Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Figa z bankiem

W jaki sposób konsumenci płacą za podatek bankowy

Banki nie są instytucjami charytatywnymi. Jeśli zabiera im się jedno źródło zysków, natychmiast szukają nowych sposobów odbicia sobie strat. Banki nie są instytucjami charytatywnymi. Jeśli zabiera im się jedno źródło zysków, natychmiast szukają nowych sposobów odbicia sobie strat. Darek Delmanowicz / PAP
Rząd obiecywał, w cudzym imieniu, że banki nałożonego na nie nowego podatku nie przerzucą na klientów. Oczywiście to zrobiły. Najwięcej stracili oszczędzający. ­Oprocentowanie wielu lokat zbliża się do zera.
Polityka

Artykuł w wersji audio

Zarobki prezesów banków ciągle bulwersują. Jedni oburzają się na ich wysokość, inni uważają, że za ciężką pracę należy się „godna” zapłata. Co to znaczy? W Polsce prezesi większych banków zarabiają średnio 2–3 mln zł rocznie. Tyle dostają szefowie PKO BP, BZ WBK czy mBanku. Niektórzy mogą zresztą liczyć na jeszcze więcej, jak prezes Millennium (w 2015 r. zarobił ponad 4 mln zł) czy Citi Handlowego (ponad 6 mln zł). Do tej pory krezusem naszego rynku był Włoch Luigi Lovaglio, zarządzający Pekao SA. W 2015 r. dostał on, według różnych szacunków, nawet ok. 13 mln zł, uwzględniając wszystkie dodatki, premie i akcje. Wkrótce Lovaglio straci zapewne stanowisko, bo kontrolę nad Pekao przejęły PZU i Polski Fundusz Rozwoju, kontrolowane przez PiS. Jednak z punktu widzenia własnych zarobków Włoch pobytu w Polsce nie będzie wspominał źle.

Przez lata prezesi banków mieli u nas pracę nie tylko świetnie płatną, ale i w miarę spokojną. Zyski instytucji finansowych rosły, a poważnych kłopotów nie było. Jednak dwa lata temu sielanka się skończyła. Bankom zaczęło przybywać problemów w lawinowym tempie. M.in. straciły duże źródło dochodów, jakim przez lata były karty płatnicze dzięki bardzo wysokiej w Polsce stawce interchange. Politycy drastycznie ją obcięli, na czym zyskały sklepy przyjmujące karty.

Spadające stopy procentowe oznaczały, że banki mniej też zarabiają na odsetkach od kredytów. Do tego coraz większymi kwotami trzeba było wspomagać Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który wypłaca pieniądze klientom upadłych SKOK i banków spółdzielczych. Fatalna okazała się szczególnie końcówka 2015 r., gdy upadł spółdzielczy SK Bank, a reszta instytucji finansowych musiała szybko zorganizować dwumiliardową zrzutkę. W efekcie banki w tymże roku zarobiły łącznie „tylko” 11,2 mld zł, czyli prawie 5 mld mniej niż rok wcześniej. A potrzebują zysków nie tylko dla akcjonariuszy.

Danina dla państwa

Jednak największym nieszczęściem dla banków było dojście PiS do władzy. Partia postanowiła bowiem nałożyć na sektor nowy podatek – od aktywów. Od lutego 2016 r. muszą go płacić wszystkie banki działające w Polsce. Pierwotnie PiS zakładał, że w ten sposób wydrenuje z banków 5–6 mld zł rocznie. Szybko okazało się, że wpływy będą niższe, ale za zeszły rok i tak pewnie przekroczą 3 mld zł. – Nie oszukujmy się. Nowy podatek to dotkliwe obciążenie dla banków. Odprowadzają go rzetelnie, ale ma ogromny wpływ na ich finanse – mówi Mariusz Zygierewicz, dyrektor Zespołu Ekonomiczno-Regulacyjnego w Związku Banków Polskich.

Banki oczywiście robią, co mogą, żeby podatek od aktywów zapłacić jak najniższy. Jedna metoda to inwestowanie w polskie obligacje, bo one są z tej daniny zwolnione. Jednak takie manewry nie wystarczą. PiS wielokrotnie obiecywał, że zwykli Polacy w ogóle nie odczują ekstrapodatku. Tymczasem zysk banków za zeszły rok będzie na pewno wyższy niż za 2015 r. Przez jedenaście miesięcy 2016 r. banki zarobiły ponad 13 mld zł, a dzięki wynikom grudniowym może nawet zbliżą się do 14 mld zł. Jak to możliwe?

