Na pierwszy rzut oka ze Słowacją mamy dobre stosunki polityczne. Chyba nawet najlepsze spośród wszystkich sąsiadów. Jednak nie przeszkodziło to Słowakom wprowadzić (i to aż w konstytucji) kuriozalny zapis dotyczący podziemnych wód. Nasi południowi sąsiedzi postanowili, że woda czerpana z ujęć na Słowacji musi być najpierw w tym kraju butelkowana, a dopiero potem wysyłana za granicę. Dziwnym trafem uchwalili taki przepis, gdy producent wody Muszynianka chciał rurociągiem sprowadzać wodę ze Słowacji do swojej rozlewni.
Polsce pozostało tylko skarżenie Słowacji do europejskich instytucji, na razie zresztą bez efektu. Komisja Europejska stanęła co prawda po naszej stronie, uważając słowackie przepisy za oczywiste złamanie reguł wspólnego rynku. Co z tego? Całe postępowanie przeciw Słowacji potrwa wiele miesięcy, a Muszynianka liczy straty.
To oczywiście niejedyny przypadek, gdy sukcesy polskiej firmy budzą zaniepokojenie i ruchy obronne w innych krajach. Zwłaszcza dwie dobrze osadzone na europejskim rynku polskie branże od lat wywołują ogromne emocje. To eksporterzy żywności i firmy transportowe. Z jednej strony są bardzo odmienne, a z drugiej łączy je charakterystyczna cecha: znakomicie potrafiły wykorzystać rynkowe okazje i przekonać do siebie klientów za granicą.
Oczywiście na ich korzyść działają wciąż niskie koszty pracy w Polsce. Nasi kierowcy są wynagradzani gorzej niż ich zachodni koledzy, a podstawą naszego rolnictwa stali się pracownicy z Ukrainy, dla których polskie pensje są wystarczająco atrakcyjne. Ważne, że z niskimi cenami towarów made in Poland idzie w parze przyzwoita jakość. Klienci nie kupowaliby polskiego jedzenia, gdyby nie byli z niego zadowoleni. Tak samo firmy nie zamawiałyby usług u naszych przewoźników, gdyby choć raz się na nich zawiodły.