Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Doktor na receptę

Dostęp do lekarzy specjalistów będzie utrudniony

Polski pacjent trafia do szpitali zbyt często i niepotrzebnie. Polski pacjent trafia do szpitali zbyt często i niepotrzebnie. James Shearman/Atomic Imagery / Getty Images
Z chaotycznych zapowiedzi reformy służby zdrowia wynika, że rząd zamierza radykalnie utrudnić dostęp do lekarzy specjalistów. I likwidować szpitalne oddziały. W zamian chorzy dostaną propagandę.
Strategia ministra Radziwiłła coraz mniej podoba się w samym PiS. Grozi bowiem wybuchem społecznego gniewu.Marek Wiśniewski/Puls Biznesu/Forum Strategia ministra Radziwiłła coraz mniej podoba się w samym PiS. Grozi bowiem wybuchem społecznego gniewu.

Artykuł w wersji audio

Chcieliśmy zmian. Mieliśmy dość wielomiesięcznych kolejek do kardiologa, endokrynologa czy ortopedy. Doniesień takich, jak na stronach NFZ, informujących o długości kolejek. Gdzie np. dowiadujemy się, że liczba oczekujących na świadczenie w Ortopedyczno-Rehabilitacyjnym Szpitalu Klinicznym im. Wiktora Degi w Poznaniu wynosi 580 osób, co powoduje, że zabieg możliwy będzie po 3852 dniach oczekiwania. Jedenastoletnia kolejka do operacji może się wydłużyć, ponieważ w ciągu całego miesiąca nie wykreślono ani jednej osoby z powodu wykonania świadczenia. Kolejka oczekujących stoi w miejscu. Są jednak miejsca, gdzie posuwa się szybciej.

Decyzja: czekać latami, żeby dostać się do renomowanej placówki, czy też wybrać leczenie szybsze w mniej znanej, dziś jeszcze należy do pacjentów. To pacjent po otrzymaniu skierowania od lekarza pierwszego kontaktu decyduje, do którego specjalisty będzie próbował trafić. Sam szuka ścieżek dojścia. Nierzadko udaje się to dopiero po wielu miesiącach oczekiwania. Zwłaszcza gdy zależy mu na medycznej sławie. Ale ma wybór i do tego się przyzwyczaił.

Mało kto jeszcze pamięta, że przed 1999 r. było inaczej, obowiązywała rejonizacja. O tym, kto będzie nas leczył, decydowało miejsce zamieszkania. Adres przywiązywał pacjenta do lekarza przydzielonego do rejonu. Trzeba sobie będzie teraz to wszystko przypomnieć. W tej reformie wracamy bowiem do PRL. Prawo wolnego wyboru lekarza specjalisty zostanie ponownie odebrane. Z już dostępnych informacji i projektów ustaw wynika, że będzie tak od lipca 2017 r.

Problem kolejek do specjalistów ma być rozwiązany radykalnie. Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, na portalu Medexpress komentuje, że w stylu północnokoreańskim. Żeby kupić towar – w tym przypadku ma to być dostęp do lekarza specjalisty – trzeba będzie najpierw uzyskać pozwolenie na wizytę. Pozwoleń będzie tylko tyle, ile wizyt, dzięki czemu kolejki znikną. Bukiel kpi, ale nie do końca. Dostępu do specjalistów rzeczywiście będą bowiem bronić lekarze pierwszego kontaktu. Zupełnie inaczej niż obecnie.

Dzisiaj na prośbę pacjenta rodzinni wypisują skierowanie i nie obchodzi ich, co chory dalej z nim zrobi. Odsyłając do kolegi, mają pacjenta z głowy. Narzekaliśmy na bezduszność takiego rozwiązania. Po reformie ministra Radziwiłła lekarze pierwszego kontaktu wskażą choremu konkretny adres. Wybiorą specjalistę dla nas i za nas. Z ograniczonej puli, z którą podpiszą umowę. Do innego może się udać prywatnie. Tylnymi drzwiami wprowadzi się w ten sposób współpłacenie, którego tak boją się politycy.

Rodzinny wszystko wyleczy

Ze statystyk Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że rocznie kupuje on u lekarzy specjalistów około 78 mln świadczeń, wydając na nie 5 mld zł. Zawiera kontrakty z 6 tys. placówek specjalistycznych. Statystyczny Kowalski, licząc razem z noworodkami, korzysta ze specjalistów dwa razy w roku. Nie zawsze jest to uzasadnione jego stanem zdrowia, ale lekarze rodzinni nie protestują. Wypisanie skierowania do specjalisty nic ich nie kosztuje, nie generuje kosztów w przychodni, ale przerzuca je na AOS (Ambulatoryjną Opiekę Specjalistyczną). I wydłuża kolejki do specjalistów.

Z projektu nowej ustawy o POZ (Podstawowej Opiece Zdrowotnej) wynika, że docelowo jednak NFZ w ogóle nie będzie kontraktować świadczeń u lekarzy specjalistów. Dobra zmiana polegać ma na tym, że AOS zacznie znikać z pola zainteresowania Funduszu już w połowie 2017 r. NFZ, a od 2018 r. jego następcy – Państwowego Funduszu Celowego Zdrowie. O tym, czy chory rzeczywiście potrzebuje konsultacji specjalisty, zdecydować ma lekarz pierwszego kontaktu. Finansowo motywowany do tego, żeby popyt na leczenie specjalistyczne ograniczać.

Z ostatnich wypowiedzi ministra Konstantego Radziwiłła wynika więc, że radykalne ograniczenie pacjentom dostępu do specjalistów od lipca 2017 r. nie będzie powszechne, ale pilotażowe. Minister chciałby, aby pilotaż obejmował jak największą liczbę przychodni.

Jak to ma wyglądać z punktu widzenia pacjenta? Ten sam doktor, który wypisywał skierowanie do kardiologa czy diabetologa, po zmianie już tego nie zrobi. Najpierw poszuka argumentów na to, że chory pomocy specjalistycznej nie potrzebuje. Może być leczony w POZ. Minister nie ukrywa, że to właśnie jest jego celem. Ograniczenie zbyt dużego popytu na leczenie specjalistyczne. Takiego popytu żaden system publiczny finansowo nie wytrzyma. Nareszcie szczera deklaracja. Zamiast, jak obecnie, psioczyć na zbyt niskie limity świadczeń i długie kolejki do specjalisty, narzekać więc będziemy na bezdusznych lekarzy rodzinnych.

– To ich Ministerstwo Zdrowia obarczy przykrym obowiązkiem limitowania wizyt – uważa Jerzy Gryglewicz, specjalista zarządzania służbą zdrowia z Uczelni Łazarskiego. Przychodnie i konkretni lekarze, których sami wybraliśmy na swego lekarza pierwszego kontaktu, teraz będą nam bronić dostępu do specjalisty. Im skuteczniej ograniczą pacjentom dostęp do specjalisty, tym lepiej zarobią.

Nowy mechanizm opracowany przez MZ polega na tym, że lekarze rodzinni dostaną tzw. budżet powierzony, z którego będą opłacać wybranych przez siebie specjalistów. Gryglewicz dokładnie studiuje projekty ustaw przygotowywanych przez MZ (cały pakiet ma być gotowy jeszcze w październiku) i nie dopatrzył się, że pieniędzy na zdrowie będzie więcej. Z wypowiedzi ministra wynika, że wzrost, i to zaledwie o 0,2 proc. PKB, nastąpić ma dopiero od 2018 r. Nigdzie jednak na razie nie został zadekretowany.

W najlepszym razie POZ (czyli lekarze rodzinni) dostaną do podziału część pieniędzy z puli 5 mld zł, z której NFZ finansował świadczenia specjalistyczne do tej pory. Nie ma mowy, żeby dostęp do lekarzy specjalistów stał się łatwiejszy – tego nawet minister nie obiecuje. Są natomiast powody do obaw, że będzie dużo gorzej.

Obawiam się, że lekarze rodzinni nie będą zawierać umów ze specjalistami najlepszymi, ale najtańszymi – uważa Gryglewicz. Obawia się też kolesiostwa i nepotyzmu, czyli kierowania pacjentów do specjalistów zaprzyjaźnionych.

Przydział na oddział

Medycy, którzy wypowiadają się na forach internetowych, uważają, że po wprowadzeniu budżetu powierzonego lekarze rodzinni nagle staną się niesamowicie wszechstronni. Zechcą sami zastąpić specjalistów, bo im się to będzie opłacać. Zamiast skierowania do diabetologa, kardiologa czy endokrynologa chory będzie leczony w POZ. Niekoniecznie z dobrym skutkiem, bo jednak lekarze rodzinni kompetencji specjalistów najczęściej nie mają. Sami to przyznają, ale mogą nie mieć innego wyjścia. Ze statystyk NFZ wynika, że już teraz coraz rzadziej ordynują pacjentom badania, za które musieliby zapłacić z własnej puli. Z budżetem powierzonym na specjalistę może być podobnie.

Inne niebezpieczeństwo polega na tym, że pieniądze, jakie lekarze rodzinni dostaną na specjalistów, duże nie będą. Może być i tak, że po wyczerpaniu budżetu powierzonego przestaną w ogóle wystawiać skierowania do AOS, nie będą przecież płacić z własnej kieszeni. Kolejki do specjalistów znikną, bo zniknie możliwość, żeby się w nich ustawić. Chyba że prywatnie.

W małych miejscowościach w ośrodkach POZ boją się, że nie zdołają zorganizować dla pacjentów dostępnej siatki specjalistów. Więc i tam, nie tylko z powodów finansowych, chorzy zostaną odcięci od medycznej pomocy specjalistycznej. Wielu, tyle że z o wiele bardziej zaawansowaną chorobą, trafi pewnie w końcu do szpitala.

A polski pacjent trafia do szpitali i tak zbyt często i niepotrzebnie. W tej sprawie ministerstwo i specjaliści od zarządzania służbą zdrowia są zgodni. Jeszcze w maju wydawało się, że doszli też do porozumienia w kwestii, jak temu zaradzić. – Minister Radziwiłł deklarował, że rozwiązanie problemu leży w rozwinięciu Ambulatoryjnej Opieki Specjalistycznej – przypomina Gryglewicz. – Zamiast chorego kłaść do szpitala, w wielu przypadkach, np. przy chorobach reumatologicznych, z większym powodzeniem można go leczyć ambulatoryjnie.

To, co minister proponuje teraz, jest sprzeczne z poprzednimi deklaracjami. Z jego obecnej narodowej strategii wynika, że AOS docelowo może zostać zmarginalizowana. Zamiast obiecanego rozwinięcia przyszpitalnych poradni specjalistycznych, możemy się spodziewać masowego ich zamykania.

Nie jest to powiedziane w strategii wprost, ale z niej wynika. O tych niechcianych konsekwencjach głośno mówią dyrektorzy szpitali powiatowych zrzeszeni w Ogólnopolskim Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych podczas częstych ostatnio wizyt w Ministerstwie Zdrowia. Zamiast ucieszyć się zapewnieniem resortu, że w zasadzie wszystkie powiatowe szpitale publiczne trafią do sieci, straszą, że będą musieli zamykać w nich wiele oddziałów. Nie będzie za co ich utrzymać.

Piotr Szenk, dyrektor szpitala w Sochaczewie, tak opisuje przyczyny swoich obaw. – Żeby znaleźć się w sieci, muszę mieć co najmniej dwa z pięciu wskazanych oddziałów – tłumaczy. – Internę, ginekologię, pediatrię, neonatologię lub chirurgię. Ortopedia, która jest dumą miasta, nie należy do preferowanych. Trzeba ją będzie połączyć z chirurgią, ale zabiegów wszczepiania endoprotez już robić nie będziemy mogli. W Sochaczewie na endoprotezę czeka się rok, w Warszawie – kilka lat. Sochaczewscy pacjenci będą się musieli zapisać w kolejce stołecznej. Do szpitala na wyższym poziomie referencyjności, a więc także droższego.

Podobne problemy mają inni dyrektorzy. Szpital w Makowie Mazowieckim prawdopodobnie zlikwiduje nefrologię, w Przasnyszu okulistykę. Z pewnością częścią pacjentów mogłaby się zaopiekować poradnia przyszpitalna. Nic z tego, one także muszą zostać zlikwidowane, choć miały być rozwijane. – Zabiegowa poradnia ortopedyczna ma sens przy szpitalu tylko wtedy, gdy jest tam oddział – twierdzi dyr. Szenk. Jeśli nie będzie ortopedii, zniknie także poradnia ortopedyczna. Zresztą na jej utrzymanie szpitale nie dostaną pieniędzy. Poszpitalna opieka specjalistyczna ma być finansowana z ryczałtu szpitala. Podobnie jak obiecane medykom przez ministerstwo podwyżki płac. Placówki, które znajdą się w sieci, dostaną 85 proc. dotychczasowych pieniędzy. O kolejne środki mogą walczyć w konkursach, o których nic jeszcze bliżej nie wiadomo. Obecne finansowanie kończy się w czerwcu 2017 r.

