest to, że nadużycia w firmach Marcina Dubienieckiego w 2012 r. wykryła kontrola funduszu – podpowiada przedsiębiorca, który także zatrudnia niepełnosprawnych. I mimo że skierowano doniesienie do prokuratury, to PFRON nie zaprzestał wypłacania im sowitych dotacji do zatrudnienia.
Nietypowe może się też wydawać to, że w funduszu losem prokuratorskich oskarżeń nie bardzo się interesują. Nie analizują wyroków, jeśli w końcu zapadną, to nie ich sprawa. Rzecznik Krzysztof Czechowski narzeka tylko, że sprawy o wyłudzenia dotacji z PFRON często są umarzane. Z powodu niskiego stopnia społecznej szkodliwości.
Firmy do wyłudzania
PFRON kojarzy się z aferami od początku swego istnienia, czyli od 24 lat. Patent przekrętu na inwalidę może być toporny albo nieco bardziej wyrafinowany. Łączy je to, że w obu wariantach dotacja do niepełnosprawnego pracownika jest wyższa niż jego faktyczne wynagrodzenie. Mimo że zgodnie z przepisami nie może przekroczyć równowartości 75 proc. zarobków. Źródłem zysku nieuczciwego „przedsiębiorcy” nie jest praca osoby niepełnosprawnej, ale państwowa dotacja za jej zatrudnienie.