Po pierwsze, banki miały sporo szczęścia, bo akurat w zeszłym roku sprzedały swoje udziały w firmie Visa Europe zajmującej się obsługą popularnych kart płatniczych. Amerykańska Visa postanowiła przejąć kontrolę nad swoją europejską siostrą, która do tej pory była własnością europejskich banków. Na tej transakcji skorzystały i banki polskie, bo dostały w sumie ok. 2,5 mld zł. Tym samym znalazły idealny sposób na pokrycie podatku bankowego. Niestety, to jednorazowy zastrzyk gotówki, który w tym roku już się nie powtórzy.

Jednak sama sprzedaż udziałów w Visa Europe nie wyjaśnia do końca dobrego nastroju prezesów. Gdyby uwzględnić, że sfinansowała ona nowy podatek, to zysk banków powinien być mniej więcej taki jak przed rokiem. Tymczasem będzie znacznie wyższy. To w dużej mierze zasługa zarządów, które po raz kolejny zaczęły dokładnie przyglądać się wszystkim pozycjom w bankowych bilansach.

Najprostszym i najlogiczniejszym krokiem była próba sięgnięcia do kieszeni klientów, czyli podwyższenie opłat i prowizji. Niektóre banki poinformowały o planowanych zmianach jeszcze przed wejściem w życie ekstrapodatku, ale reszta wstrzymała się z decyzjami. Choćby dlatego, że PiS zapraszał do Sejmu prezesów największych banków na dywanik i straszył karami, jeśli bankowe prowizje rzeczywiście wzrosną. Tłumaczyć musiał się nawet prezes państwowego PKO BP, który wcześnie ogłosił zmiany w cennikach na niekorzyść klientów, ale tłumaczył, że przyczyny tego kroku były zupełnie inne niż nowy podatek. Poza tym okazję dla siebie zwietrzyły małe banki, promując bezpłatne konta i karty. Liczyły, że część klientów, rozczarowanych dużymi instytucjami, przeniesie do nich swoje pieniądze. W efekcie ta metoda poprawiania zysków została, przynajmniej na razie, ograniczona. Oczywiście banki do niej wrócą, gdy wszyscy zapomną o politycznej awanturze, a czujność klientów zostanie uśpiona. Są już zresztą pierwsze próby. Na początku lutego mBank i Bank Pocztowy zwiększyły prowizje za niektóre wypłaty z bankomatów.

W międzyczasie bankowcom udało się znaleźć inne rozwiązanie – dobre dla ich firm, a fatalne dla sporej części klientów. Instytucje finansowe zaczęły po prostu obniżać oprocentowanie lokat i kont oszczędnościowych. Robiły to stopniowo przez cały ubiegły rok, chociaż podstawowe stopy procentowe w Polsce już od prawie dwóch lat się nie zmieniają. Oznacza to, że każde cięcie odsetek przynosi bankom czysty zysk. Coraz gorsze warunki lokat i oprocentowania kont oszczędnościowych potwierdza najnowszy raport Komisji Nadzoru Finansowego. Z jej obliczeń wynika, że na obniżaniu oprocentowania banki tylko w ciągu pierwszych trzech kwartałów poprzedniego roku zyskały ponad miliard złotych. I to mimo że łączna kwota depozytów gospodarstw domowych wzrosła w tym czasie o prawie 6 proc.

Mówiąc wprost, banki mają coraz więcej naszych oszczędności, ale płacą nam za to coraz mniej. A dlaczego to właśnie oszczędzający tracą najwięcej? Za nimi PiS się nie wstawia i nie grozi komisją śledczą bankom obniżającym oprocentowanie. A te robią to solidarnie, więc przenoszenie pieniędzy z jednej instytucji do drugiej niewiele daje. Większość lokat pozwala w ciągu roku zarobić już mniej niż 1 proc., bo przecież od małego zysku trzeba jeszcze zapłacić podatek Belki. W zeszłym roku, gdy w Polsce panowała deflacja, czyli ceny spadały, tak mizerne oprocentowanie nie było jeszcze wielkim problemem. Ale w tym roku wraca inflacja i niedługo okaże się, że trzymanie depozytów w większości banków to prosta droga do tracenia pieniędzy.

Banki mogą sobie pozwolić na tak złe traktowanie oszczędzających także z innego powodu. – Od kilku lat w Polsce wielkość kredytów rośnie wolniej niż wielkość depozytów. Oznacza to, że banki nie potrzebują nowych pieniędzy oszczędzających, żeby finansować nimi udzielanie kredytów. Same mają spory zapas środków – przekonuje Kamil Stolarski, analityk Haitong Banku. A kredyty, z powodu dodatkowego podatku od aktywów, przestały się bankom opłacać tak jak kiedyś. Bo wysokość nowej daniny tak naprawdę zależy od tego, ile bank udzielił kredytów. Od ich łącznej sumy musi zapłacić rocznie 0,44 proc. podatku.