Mieszkańcy Sochaczewa, którego samorząd jest obecnie zdominowany przez PiS, o ortopedię w szpitalu powiatowym walczyli długo. Odkąd ją mają, sporo zainwestowano w sprzęt i wyposażenie. Także ze środków unijnych. – Jeśli beneficjenci tych środków zaprzestaną działalności, trzeba je będzie zwrócić – przypuszcza Szenk. A Waldemar Malinowski, dyrektor szpitala w Jaworze na Dolnym Śląsku oraz szef ogólnopolskiego porozumienia szpitali powiatowych, ostrzega ministra Radziwiłła. – Mieszkańcy potrafili zablokować drogę krajową, kiedy w szpitalu zlikwidowano dermatologię. Masowa likwidacja niepreferowanych obecnie oddziałów spowoduje, że ludzie przestaną się czuć bezpieczni.

Rząd chyba ma tego świadomość. W jednej z już uchwalonych ustaw parlament zezwala samorządom lokalnym na finansowanie najbardziej deficytowych świadczeń medycznych. Dyrektorzy szpitali raczej na pieniądze od starostów czy marszałków nie liczą, bo samorządy są biedne. Gryglewicz obawia się jednak czegoś innego. – To zapowiada powrót do rejonizacji – ostrzega. Jeśli starosta znajdzie nawet pieniądze, żeby wspomóc szpital na swoim terenie, to na pewno nie zgodzi się na leczenie w nim „obcych”. Prawo dostępu do szpitala też zostanie ograniczone.

Stany ciężkie za drogie

Strategia ministra Radziwiłła coraz mniej podoba się w samym PiS. Grozi bowiem wybuchem społecznego gniewu. Ostrym krytykiem powrotu do finansowania budżetowego stał się nawet Andrzej Sośnierz, były szef Śląskiej Kasy Chorych, obecnie poseł, który trafił do Sejmu z listy PiS. Publicznie dał wyraz obawie, że w kuracji, którą publicznej służbie zdrowia chce zaaplikować rząd, pacjent staje się tylko kosztem. Największym zaś kosztem staje się pacjent ciężko chory.

Dyrektorzy szpitali, którzy będą rozliczani z efektu finansowego, muszą ten koszt minimalizować. O zapłacie za tzw. nadwykonania już nie ma mowy. Do tej pory za pacjentem pieniądze jednak szły, przynajmniej do wyczerpania limitu. Teraz dla finansów szpitala o wiele ważniejsze od pacjentów okażą się dobre stosunki z przydzielającą pieniądze władzą – ostrzega Sośnierz. Skąd my to znamy? W obecnym systemie NFZ musiał płacić za procedury ratujące życie, bo nie były limitowane. Narodowa strategia tego nie przewiduje. Większych pieniędzy na leczenie w 2017 r. także nie. Karetki pogotowia będą więc krążyć i szukać szpitala, który przyjmie ciężko chorych.

Do tej pory narzekaliśmy, że szpitale prywatne otwierają tylko te oddziały, którym NFZ dobrze płaci za świadczenia. Unikają tych, do których musiałyby dopłacać. I była to prawda. Teraz idziemy krok dalej. Szpitale publiczne, które znajdą się w sieci, zaczną masowo zamykać oddziały intensywnej opieki medycznej. – Na pierwszy ogień pójdą szpitale powiatowe, które zamienią szpitalne oddziały ratunkowe na izby przyjęć, bo mniej kosztują – obawia się Szenk. Ciężko chorych będzie się odsyłać do kolegi z „wyższym poziomem referencyjności”. Pacjenci będą leczeni drożej. Wady systemu obecnego nie znikną. Zapłacimy za nie jednak więcej.

Polityka 43.2016 (3082) z dnia 18.10.2016; Rynek; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Doktor na receptę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną