Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Na oko i na ząb

Pacjenci uciekają do Czech

Popularność turystyki wyjazdowej wynika nie tylko z możliwości uniknięcia dwuletniej kolejki w kraju. W Czechach czy na Litwie polski pacjent ma także wybór, którego w kraju został pozbawiony. Popularność turystyki wyjazdowej wynika nie tylko z możliwości uniknięcia dwuletniej kolejki w kraju. W Czechach czy na Litwie polski pacjent ma także wybór, którego w kraju został pozbawiony. Krzysztof Wykrota / BEW
Polskim pacjentom, ale także polskim klinikom bardziej opłaca się leczyć za granicą niż w Polsce. Na nieudolności naszej służby zdrowia najwięcej zarabiają Czesi.
Popularność medycznej turystyki do Czech bierze się stąd, że możemy się tam leczyć nie tylko szybko, ale prawie za darmo, bo w ramach naszego krajowego ubezpieczenia.Tetra Images/Getty Images Popularność medycznej turystyki do Czech bierze się stąd, że możemy się tam leczyć nie tylko szybko, ale prawie za darmo, bo w ramach naszego krajowego ubezpieczenia.

Szczególną popularnością u naszych południowych sąsiadów cieszą się okuliści, a ostatnio nawet stomatolodzy. W kraju czeka się dużo dłużej i trzeba więcej zapłacić. Tylko w ubiegłym roku poza krajem zaćmę usunęło 16 tys. polskich pacjentów. Ale krajowa kolejka oczekujących na zabieg wcale się przez to nie posuwa szybciej. Zarejestrowanych jest w niej aż pół miliona osób. Często bowiem na południe leczyć się jadą osoby, które w Polsce na listę oczekujących nawet nie próbowały się zapisać. Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że z tych 16 tys. zaledwie 1,7 tys. osób zarejestrowało się w kraju w kolejce do zabiegu, zanim zdecydowało się na wyjazd.

NFZ szacuje, że co piąty pacjent jeszcze nie wymaga operacji, zapisuje się po prostu na zapas. Skoro czas oczekiwania wynosi półtora roku, a nawet dwa lata, to miejsce w kolejce trzeba zająć wcześniej. Albo od razu pojechać do Ostrawy czy Nachodu, ledwie kilka kilometrów od naszej południowej granicy.

Z wyjazdem na leczenie do Czech poradzi sobie nawet mniej zorientowany pacjent. Wystarczy zajrzeć do internetu. Klinika Okulistyczna Optegra, współpracująca z czeską Lexum, gwarantuje skoordynowaną opiekę medyczną. Od pierwszego kroku, jakim ma być kwalifikacja do zabiegu, prowadzą pacjenta za rękę. Oszczędzając, jak podkreślają, jego czas i pieniądze. Pacjent w zasadzie ma tylko podjąć dwie decyzje. Pierwszą, że chce być operowany w Czechach, oraz drugą – czy do autobusu, którym firma zawiezie go do kliniki, wsiądzie w Krakowie, Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu czy Poznaniu.

W internetowym przewodniku, niestety, niedużo jest o pieniądzach. Tylko tyle, że polski organizator wyjazdu za 50 zł zapewnia też pierwszą pooperacyjną wizytę u okulisty w kraju. Kolejne płacone są według cennika Optegry, którego nie podaje. Można się też przespać w Czechach i wtedy wizyta u okulisty jest bezpłatna, ale dochodzą koszty noclegu. Żeby się dowiedzieć, ile trzeba zapłacić za samą operację, trzeba się już skontaktować z firmą. Ale to mniej istotne, ponieważ firma odzyska od NFZ należne nam za zabieg pieniądze. Wyręczy w biurokracji.

Szybciej i taniej

Popularność medycznej turystyki do Czech bierze się stąd, że możemy się tam leczyć nie tylko szybko, ale prawie za darmo, bo w ramach naszego krajowego ubezpieczenia. NFZ musi nam bowiem zwrócić taką sumę, jaką za identyczny zabieg płaci szpitalom publicznym w kraju. W przypadku zaćmy jest to około 2,2 tys. zł, które pacjent najpierw musi wyłożyć sam, co znacznie studzi zapał do wyjazdu. Tak się dzieje od 25 października 2014 r., gdy w życie weszła unijna dyrektywa transgraniczna. Mówi ona, że obywatele wspólnoty, ubezpieczeni w krajowym systemie publicznej opieki zdrowotnej, w przypadku konieczności długiego oczekiwania na zabieg mogą go wykonać w innym kraju unijnym i domagać się zwrotu zapłaconej sumy od krajowego płatnika. W naszym przypadku jest to NFZ. Unia chce w ten sposób skłonić swoich członków do wyrównywania poziomów publicznego lecznictwa i pacjentom bardzo się to podoba.

Dyrektywa nic o zaćmie nie mówi. To polskie państwo tak sformułowało kryteria korzystania z unijnych przepisów, że przez mur utrudnień najłatwiej przebija się zaćma, no i teraz zęby. Obrazowo ujęła to Agnieszka Tyc, dyr. Departamentu Współpracy Międzynarodowej NFZ, podczas debaty zorganizowanej przez portal PolitykaZdrowotna.com: „Ciężar dyrektywy opiera się na zaćmie”. 92 proc. polskich pacjentów korzysta z niej w celu usunięcia poza krajem właśnie katarakty. Najwięcej wyjazdów zagranicznych notuje się w woj. śląskim, dolnośląskim, małopolskim i opolskim.

Na zabieg nie trzeba bowiem prosić NFZ o zgodę, a cała wizyta w czeskiej klinice trwa zaledwie trzy godziny. O zgodę zwracać się trzeba w przypadku leczenia szpitalnego. Więc jedzie, kto chce. Do zabiegu kwalifikować nie musi nawet okulista, nieraz robi to lekarz rodzinny, a nawet wskazany przez organizatora wyjazdu. W przypadku np. wymiany stawu biodrowego, na który w kraju także czeka się kilka lat, przedsięwzięcie byłoby o wiele trudniejsze. Oprócz zgody NFZ, trzeba byłoby także najpierw zainwestować własne, naprawdę spore pieniądze. Więc endoprotez, na razie, za granicą nie wymieniamy, oferty firm organizujących takie wyjazdy jeszcze się nie pojawiły. Ale to tylko kwestia czasu i wtedy NFZ naprawdę będzie miał problem.

Turystyka zaćmowa

Za to turystyka zaćmowa kwitnie, bo do Czech jadą nie tylko polscy pacjenci, ale także przedsiębiorcy, którzy całe przedsięwzięcie organizują, a nawet – kredytują zainteresowanych. Okulistyczny biznes za granicą jest dla polskich firm łatwiejszy niż w kraju. Czesi przecierają oczy, widząc, że polscy pacjenci usuwają zaćmę w polskich klinikach, a często tylko gabinetach, ulokowanych kilka kilometrów za granicą, zamiast robić to u siebie.

Biznesowe ścieżki w Czechach jako pierwszy przecierał Waldemar Gawrol, prezes OneDayClinic. Polskich pacjentów zaczął wozić do Czech już w maju 2015 r., kilka miesięcy po wejściu w życie unijnych przepisów. Najpierw do klinik miejscowych, ale szybko doszedł do wniosku, że przecież nie musi dzielić się z nimi zarobkiem, i otworzył własną w Ostrawie. Z konkurentami organizującymi wyjazdy wygrywa tym, że nie tylko wyręcza klientów we wszystkim, ale także ich kredytuje. To on odzyskuje od NFZ pieniądze za zabieg. Pacjenta cały wyjazd do Czech, czyli transport, hotel ze śniadaniem i wymiana soczewki standardowej, kosztuje około 600 zł.

Krzysztof Cetnar, szef firmy Medasco, rozwija turystykę medyczną na Litwę. Zainteresowani są nią głównie mieszkańcy Podlasia oraz Warmii. – Zapewniamy nie tylko usunięcie zaćmy, ale także zwiedzanie Wilna – twierdzi. Z obowiązkowym noclegiem i wizytą kontrolną po zabiegu. Pacjenta cały wyjazd kosztuje od tysiąca do 1,7 tys. zł. Cena zależy od rodzaju soczewki, na jaką się zdecyduje. W Polsce za zabieg w klinice prywatnej musiałby zapłacić co najmniej dwa tysiące złotych więcej.

Popularność turystyki wyjazdowej wynika nie tylko z możliwości uniknięcia dwuletniej kolejki w kraju. W Czechach czy na Litwie polski pacjent ma także wybór, którego w kraju został pozbawiony. W Polsce NFZ finansuje ubezpieczonym tylko najtańszą soczewkę standardową. Chory np. z astygmatyzmem nie może dopłacić do takiej, która będzie dla niego bardziej odpowiednia. Albo weźmie, co dają, albo całą operację przeprowadzi w prywatnej klinice, płacąc kilka tysięcy. Wyjazd za granicę, ze wszystkimi łączącymi się z nim kosztami i niewygodą, jest więc dla pacjenta o wiele tańszy. W tym przypadku bowiem NFZ zapłaci za jego zabieg, a on dopłaci tylko różnicę do droższej soczewki.

Paulina Kieszkowska-Knapik, prawniczka z kancelarii Kieszkowska, Rutkowska, Kolasiński, nie widzi żadnego przepisu, który by taką dopłatę w kraju pacjentowi uniemożliwiał. Jeszcze przed kilkoma laty, usuwając zaćmę, można było do lepszej soczewki dopłacić. Potem jednak NFZ uznał, że jest to zabronione. Zaczął kierować do sądu pozwy przeciwko klinikom i lekarzom, którzy takie dopłaty od pacjentów pobierali. – Teraz są już wyroki sądów, z których wynika, że dopłaty są dozwolone – zapewnia Paulina Kieszkowska-Knapik. – Sąd apelacyjny uchylił też m.in. karę 500 tys. zł, jaką NFZ nałożył na warszawską klinikę Świętej Zofii za pobieranie dopłaty do znieczulenia przy porodzie – dodaje. Podobny wyrok zapadł w głośnej sprawie przeciwko Sensor Clinique, która pozwalała pacjentom na wybór droższych soczewek, do których dopłacali.

Ale NFZ z kar i kierowania pozwów przeciwko lekarzom nie rezygnuje. Kilka spraw toczy się m.in. przeciwko dentyście, który pobierał od pacjentów dopłaty za lepsze plomby. Więc świadczeniodawcy się boją, a pacjenci zostają pozbawiani wyboru. Polskie firmy zaczynają organizować wyjazdy na leczenie zębów do Czech. Dentyści z południa zacierają ręce, naszym ubywa pacjentów. Komisja Stomatologiczna Naczelnej Rady Lekarskiej nie ma wątpliwości, że dopłaty są dopuszczalne.

O tym, że dopłaty są zgodne z prawem, przekonują także autorzy raportu przygotowanego w 2016 r. na zlecenie Ministerstwa Zdrowa pod kierunkiem mecenasa Tomasza Pęcherza. W raporcie wymieniona jest długa lista biurokratycznych absurdów, które powinny zostać zlikwidowane. Wśród nich pozbawienie możliwości dopłaty różnicy w cenie między np. soczewką standardową a bardziej wskazaną dla pacjenta. Podobnie jak w innych sytuacjach, gdy w grę wchodzi sprzęt standardowy lub droższy, lepszej jakości.

Raport jednak leży, a NFZ upiera się przy swoim. Pacjenci, którym zależy na lepszych efektach zabiegu, są zmuszani do leczenia komercyjnego. Teraz formą obrony pacjentów przed nielogiczną interpretacją funduszu stała się zagraniczna turystyka medyczna. Nie ma wątpliwości, że jej zakres będzie coraz szerszy.

