W 2016 r. wjechaliśmy z niezłą prędkością. Wzrost produktu krajowego brutto (PKB) w ostatnim kwartale zeszłego roku wyniósł 4,3 proc. Europa patrzyła na nas z zazdrością. I nagle zaczęło się hamowanie. Kiedy w pierwszym kwartale tego roku na liczniku pojawiło się 3 proc., wszyscy się pocieszali, że to tylko chwilowe. Nowa władza po prostu zdjęła nogę z gazu, bo zmienia bieg na wyższy. Reorganizuje się, ustala kierunek jazdy, ale jak naciśnie pedał, to pokażemy światu, na co nas stać. Zachodnia Europa cieszy się, kiedy przekracza 1 proc. wzrostu PKB, a my na ten rok zaplanowaliśmy 3,8 proc. Musimy nadrabiać zaległości. – Bez wzrostu gospodarczego powyżej 3 proc. zaczniemy mieć problemy z rynkiem pracy i na rynku pracy – ostrzega dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. Jednak kolejny kwartał znów przyniósł rozczarowanie: 3,1 proc. Nie tak to miało wyglądać.
„3,8 proc. jest jeszcze cały czas możliwe” – pociesza Jerzy Kwieciński, wiceminister rozwoju, prawa ręka wicepremiera Morawieckiego. Chyba jednak sam w to nie wierzy, bo nawet resort rozwoju obniżył prognozę tegorocznego PKB, a sam Morawiecki mówi, że spodziewa się 3,3–3,4 proc. Nadrobienie strat z pierwszego półrocza wymagałoby wyjątkowego przyspieszenia, a na to na razie się nie zanosi. Zwłaszcza po kolejnych niepokojących danych GUS.
Trzy cylindry
Gospodarka jedzie na silniku trzycylindrowym. Moc zapewnia mu eksport, konsumpcja i inwestycje. Eksportowy cylinder, szczęśliwie, pracuje na wysokich obrotach. Konsumpcyjny, ku zdumieniu wszystkich, słabiej, niż się spodziewano, choć rząd go intensywnie smaruje. Pieniądze z programu 500+ mają nakręcać konsumpcję indywidualną, ale nie przynosi to na razie nadzwyczajnych efektów.