Ekonomiści zaczęli się bawić alfabetem. Na początek była litera „V” – kryzys miał być gwałtowny i głęboki, tak jak wyjście z niego. Z czasem popularność zyskało „U”, trochę na wzór kryzysu finansowego po 2008 r., gdy na dnie byliśmy nieco dłużej. Następna była litera „W” – kryzysy miały być co najmniej dwa, ten drugi wywołany jesiennym nawrotem pandemii. Potem złowieszczo zabrzmiało „L”, czyli szybki spadek i przedłużająca się recesja. Problem w tym, że wciąż jesteśmy na etapie „I” – lecimy w dół i dna nie widać.
1.
Nawet zakładając, że z obecnym wychodzeniem z kwarantanny i restartem gospodarki wszystko pójdzie dobrze, największe gospodarki świata – nie licząc Chin – zaliczą w tym roku, według Economist Intelligence Unit, 20-, może nawet 30-proc. spadek PKB. Takie prognozy płyną m.in. z USA. Dla strefy euro Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) przewiduje spadek na poziomie 12–16 proc. Polski rząd wciąż optymistycznie zakłada, że recesja w 2020 r. nie będzie większa niż minus 3 proc.
Według MFW światowa gospodarka potrzebuje co najmniej 20 bln dol. do końca 2021 r., aby się wygrzebać z tego bagna. I zachodnie rządy chyba zgadzają się z tą prognozą. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca amerykański rząd i bank centralny (FED) wtłoczyły w amerykańską gospodarkę prawie 7 bln dol. Rachunek FED wzrósł z 4,1 bln dol. w lutym do 6,5 bln w połowie kwietnia. Do końca roku ta wartość może przekroczyć 10 bln. A to oznacza, że amerykański bank centralny wpuszcza do gospodarki milion nowych dolarów na sekundę. Mniejszymi sumami, choć również z 13 zerami, operuje Europejski Bank Centralny (EBC). W sumie od lutego zachodnie rządy wyemitowały już ponad 10 bln dol.
Dla porównania, podczas kryzysu po 2008 r.