Jak skrócić kolejkę

Na sfinansowanie leczenia transgranicznego Narodowy Fundusz Zdrowia musi zarezerwować prawie 1,5 mld zł rocznie. To spora suma, ale na razie w dużej mierze pozostaje niewykorzystana, choć – według danych NFZ – aż 95 proc. wniosków o zgodę na leczenie za granicą uzyskuje refundację. Liczba wniosków z czasem będzie jednak rosła. Znajdą się firmy, które zdecydują się kredytować pacjentów gotowych do wyjazdu do zagranicznych klinik na poważniejsze i dużo droższe operacje. W przypadku wymiany stawu biodrowego za granicą pacjent zyska nie tylko kilka lat w sprawności, ale i – przy lepszej endoprotezie – ładnych kilka tysięcy. Bo w kraju do tej lepszej, która będzie mu służyć o wiele dłużej, dopłacić nie może, a to znacznie ograniczyłoby chęć wyjazdu.

Zabiegi usunięcia zaćmy za granicą kosztują rocznie około 35 mln zł, ale – jeśli w sposobie leczenia zaćmy w kraju nic się nie zmieni – ta suma też wzrośnie. Zahamować by to mogło, oprócz możliwości dopłat do lepszej soczewki, skrócenie kolejek do zabiegu w kraju. Rząd to wie, ale zabiera się do sprawy niemrawo i niekonsekwentnie.

Rocznie w Polsce przeprowadza się 250 tys. zabiegów usunięcia zaćmy. W ubiegłym roku NFZ na usunięcie zaćmy wyegzekwował dodatkowe 120 mln zł i miał nie lada kłopot z ich wydaniem. Szpitale publiczne nie bardzo bowiem są w stanie przeprowadzać dużo więcej zabiegów. Także dlatego, że chirurdzy się nie kwapią. Na ratunek NFZ przyszły kliniki prywatne. Przeprowadzono rekordową liczbę 340 tys. zabiegów, a kolejki nie skróciły się nawet o miesiąc, gdyż pacjentów szybko przybywa. Prof. Marek Rękas, konsultant krajowy do spraw okulistyki, twierdzi, że rocznie powinniśmy przeprowadzać 480 tys. zabiegów usunięcia zaćmy. Wtedy czekanie w kolejce trwałoby 4–6 miesięcy.

PiS jeszcze przed wyborami parlamentarnymi zapewniał, że pieniądze publiczne nie będą trafiały do klinik prywatnych, bo te „pracują dla zysku”. Ich kontrakty z NFZ wygasły z końcem marca. Ale bez prywaciarzy, nawet jeśli znów się znajdzie dodatkowe pieniądze, kolejki oczekujących dramatycznie się wydłużą. Więc NFZ przedłużył im publiczne finansowanie o kolejne trzy miesiące. – Żaden biznes nie jest w stanie funkcjonować w tak niestabilnych warunkach – uważa Andrzej Mądrala, szef warszawskiej kliniki okulistycznej Mavit.

Prof. Rękas, wzorem Wielkiej Brytanii, proponuje inny sposób kwalifikowania pacjentów do operacji. – Do rejestru oczekujących mogliby trafiać tylko ci pacjenci, u których zdiagnozowano 60-proc. spadek ostrości widzenia. Obecnie wielu, nawet przy 20-proc., jest operowanych zbyt wcześnie, niepotrzebnie narażając się na ryzyko powikłań. Prof. Rękas podkreśla, że nowy sposób kwalifikacji pacjentów musiałby być tylko jednym z elementów głębszej reformy. Drugim muszą być większe pieniądze, żeby chory miał gwarancję, iż w razie pogorszenia wzroku doczeka zabiegu najdalej za pół roku.

W przeciwnym razie inwazji polskich pacjentów oczekiwać mogą nie tylko kliniki w Czechach, ale także w innych krajach unijnych. Przed kilkoma laty Ministerstwo Gospodarki typowało branże, które mają duże szanse, by stać się polską specjalnością eksportową. Na poczesnym miejscu znalazła się turystyka medyczna. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że wyjazdowa.

Polityka 14.2018 (3155) z dnia 03.04.2018; Rynek; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Na oko i na ząb"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną