Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Oszczędności na podpałkę

Czy plan Mateusza Morawieckiego wymaga korekty

Morawiecki od miesięcy ostentacyjnie ignoruje złą prasę, jaką ma Polska pod rządami PiS na Zachodzie. Morawiecki od miesięcy ostentacyjnie ignoruje złą prasę, jaką ma Polska pod rządami PiS na Zachodzie. Krystian Maj / Forum
Oszczędności stały się nowym konikiem Mateusza Morawieckiego. Czy ma to być słuszna korekta rozdawnictwa uprawianego przez PiS? A może odwrotnie? Powrót niebezpiecznych neoliberalnych obsesji?
Środki publiczne są ograniczone, więc Morawiecki potrzebuje podpałki.Getty Images, East News Środki publiczne są ograniczone, więc Morawiecki potrzebuje podpałki.

Artykuł w wersji audio

Początek marca. Rozmowa z zaprzyjaźnionym tygodnikiem „wSieci”. Mateusz Morawiecki może się więc odprężyć, z dala od niewygodnych pytań krytycznych mediów. Wicepremier chwali własny rząd i gani poprzedników. Aż w końcu dochodzi do tego, co go od pewnego czasu najbardziej zajmuje: „Polska gospodarka potrzebuje oszczędności jak kania dżdżu” – mówi. Na koniec rozmowy podkreśla raz jeszcze, że „dziś musimy więcej oszczędzać”.

Dla tych, którzy dokładniej obserwują Morawieckiego, zaskoczenia tu nie ma. Od dobrych kilku miesięcy temat oszczędności powraca w niemal każdym jego publicznym wystąpieniu. Ostatnio Morawiecki mówił o nich, odbierając nagrodę „Parkietu” (15 marca) czy występując na konferencji Izby Domów Maklerskich (10 marca). Oszczędności są też integralną częścią Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, przyjętej w lutym przez rząd. Zauważyli to nawet twórcy popularnego „Ucha Prezesa”, gdzie „Wicepremier Mateusz” z błyskiem szaleństwa w oczach opowiada, że trzeba będzie „zacisnąć pasa”.

Tanie państwo

O co właściwie chodzi Morawieckiemu z tymi oszczędnościami? Kto ma oszczędzać? W jaki sposób? I przede wszystkim po co? Dziwi już samo przywołanie oszczędności przez polityka rządzącej partii. Temat nie jest przecież szczególnie sexy. Przeciwnie, kojarzyć się może raczej ze znojem balcerowiczowskiej terapii szokowej. „Musisz takim czy innym sposobem wyjąć ludziom z portfeli jedną trzecią pieniędzy, zgromadzić pod Pałacem Kultury, podpalić i nie dopuścić, żeby się zbyt szybko w portfelach odradzały” – klarował Tadeuszowi Mazowieckiemu jego główny doradca Waldemar Kuczyński (cytat pochodzi z wystąpień samego Kuczyńskiego). Solidarnościowy rząd za swój główny cel uważał wówczas walkę z hiperinflacją. A wymuszone oszczędności obywateli (czyli de facto gwałtowne obniżenie stopy życiowej ogromnej części społeczeństwa) miały być drogą do szybkiej realizacji tego celu. W kolejnych latach transformacji oszczędności pojawiały się jeszcze w kontekście zmniejszania wydatków publicznych. Mantrę „taniego państwa” zaczął nucić Jerzy Hausner z SLD (ciął zasiłki). A kontynuowali (tak bardzo zwaśnieni na innych polach) politycy PiS (Zyta Gilowska!) i PO (zwłaszcza w pierwszym rządzie Tuska). Nie były to de facto oszczędności obywateli. Raczej oszczędzanie „na obywatelach”. A zwłaszcza na tych warstwach społecznych, które są od mechanizmów państwa opiekuńczego najbardziej zależne.

