Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Zamknięte stoki. „Żyjemy od nadziei do rozczarowania”

Stok w Białce Tatrzańskiej Stok w Białce Tatrzańskiej Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Nie mamy żadnej gwarancji, że po 17 stycznia blokada zostanie zdjęta. Być może nagle rządzący uznają, że wygłodniali narciarze rzucą się na stoki – mówi właściciel szkółki narciarskiej z Bukowiny Tatrzańskiej.

Rozmowa z Bartłomiejem Ptakiem, właścicielem szkółki narciarskiej Ptak, udziałowcem stacji Rusiń-ski w Bukowinie Tatrzańskiej, o skutkach zamknięcia stacji narciarskich w nadchodzącym szczycie sezonu.

Czytaj też: Więcej restrykcji w Europie. Jak wypadamy na tle innych?

MARCIN PIĄTEK: Zamknięcie stacji na cztery spusty w czasie zwyczajowych żniw w górach już przesądzono. Pogodził się pan z tym?
BARTŁOMIEJ PTAK: Wciąż mamy nadzieję, że jednak będą wyjątki. W żadnym kraju Europy nie ma zakazu uprawiania sportu. Liczymy, że w Polsce również członkowie narciarskich i snowboardowych klubów sportowych będą mogli kontynuować treningi.

Trzy tygodnie temu wicepremier Jarosław Gowin ogłaszał, że właściciele stacji i wyciągów oraz wszyscy tam zatrudnieni mogą być spokojni, bo w porozumieniu z przedstawicielami branży udało się wypracować zasady funkcjonowania w czasie ferii.
Żyjemy ostatnio od nadziei do rozczarowania. Najpierw liczyliśmy na to, że ferie jednak zostaną maksymalnie rozciągnięte w czasie, aby uniknąć skumulowania turystów. Ale ogłoszono, że cała Polska ma mieć ferie w tym samym terminie. Komunikat o dialogu z branżą i opracowywaniu protokołów sanitarnych kazał przypuszczać, że sezon nie pójdzie na straty. W czwartek złudzenia prysły.

A jak to funkcjonowanie w reżimie sanitarnym wyglądało?
Na razie nie wszystkie stacje na Podhalu ruszyły pełną parą. Bo nie było tłoku. Przestrzegano zasłaniania nosa i ust oraz odpowiednich odstępów na wyciągach. W restauracjach obok można było zamawiać dania na wynos. Myślę, że zaszkodziły nam szerzące się informacje, że pod pretekstem wyjazdów służbowych szykuje się szturm na góry. Zamknięcie stoków jest najłatwiejsze, bo wówczas ludzie tracą motywację, żeby przyjechać. Myślę, że lada moment zostanie ogłoszony zakaz wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego, żeby już całkiem zniechęcić turystów do odwiedzin.

Czytaj też: Europa zaczyna szczepić na koronawirusa

Czyli do czwartku normalnie przygotowywaliście się do sezonu?
Kto mógł, naśnieżał. Również po to, żeby „związać” świeży śnieg, który niedawno spadł. Dla niewielkiej stacji, takiej jak Poronin-Suche, koszt naśnieżania przez noc to ok. 10 tys. zł. Ale ona akurat będzie prawdopodobnie otwarta na potrzeby zawodników. Wstęp będą miały tylko osoby znajdujące się na imiennych listach przesłanych z klubów.

Czyli teraz czeka nas boom na kluby sportowe. To może być dla właścicieli wyciągów i stacji rekompensata?
Akurat Suche ma się dobrze. W piątek np. na głównej trasie były treningi od 8 do 18, sprzedano 800 karnetów. Ale tamtejsza trasa ma odpowiednie nachylenie do przeprowadzania treningów. Zdecydowana większość stoków się do tego nie nadaje. Są zbyt łagodne.

Słowacy i Czesi wprowadzili zasadę, że korzystanie ze stacji narciarskich jest możliwe pod warunkiem okazania aktualnego testu na obecność koronawirusa, oczywiście z negatywnym wynikiem.
To dobre wyjście, bo testy są coraz łatwiej dostępne i tańsze. Pokazujesz w okienku test i kupujesz karnet. Proste.

Zamknięcie ma potrwać trzy tygodnie: od 28 grudnia do 17 stycznia. Może zaciśniecie zęby i jakoś przetrzymacie.
Nie mamy żadnej gwarancji, że po 17 stycznia blokada zostanie zdjęta. Być może nagle rządzący uznają, że wygłodniali narciarze mogą rzucić się na stoki, nawet kosztem zarwania przez dzieci szkoły na parę dni. Wypada nam najlepsza część sezonu. Najbardziej przerażeni są właściciele bazy noclegowej. W Zakopanem i okolicach jest 150 tys. łóżek. Które teraz będą stały puste.

Czytaj też: Jak stworzyć z niczego łóżka covidowe. Mówi dyrektor szpitala

Co ta sytuacja oznacza dla pracowników, choćby stacji narciarskich?
Pewnie będziemy musieli obniżyć im uposażenie, dopóki nie wznowimy działalności. Ale część personelu jest na etatach, np. wykwalifikowana obsługa wyciągów. Oni mają zajęcie cały rok. Poza sezonem zimowym zajmują się pracami eksploatacyjnymi. Przecież ich nie będziemy zwalniać.

Burmistrz Karpacza powiedział w kierunku rządzących mocne słowa: „mogliście od razu dać nam sznur”, sugerując dramaty z powodu anulowanego sezonu. To nie przesada?
Trudno wszystkich wrzucić do jednego worka. Są tacy, którzy mają odłożone pieniądze na czarną godzinę, uporali się z kredytami. Oni przetrzymają. Ale wielu przedsiębiorców poczyniło duże inwestycje, ciążą im raty kredytowe i leasingowe, muszą opłacić pracowników. Z reguły im większa skala biznesu, tym bardziej strach zagląda w oczy. Pocieszamy się, że bankom powinno zależeć na dogadaniu się z wierzycielami, bo z upadłego przedsiębiorcy mogą nie wycisnąć zobowiązań. Z drugiej strony wiadomo, że kryzys to okazje do przejmowania majątków i licytacji grubo poniżej wartości. I znajdą się tacy, którzy chętnie z tego skorzystają.

Wicepremier Gowin pociesza, że pomoc finansowa dla przedsiębiorców lada moment nadejdzie.
Szczerze mówiąc, ja się tej pomocy boję. Bo oznacza jedno: drukowanie pieniędzy. Na dłuższą metę to zuboży kraj i rozbuja inflację. Ale to zmartwienie na przyszłość. Na razie wszyscy myślimy tu raczej z dnia na dzień.

Czytaj też: Szpitale tymczasowe rozbijają system

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną