Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Do kasy trzeba klasy

Dlaczego w domu najczęściej kłócimy się o pieniądze

Kazu End / StockSnap.io
Rozmowa z Anną Mochnaczewską, psychoterapeutką, o tym, dlaczego najczęściej kłócimy się o pieniądze.
Marinus van Reymerswaele, „Bankier i jego żona”, 1539 r.EAST NEWS Marinus van Reymerswaele, „Bankier i jego żona”, 1539 r.
Anna Mochnaczewskamateriały prasowe Anna Mochnaczewska

Joanna Solska: – Aż 71 proc. Polaków uważa, że brak rozmów o finansach może doprowadzić do poważnego kryzysu w związku, a mimo to wolimy nie rozmawiać. Taki wniosek płynie z badań SW Research na zlecenie Grupy Kruk.
Anna Mochnaczewska: – Bo się takich rozmów boimy. One wymagają od nas dużej szczerości, a najczęściej także pytań, których nie chcemy zadawać nawet samym sobie. Dlaczego np. źle się czuję w pewnej sytuacji związanej ze wspólnymi pieniędzmi, a mimo to się na nią godzę? Dlaczego wolę się podporządkować partnerowi, niż podyskutować o własnych potrzebach? Czego się boję? A może po prostu nauczyłam się unikać trudnych tematów. Nierzadko uczciwe odpowiedzi na te pytania pozwalają uświadomić sobie własne życiowe doświadczenia, które miały wielki wpływ na to, jak postrzegamy swoje relacje z bliskimi osobami.

Czyli problem związany z wydawaniem wspólnych pieniędzy nie musi tkwić w związku, ale w nas.
Na sposób, w jaki go postrzegamy, wielki wpływ ma nasze dotychczasowe życie. Bo bardzo wcześnie kształtują się w nas pewne schematy mające wpływ na nasze postępowanie. Jeszcze w dzieciństwie, kiedy nawet nie potrafimy tego zwerbalizować, tworzy się np. schemat nieufności i nadużycia. W takim przypadku szczera rozmowa o finansach będzie szczególne trudna. Zrobimy wszystko, żeby jej uniknąć.

Boimy się odsłonić, bo to się może obrócić przeciwko nam?
Tak. W dzieciństwie widzieliśmy, że rodzice nie potrafili rozmawiać o własnych emocjach, a nierzadko czuliśmy, że coś jest w domu nie tak. Obserwowaliśmy kłótnie i nieumiejętność pogodzenia się. Słyszeliśmy też ich rozmowy, z których wynikało, że ludzie są podli, więc nie należy nikomu ufać. Oczywiście ten schemat nieufności nie wytworzy się w sytuacjach jednorazowych, ale w ciągle się powtarzających. Wzmocnią go niesamowicie kary cielesne, jeśli bywają stosowane wobec dziecka.

Chce pani powiedzieć, że klapsy w dzieciństwie mają wpływ na nasze zachowania finansowe w dorosłym życiu?
Klapsy dowodzą niestabilności emocjonalnej dorosłego. Tego, że puszczają mu nerwy. Jeśli nałożą się na zjawiska, o których mówiłam wcześniej, stopniowo pozbawiają dziecko poczucia bezpieczeństwa, co bardzo wzmacnia schemat nieufności. Jeśli dojdą do tego złe doświadczenia z rówieśnikami czy pierwsze zawody uczuciowe, mogę stać się osobą, której coraz trudniej będzie się odsłonić. Mogę sobie doskonale radzić w relacjach płytkich, mogę być nawet postrzegana jako dusza towarzystwa, ale tak naprawdę nikt do końca mnie nie zna. Ukrywam swoje prawdziwe emocje, ponieważ mam poczucie, że ich ujawnienie może być dla mnie niebezpieczne. Źle się skończy, może zostać wykorzystane przeciwko mnie. Związek ze mną będzie trudny.