Na tym tle oszczędności Morawieckiego są inne. Obecny wicepremier nie mówi przecież, że obywatele powinni powstrzymać się od nadmiernej konsumpcji, bo nadchodzą ciężkie czasy. Nie mówi też, że oszczędzało będzie państwo (przeciwnie, państwo PiS w wydawaniu jest hojniejsze niż poprzednicy). Morawiecki chce, byśmy odłożyli, żeby umożliwić wielkie inwestycje. Komu umożliwić? Z jednej strony państwu, ale przede wszystkim krajowemu sektorowi prywatnemu. Hasło „polski biznes” pojawia się w wypowiedziach wicepremiera równie często jak znaki przestankowe. W tle jest oczywiście znana nieufność PiS wobec kapitału zagranicznego. Dodajmy, że ta nieufność nie jest tak zupełnie pozbawiona podstaw. Patrząc na historię gospodarczą III RP, zbyt wiele jest bowiem przykładów niebezpiecznie łatwego wejścia zagranicznych inwestorów do najbardziej zyskownych gałęzi gospodarki (bankowość, ubezpieczenia). Co prowadziło, niestety, do nadmiernego wysysania kapitału z gospodarki narodowej i nie pozwalało się rozwinąć rodzimej konkurencji. A jeśli już krajowi gracze się rozwijali, to gdzieś w mniej zyskownych (np. meble) niszach albo w charakterze poddostawcy (np. niemieckich samochodziarzy). Kto jak kto, ale akurat Mateusz Morawiecki wiedzę o wielkim zagranicznym kapitale ma z pierwszej ręki. Przez lata kierował wszak działającym na polskim rynku dużym zagranicznym bankiem.

I dokładnie w tym miejscu pojawiają się więc u Morawieckiego polskie oszczędności. Po co one Morawieckiemu? Wicepremier zamierza… rozpalić nimi ognisko. Państwo pociera zapałkę, inicjując wielkie plany inwestycyjne. Te wszystkie centralne lotniska, dworce, regulacje rzeczne i, kto wie, co jeszcze. Środki publiczne są ograniczone, więc Morawiecki potrzebuje podpałki. W tej roli wystąpią właśnie oszczędności obywateli. Wszystkich szczegółów jeszcze nie znamy, ale sporo konkretów już widać. Ich zaczynem będą środki zgromadzone dziś w OFE przez 16,5 mln ubezpieczonych Polaków (część z nich trafi na IKZE w tzw. trzecim filarze, a część do Funduszu Rezerwy Demograficznej). Do tego dojdzie w 2018 r. mechanizm Pracowniczych Programów Kapitałowych. Każdy pracownik obligatoryjnie odłoży w nim niewielką część swojego zarobku. Jakąś cząstkę dorzuci też pracodawca. Pieniędzmi zarządzać będzie początkowo (dwa lata?) Państwowy Fundusz Rozwoju (instytucja, którą kieruje zaufany człowiek Morawieckiego Paweł Borys). A potem – jak zapowiada wicepremier – konkurujące ze sobą polskie fundusze inwestycyjne.

Rozniecony tym paliwem ogień ma przyciągnąć prywatny kapitał (już nie tylko polski, ale i unijny czy prywatny zagraniczny), który od lat narzeka, że w pokryzysowym świecie nie ma w co inwestować. Przy okazji na tym samym ognisku Morawiecki chce upiec dużą pieczeń. Emerytury. Od czasu reform z lat 90. i stopniowego odchodzenia od systemu emerytur solidarnościowych (pokolenie pracujących zrzuca się na emerytury seniorów i oczekuje tego samego od następców) na rzecz emerytur kapitałowych (ile sobie uzbierasz w trakcie zawodowego życia, tyle twoje) mamy w Polsce rosnący problem z płynnością ZUS. Od tamtej pory kolejne polskie władze bezskutecznie próbują więc zachęcać Polaków do dobrowolnego odkładania środków na jesień życia. Rządy kierują się tu nie tyle troską o obywateli, co raczej o stan finansów publicznych. W interesie rządu leży więc to, by Polacy jak najwięcej uciułali sobie na boku sami. Im więcej zbiorą, tym mniej będzie musiała potem dosypać władza z budżetu państwa. Jak dotąd te wezwania do podwyższenia stopy oszczędności były bezskuteczne. Trudno się temu dziwić. Przeważająca część Polaków po prostu nie ma z czego odłożyć (niskie pensje, prekariat). A nawet jak pensje są powyżej średniej, to większość wolnych środków wysysają kredyty mieszkaniowe, dopłaty do opieki zdrowotnej czy prywatnej edukacji dzieci. W tzw. trzecim filarze emerytalnym (IKE, IKZE, PPE) pieniędzy jest więc jak dotąd niewiele.

Gdy Mateusz Morawiecki pokazuje zatem w swoich slajdach, że jego celem jest budowanie oszczędności Polaków, to jednocześnie szachuje liberalną opozycję. Głównie dlatego, że bardzo podobnie o powiązaniu oszczędności z inwestycjami myślała choćby późna Platforma Obywatelska. Ona też nakłaniała obywateli do oszczędności (to rząd Tuska stworzył IKZE). To ona pierwsza wyciągnęła rękę po środki z OFE i to ona wreszcie rozkręciła inwestycje publiczne (infrastruktura, stadiony).

Liberałowie może tu i ówdzie inaczej by rozłożyli akcenty (mniejszy strach przed kapitałem zagranicznym), ale co do zasady też przecież uważają, że najpierw trzeba oszczędzić i dopiero potem zainwestować. „Tak, ale my zrobilibyśmy to lepiej” – to w zasadzie jedyny sposób, w jaki opozycja może więc dziś Morawieckiego krytykować. Inną możliwą drogą opozycji jest uparte negowanie roli państwa w gospodarce (Nowoczesna idzie czasem w tym kierunku). Ale ta droga jest równoznaczna ze skazywaniem się na intelektualną izolację. Zwłaszcza na tle naszych partnerów gospodarczych i politycznych w zachodnim świecie, gdzie odgrywanie przez rząd roli aktywnego podmiotu ekonomicznej gry jest dziś absolutnie oczywiste.

Dużo ciekawsze pole do ataku na plan Morawieckiego otwiera się za to przed lewicą. Ta krytyka już się zresztą zaczyna u nas pojawiać. W 2016 r. Fundacja Kaleckiego opublikowała raport, w którym przypuściła uderzenie na Morawieckiego z tej nieoczekiwanej strony. – Zarzucaliśmy Morawieckiemu, że chce nas zaoszczędzić na śmierć. Od tamtej pory się w tym utwierdzamy – mówi Maciej Grodzicki, ekonomista z Uniwersytetu Jagiellońskiego i jeden z autorów wspomnianego raportu. Z punktu widzenia kaleckistów (to coraz liczniejsza frakcja ekonomistów i publicystów odkrywających dziś na nowo prace zmarłego w 1971 r. Michała Kaleckiego) Morawiecki z jego obsesją oszczędności jest tylko trochę mniej anachronicznym neoliberałem niż wielu jego poprzedników. Ale wciąż zdecydowanie neoliberałem.

Problem ma dwa wymiary. Fundamentalny i praktyczny. Ten pierwszy polega na tym, że fiksacja na „budowaniu oszczędności” wskazuje na słabe zorientowanie ekipy Morawieckiego w pokryzysowej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Mówiąc, że „najpierw oszczędności, potem inwestycje”, gospodarczy guru PiS popełnia bowiem zasadniczy błąd. Zakłada, że gospodarka jest jak człowiek, tylko taki trochę większy. A to przecież nie jest prawda.

Dodatkowe oszczędności

Pojedynczy człowiek, jak chce zainwestować, to faktycznie musi najpierw odłożyć. Ale państwo czy nawet przedsiębiorstwo wcale nie musi. – To złudne przekonanie pochodzi z epoki klasycznego kapitalizmu. A więc z pierwszej połowy XIX w., kiedy przedsiębiorca swoje przedsięwzięcia finansował głównie z oszczędności, ewentualnie z krótkoterminowego kredytu bankowego. Ale to jest świat „Lalki”, „Ziemi obiecanej” czy „Buddenbrooków”. A nie współczesny nam późny kapitalizm – tłumaczy Jan Toporowski, ekonomista z Uniwersytetu Londyńskiego, autor wielu publikacji na temat nowego ładu ekonomicznego po kryzysie 2008 r.

Dzisiejszy świat zdominowany jest bowiem przez korporacje, które do inwestowania nie potrzebują żadnych oszczędności. Wystarcza im płynność dostarczana przez system bankowy. Przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych kierują się za to bardzo szerokim wachlarzem kryteriów. Jakich? Wróćmy do wspomnianego wcześniej przykładu z ogniskiem. Morawiecki sądzi, że gdy przyłoży zapałkę (wielkie rządowe plany inwestycyjne) i poleje podpałką (fundusze inwestycyjne oparte na oszczędnościach emerytalnych i środkach unijnych), to płomień wystrzeli w górę, a wokół ogniska zaraz zrobi się tłoczno od inwestorów. Żeby ten obraz był bliższy rzeczywistości, należy go jednak uzupełnić o kilka elementów. Np. o opinię, jaką ma rozpalający ognisko. Morawiecki od miesięcy ostentacyjnie ignoruje złą prasę, jaką ma Polska pod rządami PiS na Zachodzie. Głosi, że marginalizacja Trybunału Konstytucyjnego, naciski na sądownictwo czy desant Misiewiczów w spółkach Skarbu Państwa nie mają żadnego znaczenia. Ale może się mylić, co dobrze pokazał spadek dynamiki inwestycji prywatnych w 2016 r.

Innym ważnym czynnikiem jest otoczenie ogniska. A więc poziom zamożności obywateli, którzy będą przecież pierwszymi konsumentami kiełbasek; tych kiełbasek, które biznes usmaży na roznieconym przez rząd ogniu. Początkowo wydawało się, że akurat tutaj PiS ma się czym pochwalić. Był przecież i program 500 plus, i podwyższenie płacy minimalnej. Tymi posunięciami rząd Beaty Szydło nadal chętnie się chwali. Trudno jednak nie zauważyć, że progresywny i propracowniczy impet rządu PiS został już kilka miesięcy temu wytracony. Zapowiadane instytucjonalne wzmocnienie związków zawodowych się ślimaczy. Budowa zaczynu pod progresywne podatki (jednolita danina) została utrącona przez Ministerstwo Rozwoju. Nie słychać też nic na temat poprawy warunków pracy w specjalnych strefach ekonomicznych.

Jednocześnie biznes dostaje kolejne prezenciki. A to niższy CIT dla 400 tys. małych firm, a to Konstytucja dla Biznesu, która jest już w konsultacjach społecznych. To nie wróży dobrze polskiej gospodarce, jeśli spojrzy się na sprawę od strony kaleckiańskiej. – Kalecki przekonywał bowiem, że pracownicy wydają tyle, ile zarabiają. Dzięki czemu przedsiębiorcy zarabiają tyle, ile wydają – przypomina Toporowski. Jeżeli więc każemy oszczędzać wszystkim (choćby nawet na emerytury), to natychmiast zmniejszamy w ten sposób dzisiejszy popyt. Co szybko przekłada się na wydatki przedsiębiorców. W tym na czynione przez nich inwestycje. Ogień zamiast strzelać w górę coraz wyższym płomieniem, zaczyna dogasać.

To jednak wcale nie koniec problemów z planem Morawieckiego. Niepokój lewicy budzi już sam pomysł wicepremiera rządu PiS, by wymusić na wszystkich pracujących Polakach, ze wszystkich klas społecznych, dodatkowe oszczędności (głównie emerytalne), a potem wpuścić je w… sektor finansowy. Bo czy to nie będzie zastosowanie tej samej logiki, która kryła się za częściową prywatyzacją polskich emerytur w 1999 r.? Reformą, którą (o ironio!) właśnie Prawo i Sprawiedliwość tak często w ostatnich latach przedstawiało jako „banksterski skok na środki publiczne”. Tylko czy teraz Morawiecki nie chce zrobić nam czegoś bardzo podobnego? Znów uzyskać nadwyżki finansowe od ludności pracującej i powierzyć je prywatnym funduszom emerytalnym, które te pieniądze zainwestują. Oczywiście PiS będzie się starał przekonywać, że tym razem pieniądze zostaną zainwestowane lepiej (przynajmniej początkowo środkami ma zarządzać państwowy PFR) oraz taniej (limit kosztów określony przez państwo).

Wciąż jednak pozostaje wiele pytań, na które Morawiecki nie potrafi udzielić przekonującej odpowiedzi. Dlaczego znów polski polityk chce grać w kasynie rynków finansowych pieniędzmi emerytów (i to wcale nie tych najzamożniejszych, lecz wszystkich)? Czemu znów chce nam zafundować prywatnych pośredników, którzy będą obracali na rynkach finansowych pieniędzmi zebranymi na emerytury? Czy doświadczenia takich krajów, jak USA czy Wielka Brytania, nie uczą nas, że rynki kapitałowe z łatwością absorbują wpłaty, ale potem dużo trudniej jednak wypłacają, bo to zmniejsza ich płynność? Czy takie pompowanie sektora finansowego (choćby nawet i polskiego) nie doprowadzi prostą drogą do plagi krótkoterminowego myślenia w przedsiębiorstwach (spekulacje finansowe) i nadmiernej orientacji na zysk kosztem pracowników oraz środowiska naturalnego? I wreszcie: jaki jest pomysł na to, by odchowani na planie Morawieckiego „polscy czempioni” zechcieli się zdobytym bogactwem podzielić z fiskusem i swoimi pracownikami? Innymi słowy: jak sprawić, by właściciele rodzimego kapitału po prostu nie przywłaszczyli sobie wartości dodanej równie sprawnie jak w przeszłości zagraniczne spółki-matki polskich montowni?

W cywilizowanym świecie kapitalizmu broni przed takimi patologiami istnienie silnych i wpływowych związków zawodowych albo sektora spółdzielczego. Ale – jak zauważył niedawno Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej” – związki zawodowe w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju nie pojawiają się ani razu, a „partnerzy społeczni” tylko sporadycznie. Natomiast inwokacji do „polskiej przedsiębiorczości” mamy tam pełno.

Czy da się z tym coś zrobić? Wspomniana już Fundacja Kaleckiego w dwóch raportach z 2016 r. proponuje szereg korekt planu Morawieckiego. Zmiany miałyby polegać m.in. na oderwaniu tematu oszczędności od emerytur (zamiast tego konieczny jest powrót do dyskusji o emeryturach solidarnościowych), systemowym wzmocnieniu pracowników (związki zawodowe!) oraz progresywnych zmianach w podatkach (zamożniejsi powinni płacić wyższe daniny). Konieczna jest też zmiana stylu rządzenia przez PiS. Bo stan ostrej konfrontacji i wiecznie otwartych frontów (od praworządności do Unii) nie sprzyja realizacji zarysowanych przez Morawieckiego planów wychodzenia Polski z gospodarczej peryferyjności. Zapamiętajmy dobrze te postulaty. W najbliższych latach o każdym z nich nieraz jeszcze bowiem usłyszymy.

Polityka 15.2017 (3106) z dnia 11.04.2017; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Oszczędności na podpałkę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną