Coop to nie jest żadna międzynarodowa sieć supermarketów. Nie znajdziemy jej na listach europejskich gigantów detalicznego handlu spożywczego, gdzie królują korporacje jak brytyjskie Tesco, francuski Carrefour czy niemiecka Schwarz-Gruppe (Lidl i Kaufland). Coop nie może się z nimi mierzyć, bo w ogóle nie jest spółką. Na dobrą sprawę nie ma nawet czegoś takiego jak jeden paneuropejski Coop. Co więc mijamy, jeżdżąc po europejskich drogach od Holandii po Węgry? To raczej szereg operujących (zazwyczaj) na poziomie jednego państwa spółdzielni. Z których każda składa się z mniejszych lokalnych kooperatyw. Organizacyjnie i biznesowo Coopów nie łączy więc nic namacalnego. Prócz nazwy i wspólnego (długo uważanego za niedzisiejszy) pomysłu na prowadzenie gospodarczej działalności.
Różnice widać już choćby w marce. Niby tej samej, ale jednak nie. Węgierski Coop (4 tys. sklepów, 30 tys. zatrudnionych) ma białe logo na czerwonym tle. Logo czeskiego Coopa (2,9 tys. sklepów, 14 tys. pracowników) jest biało-pomarańczowe. Włoski (1,4 tys. sklepów, 56 tys. pracowników) napis Coop jest czerwony. Z kolei w przypadku szwajcarskiego (2 tys. sklepów, 75 tys. zatrudnionych) pierwsze dwie literki są czerwone, a dwie pozostałe pomarańczowe. Podobnie jest z historią.
– Wszystkie Coopy mają ten sam wspólny mianownik i swoich założycielskich mitów szukają w drugiej połowie XIX w. W czasach, gdy idea spółdzielczości (jako pierwsi przetestowali ją w 1844 r. mieszkańcy angielskiego Rochdale) zaczęła się szerzyć w przeżywającej rewolucję przemysłową Europie – uważa Werner Kelerhals, szwajcarski historyk zajmujący się dziejami spożywczej spółdzielczości.
Idea leżąca u podstaw tych kooperatyw była prosta: spółdzielcy się jednoczą, dzięki czemu uzyskują dostęp do hurtowych zakupów tańszej żywności.