Fuzje i przejęcia 

Przyzwoicie da się jeszcze zarabiać na kredytach gotówkowych, zwłaszcza udzielanych na niewielkie kwoty. Od firmy pożyczkowej bank i tak będzie tańszy, nawet jeśli zwiększy swoją marżę. Sprzedaż kredytów gotówkowych zatem trochę rośnie, ale hipotecznych spada. – Zainteresowanie banków takimi kredytami jest dziś rzeczywiście niewielkie – przyznaje Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich. Nic dziwnego, bo przy nowym podatku od aktywów kredyty hipoteczne to mało intratny biznes. Banki mają dwa wyjścia. Mogą oczywiście zwiększać marżę, ale to odstraszy klientów. Można oferować tak dobre warunki, jak rok czy dwa lata temu, ale wtedy nic się na tym nie zarobi. Banki zatem intensywnie kredytów hipotecznych nie promują. Ma to bezpośredni wpływ na sytuację oszczędzających, bo im mniej kredytów hipotecznych, tym mniej potrzeba nowych depozytów na ich sfinansowanie. I tak koło się zamyka, a posiadacze lokat z niedowierzaniem patrzą, jak krok po kroku oprocentowanie w bankach zbliża się do zera.

Lepiej nie będzie z prostego powodu. Stopniowo, ale systematycznie nasz sektor bankowy się konsoliduje. Kolejne banki się łączą bądź są przejmowane. Duzi stają się jeszcze więksi, a mali znikają. Trwa repolonizacja, a w zasadzie nacjonalizacja, bo w siłę rosną instytucje kontrolowane przez państwo. Alior Bank (jego największy akcjonariusz to PZU) wchłonął najpierw mały bank Meritum, a teraz „trawi” BPH. Na kupca czeka podobno polski oddział austriackiego banku Raiffeisen. W ostatnich latach z naszego rynku zniknęła m.in. Nordea, przejęta przez PKO BP, a BGŻ i BNP Paribas połączyły się w jeden bank. Im mniejsza konkurencja, tym słabsza walka o klientów. Jeśli polskim rynkiem zawładnie wkrótce kilka wielkich instytucji, o dobre lokaty czy darmowe konta będzie jeszcze trudniej.

Fuzje i przejęcia to dla banków zresztą kolejna szansa na podreperowanie wyników. Tym razem kosztem pracowników finansowego sektora. Poza oszczędzającymi to właśnie sami bankowcy są dziś największym przegranym przy próbach utrzymania na wysokim poziomie bankowych zysków. PKO BP i Alior zapowiedziały niedawno zwolnienia grupowe. W przypadku tego drugiego to w dużej mierze efekt przejęcia BPH. Także inne banki stopniowo redukują zatrudnienie. Uzasadniają to zmianami technologicznymi, czyli coraz większą popularnością bankowości internetowej i mobilnej. Jednak dużo większy wpływ na zamykanie placówek i zwalnianie ludzi może mieć spadek sprzedaży kredytów hipotecznych. Ten specyficzny produkt wymaga przecież bezpośredniego i wielokrotnego kontaktu z klientami.

Banki będą chciały zarabiać jeszcze więcej, bo muszą radzić sobie z kolejnymi kłopotami. Wciąż nie wiadomo, ile w ostateczności zapłacą za kredyty frankowe. Najczarniejszy dla nich scenariusz, czyli obowiązkowe przewalutowanie tych pożyczek po kursie z dnia ich udzielenia, na razie jest mniej realny. Jednak PiS tyle frankowiczom naobiecywał, że w końcu coś będzie im musiał dać. Najbardziej prawdopodobny jest zwrot części spreadów (różnic kursowych kupna i sprzedaży walut), nad czym pracuje teraz Sejm. Realizacja tego pomysłu może kosztować banki w sumie kilka miliardów złotych. Przy okazji zapewne znowu pojawi się obietnica polityków, że nie zapłacą za to zwykli klienci.

Ta obietnica będzie oczywiście kłamstwem, bo banki nie są instytucjami charytatywnymi. Jeśli zabiera im się jedno źródło zysków albo nakłada na nie nowy ciężar, natychmiast szukają nowych sposobów odbicia sobie strat. Tak właśnie stało się w przypadku podatku bankowego i tak samo będzie przy okazji każdej kolejnej reformy. O to właśnie dbają prezesi, którzy są opłacani może i hojnie, ale też udziałowcy banków wymagają od nich czegoś bardzo konkretnego w zamian – bezpiecznych (czyli wysokich) zysków. Najlepiej każdego roku coraz wyższych.

Polityka 6.2017 (3097) z dnia 07.02.2017; Rynek; s. 43
Oryginalny tytuł tekstu: "Figa z bankiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną