Rząd sam przestraszył się własnej obietnicy. Gdyby zakaz wszedł w życie przed wyborami, front sprzeciwu zapewne utrudniłby PiS utrzymanie władzy. Więc po spotkaniu międzyresortowego zespołu, który ma przygotować projekt ustawy, Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii, zaapelowała: „Proszę wierzyć w nas, w nasz rozsądek, nie zrobimy niczego, co wstrząśnie rynkiem”. Będzie jednak ciężko, bo do tej pory kiedy rząd chciał polskim firmom pomagać, zwykle im szkodził. Na przykład zakazując handlu w niedziele.
Zapowiadane przez premiera ograniczenie do 20 proc. obecności marek własnych w sieciach jest nową wersją starego, bo sprzed dwóch lat, pomysłu „polskich półek”. Sieci miały wydzielić regały, na których obecne byłyby wyłącznie polskie towary. PiS ocknął się w porę, że łamie unijny zakaz dyskryminacji towarów ze względu na ich pochodzenie, i „polskie półki” miały zostać zastąpione przez „żywność wysokiej jakości”. Powstała jednak obawa, że w niektórych asortymentach towary rodzime mogłyby na nie nie trafić. A poza tym kto miałby o tej jakości wyrokować? PiS nadal nie ustaje w wysiłkach: Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa, na spotkaniu ze spółdzielniami mleczarskimi zapewnił, że co najmniej połowa żywności sprzedawanej w sieciach będzie musiała być polska. Jak liczyć zawartość polskości w firmie na terenie Polski, zatrudniającej polską załogę, ale mającej np. zagranicznego właściciela, nie zdradził.
Najlepsze wzorce z UE
Z wypowiedzi premiera Morawieckiego wynika, że beneficjentami ustawy będą polskie firmy, które teraz nie mogą zaistnieć w świadomości konsumentów, ponieważ sieci zmuszają je do produkcji pod swoimi markami. Taką marką, która przysporzyła Biedronce wielu klientów, są pieluszki Dada.