Z tych samych badań wynika, że 55 proc. par – badano zarówno małżeństwa, jak i związki nieformalne – ma wspólne konto. Ale aż 90 proc. ma także własne, indywidualne. W naszych zachowaniach finansowych utrwalił się więc model „moje, twoje i nasze”. Czy to znaczy, że te 90 proc. nie ma zaufania do partnera?
Skądże. To najprostszy model, który pozwala każdej ze stron na zachowanie odrębności i finansowej indywidualności. Uniknięcie sprzeczek, że wydatki jednej ze stron mogą zostać uznane przez drugą za kompletnie nieistotne, nawet za przejaw rozrzutności. Wchodząc w związek, mamy przecież za sobą już kawałek własnego życia i nierzadko także konto. W żadnym razie posiadanie własnego, odrębnego konta nie może być sygnałem, że coś w związku nie gra.

Nawet jak druga strona o tym drugim koncie nie wie? Nawet jeśli je zakładamy już w czasie trwania związku?
To zmienia postać rzeczy. Wtedy mamy problem.

Ja czy my?
Oboje. Być może to tajne konto jednej ze stron jest wynikiem złych doświadczeń w obecnym związku. Tego, że partner niejednokrotnie nadużył zaufania drugiej strony i w wyniku tego ta druga strona zaczyna gromadzić pieniądze, żeby ułatwić sobie wykatapultowanie się ze związku. Na początku może to nawet robić nieświadomie. Ale też może być inny powód, tym razem tkwiący we mnie. To ja tak bardzo boję się pełnej bliskości, nie potrafię w pełni zaufać drugiej osobie, że poczucie kontroli nad własnym życiem oraz poczucie bezpieczeństwa dają mi tylko własne, tajne oszczędności. Mam świadomość, że nie gram czysto, ale nie potrafię się przemóc.

I dorabiam do tego ideologię.
Że jak np. ktoś w rodzinie poważnie zachoruje, to przecież na jego leczenie bez wahania poświęcę ukrywane do tej pory pieniądze. Ponieważ różne mogą być prawdziwe powody zakładania tajnego konta, szczere rozmowy tym bardziej są potrzebne. Nie muszą być objawem kryzysu w związku, ale problemu, który tkwi w nas. Oboje możemy próbować go rozwiązać, przemilczanie go pogłębi. Wybuchnie, ale później, kiedy związek może być już trudno uratować.

Więc może lepiej konfliktów uniknąć, decydując się na rozdzielność majątkową?
To dobry pomysł, ale może przez drugą stronę zostać przyjęty fatalnie. Na taką propozycję już na starcie związku może jej się włączyć światełko ostrzegawcze – że partner potrzebuje odrębności finansowej, na pewno zechce ją wykorzystać i – niewykluczone – porzucić.

Schemat nieufności i nadużycia? Czyli jednak wspólne konto?
Ono też nie gwarantuje harmonii. Osoby, którym trudno jest zaufać nawet najbliższym, mogą to postrzegać jako próbę kontroli, chęć pełnego podporządkowania. Śledzenia i oceny każdej wydanej przez nie złotówki. Powodów do kłótni wcale nie będzie mniej. Partner może na ten temat nie powiedzieć słowa, niczego nie zrobić, te scenariusze będą się rozgrywać w mojej głowie. Zdecyduje mój bagaż doświadczeń, więc trzeba zacząć od próby zdiagnozowania własnych uczuć i emocji. Dlaczego tak reaguję, dlaczego sytuacja mnie przerasta. Ewentualnie spróbować odpowiedzieć na te pytania wspólnie. Żeby uniknąć problemów.

Z badań wynika, że tego nie robimy. Żeby się dogrzebać schematów, o których pani mówi, trzeba by wywlec na światło dzienne trudne sprawy z naszego dzieciństwa i wcześniejszego życia. Wstydzimy się o nich mówić, krępujemy o nie pytać.
Człowieka, z którym chcemy przeżyć życie? Wiem, że to trudne. Dlatego bawimy się w ciuciubabkę. Prześcigamy w tym, kto później zauważy problem. A on narasta i powoduje, że zaczynamy żyć obok siebie. Im później zdecydujemy się na rozmowę o pieniądzach, tym częściej wkrótce zaczniemy się o nie kłócić, a to już źle rokuje związkowi.

Pieniądze to nie temat, trzeba go jakoś zawęzić.
Jaki mam do nich stosunek? Czy dają mi poczucie bezpieczeństwa, więc lepiej się czuję, jak mam oszczędności, czy – skoro czasy tak niepewne – lepiej cieszyć się nimi teraz, nie myśląc o przyszłości. Jaki stosunek do nich ma mój partner? Jeśli diametralnie różny, przestaniemy sobie ufać, ktoś zacznie chomikować pieniądze na czarną godzinę. Ukrywać je przed partnerem w przekonaniu, że on je może przepuścić na nieistotne wydatki. Zwłaszcza jeśli są dzieci. Bez odpowiedzi na te pytania decyzja o wspólnym kredycie hipotecznym może się stać przekleństwem. Najczęściej jednak włącza się schemat wypierania, odkładania trudnej rozmowy na później.

Dlaczego tak często kłócimy się o pieniądze?
Pieniądze są zamiast. Tak naprawdę chodzi o poczucie władzy, które nam dają, także w związku. Zapewniają poczucie kontroli nad własnym życiem i poczucie wolności, ale także stwarzają pokusę kontrolowania tej drugiej strony. Zwiększają poczucie własnej wartości oraz podnoszą ją w oczach innych. Dzięki pieniądzom możemy zaspokoić wiele potrzeb, np. potrzebę akceptacji. W każdym razie tak nam się wydaje.

Potrzeba akceptacji też może powodować konflikty o pieniądze?
Schemat szukania aprobaty powoduje, że bardzo nam zależy, żeby wszyscy nas akceptowali, chcemy spełnić oczekiwania, które zrodziły się w naszej głowie. To może polegać np. na nadmiernych staraniach o własny wygląd, wizerunek zewnętrzny. Poświęcamy temu znaczną część swojej uwagi, ale także domowego budżetu. Zaniedbując budowanie dobrych relacji w związku, ale także zaspokajanie innych potrzeb rodziny. Nie skupiamy się na tym, co faktycznie ważne i wartościowe. To może nawet prowadzić do przemocy ekonomicznej. Mam spory materiał z mojej pracy w Poradni Rodzinnej Przeciwdziałania Przemocy.

Ta przemoc polega na ukrywaniu swoich prawdziwych dochodów przed drugą stroną, wydzielaniu pieniędzy na niezbędne wydatki?
Niekoniecznie. Mamy wspólne konto, ale to ja decyduję o wydatkach. Najważniejsze są te, których poniesienia wymaga moje stanowisko, reszta jest nieważna. Bo to ja zarabiam na dom, twojej pensji wystarcza co najwyżej na waciki. Przemoc ekonomiczna nie jest domeną mężczyzn, potrafią ją stosować również kobiety.

Do sytuacji konfliktowych częściej dochodzi, gdy jedna strona zarabia dużo więcej niż druga?
Zarobki nie mają znaczenia. Źródłem nie są bowiem pieniądze, one są tylko pretekstem. Na akceptacji otoczenia zwykle tak bardzo zależy osobom, które tej podstawowej potrzeby emocjonalnej nie miały zaspokojonej we wcześniejszym życiu. Jeśli słyszały od rodziców, że się do niczego nie nadają, nic dobrego z nich nie wyrośnie, ojciec im nigdy nie powiedział, jak bardzo lubi się z nimi bawić, bo też nie miał na to czasu, matka nie przytulała, nauczyciele nie chwalili, bo nie było za co... Taki bagaż w życiu uwiera, tworzy w nas schematy. Stajemy się trudnym partnerem.

A teraz żona czy partnerka także nie pochwali, żeby się w głowie nie przewróciło.
Nie ma z czego żartować, w każdym z nas tkwi potrzeba akceptacji. Pochwały, zwłaszcza uzasadnione, nic nie kosztują. Często zapominają o tym także szefowie.

Często ktoś, kto wyniósł z domu fatalny bagaż doświadczeń, pakuje się w dorosłym życiu w identyczną sytuację. Wchodzi w podobną, złą relację. Dzieci alkoholików, którzy zmarnowali im dzieciństwo, wiążą się z osobami uzależnionymi od alkoholu.
Nieświadomie wchodzą w sytuację, którą oswoiły, potrafią w niej funkcjonować. W swojej zawodowej praktyce mam często do czynienia z osobami nieradzącymi sobie ze schematem podporządkowania. Świetna prawniczka, z doskonałą pozycją w zawodzie i rewelacyjnymi zarobkami, wychodzi za mąż za kolegę ze studiów, faceta autorytarnego, który jest kopią jej ojca. Ojciec nie pozwolił jej studiować medycyny, musiała tak jak on skończyć prawo. Jego akceptacja córki była warunkowa, mogła na nią liczyć tylko wtedy, gdy spełniła jego oczekiwania. Mąż zachowuje się identycznie. Każe jej być kobietą sukcesu, świetnie zarabiać i, choć sam ma pozycję o wiele gorszą, to on decyduje o wszystkim, a także trzyma kasę. Dokąd pojadą na wakacje, jaki kupią samochód, czy będą mieli dzieci, jakiego koloru szpilki ma założyć. Kobieta jest głęboko nieszczęśliwa, ale tak bardzo boi się odrzucenia, że w tym chorym związku tkwi.

Rozwód rozwiąże małżeństwo, ale kłótni o pieniądze nie zakończy. Może je nawet spotęgować, trzeba przecież podzielić wspólny dorobek.
Jest łatwiej, gdy decyzja o rozstaniu jest wspólna. Wtedy para, którą łączą także dobre wspomnienia, a nierzadko również dzieci, próbuje rozstać się w zgodzie i w sprawie satysfakcjonującego podziału pieniędzy łatwiej dochodzi do porozumienia. Gorzej, gdy zerwać związek chce jedna ze stron, a druga nie czuje się na to gotowa. Wtedy zaczyna się krwawa walka o pieniądze, w której nie o pieniądze wcale chodzi.

O rekompensatę za krzywdy moralne?
I zawiedzione nadzieje, i ból związany z porzuceniem, zadośćuczynienie za zdradę, a często także o zemstę. Zwłaszcza że nierzadko rodzina i przyjaciele zagrzewają do walki, żeby s…yna oskubać, niech popamięta. Chodzi także o honor, o który walczą obie strony. Każda przekonana, że im więcej wydrze od drugiej, tym więcej honoru uratuje. Wyliczenie rzeczywistego wkładu partnerów we wspólny dorobek schodzi na daleki plan. Nierzadko ta walka o pieniądze staje się wręcz sensem życia jednej ze stron. Nie chodzi o to, by wywalczyć jak najwięcej, ale żeby walczyć dalej, choć do podziału zostaje już coraz mniej.

Problemem bywa nawet ustalenie godziwych alimentów dla dziecka. Mimo że oboje rodzice deklarują, iż bardzo je kochają.
I zwykle jest to prawda. Tylko że w umyśle rodzica porzucającego dziecko tworzy się schemat, że te pieniądze nie służą zaspokajaniu potrzeb pociechy, ale są „dla niej” lub „dla niego”. A to zmienia postać rzeczy, więc alimenty mają być jak najniższe. Na luksusowe kremy dla niej zarabiać nie będzie. Nierzadko jest też tak, że małżeństwo dawno się rozpadło, ale chęć kontroli byłego współmałżonka ciągle jest bardzo duża. Więc on te alimenty płaci, czasami nawet dość spore, ale żąda od niej szczegółowego sprawozdania finansowego, na co zostały spożytkowane.

Jakie uczucia wyniesie z dzieciństwa dziecko, którego rodzic tak bardzo próbował płacić na nie mniej?
Nierzadko dlatego, że miał już w nowym związku nowe dzieci. Bardziej dla niego ważne, kochane, z którymi jest na co dzień. W tym „starym” dziecku może się wytworzyć schemat wadliwości, którego wcale nie musi być świadome. Będzie przekonane, że nie da się go kochać, że jeśli ktoś pozna je naprawdę, to się od niego odwróci. Że o wiele bardziej niż inni musi się starać o akceptację bliskiej osoby. Taki partner w związku może się stać bardziej podległy, będzie ukrywać własne potrzeby ze strachu, że zostaną wyśmiane, niezrozumiane, że z pewnością są mniej ważne. W dorosłym życiu trudniej będzie mu być w związku szczęśliwym, ma zadatki na bycie ofiarą. A bagaż, który z domu wyniosą jego dzieci, też ciężko będzie dźwigać. Ujawni się w dorosłym życiu przy konfliktach o pieniądze.

rozmawiała Joanna Solska

***

Anna Mochnaczewska jest psychoterapeutką, współzałożycielką Centrum Terapii Schematu.

Polityka 50.2017 (3140) z dnia 12.12.2017; Rynek; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Do kasy trzeba klasy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną