Nieprzypadkowo kończąca się kampania wyborcza nie koncentrowała się na problemie bezrobocia w Polsce, chociaż przez lata była to największa plaga w naszej gospodarce. Według najnowszych danych GUS stopa bezrobocia w Polsce wynosi już tylko 9,7 proc. Ta liczba i tak jest znacznie zawyżona, bo uwzględnia osoby pracujące na czarno, a figurujące w oficjalnych statystykach, aby zapewnić sobie i rodzinie ubezpieczenie zdrowotne.
Według danych Eurostatu, lepiej oddających rzeczywistość, bezrobotnych w Polsce jeszcze mniej, bo zaledwie 7,2 proc. Właśnie tyle osób aktywnie szuka pracy i jest gotowych ją podjąć w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Używając takiej definicji, Eurostat eliminuje ze statystyk pracujących na czarno oraz osoby podające się za bezrobotne, ale w rzeczywistości wcale niemające ochoty nigdzie pracować. Dane Eurostatu sytuują Polskę na 12. miejscu w Europie, a nasza stopa bezrobocia jest wyraźnie niższa od unijnej średniej.
Dlaczego zatem rząd nie jest w stanie wykorzystać tych liczb w kampanii? Bo dzisiaj dla Polaków problemem nie jest tak naprawdę brak pracy, ale jej jakość. To dlatego ciężar naszej debaty przeniósł się z samego bezrobocia na niskie pensje i umowy śmieciowe. Z obszarów, gdzie naprawdę nie ma prawie żadnej pracy, większość Polaków w wieku produkcyjnym po prostu wyjechała – do dużych miast albo za granicę. Z kolei w metropoliach ofert pracy jest mnóstwo, tyle tylko, że niekoniecznie pozwalających na godne życie.
Z kraju bezrobotnych staliśmy się krajem pracujących, ale często niezadowolonych z zasad wynagradzania. Firmy zatrudniają, ale oferują kontrakty czasowe i nadużywają umów zlecenia czy o dzieło. Namnożyło się osób prowadzących działalność gospodarczą, chociaż w rzeczywistości jest to fikcja, mająca obniżyć koszty pracy. Trwa polityczny spór o wysokość płacy minimalnej, a przecież wiadomo, że bez problemu można obejść ustalane przez polityków stawki. Do tego bardziej czy mniej regularna praca za granicą stała się normą w wielu regionach i zawodach.
Mało kto zatem przejmuje się oficjalnymi statystykami. Kilkanaście lat temu świadczyły one jeszcze dość dobrze o kondycji polskiej gospodarki. Dzisiaj nie mówią już całej prawdy o polskim rynku pracy.