Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Śmieci na głowie. Segregowane, a coraz droższe

Ostre wzrosty cen za odbiór śmieci w Polsce to ciągle norma. Ostre wzrosty cen za odbiór śmieci w Polsce to ciągle norma. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Kiedy w Polsce przestaną rosnąć opłaty za odbiór i utylizację śmieci, i tak najwyższe w Unii? Rząd obiecuje, że niedługo, bo producenci opakowań mają zacząć dokładać się do systemu. Ale naprawianie błędów rewolucji sprzed dwóch lat potrwa długo.

Na osiedlu Płońska w Ciechanowie eksperyment się powiódł. Stworzony półtora roku temu nowoczesny system zbierania śmieci to już nie prototyp, ale stałe rozwiązanie. Mieszkańcy dostają etykiety z kodami, które przykleja się do pełnych worków ze śmieciami. Dopiero po zeskanowaniu kodu otwiera się automatycznie klapa właściwego pojemnika na odpady. Dostęp do pojemników mają więc wyłącznie osoby mieszkające na osiedlu. Inteligentne kubły ważą śmieci i informują firmę odbierającą odpady, kiedy trzeba je opróżnić. Ten system to efekt współpracy Ciechanowa z firmą T-Master. – Jesteśmy zadowoleni z efektów. Mieszkańcy lepiej segregują teraz odpady, a wokół pojemników jest czyściej. Chcielibyśmy ten system rozszerzyć na kolejne osiedla, ale to spory koszt. Liczymy na dofinansowanie z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej – mówi Adrianna Saganek, sekretarz miasta Ciechanów. Zapewnia, że chociaż po indywidualnych kodach można łatwo sprawdzić, kto z mieszkańców źle segreguje śmieci, na razie nie ma za to kar. Zdaniem miejscowych samorządowców najlepiej sprawdza się samodyscyplina.

Czytaj także: Śmieci w górę

Jednak nie tylko ten nowoczesny system wyróżnia 44-tysięczne mazowieckie miasto, rządzone przez 32-letniego Krzysztofa Kosińskiego z PSL. Opłata za wywóz śmieci to wciąż zaledwie 13 zł za osobę. – Odpady odbiera wybrana w przetargu spółka komunalna, w którą w poprzednich latach sporo zainwestowaliśmy. Ma własną instalację do zagospodarowania śmieci z sortownią i kompostownią. Dzięki temu miasto może pobierać umiarkowane opłaty – wyjaśnia Adrianna Saganek.

Mieszkańcy większości innych gmin mogą tylko pozazdrościć ciechanowianom. Ostre wzrosty cen za odbiór śmieci w Polsce to ciągle norma. Np. od lutego br. w Kłodzku opłata śmieciowa wzrosła z 13 do 32 zł za osobę. Łodzianie płacą 34 zamiast 24 zł od stycznia, a przemyślanie 32 zł, czyli o 9 zł więcej niż w poprzednim roku. Gdy tylko wygasają stare umowy na odbiór odpadów, a gminy rozpisują nowe przetargi, mieszkańców czekają kolejne podwyżki. Zgodnie z prawem cały system śmieciowy musi się bilansować. Nie można do niego dopłacać z budżetu miasta czy wsi, a koszty muszą pokryć opłaty od mieszkańców.

Nowy system segregacji odpadów i eksplozja cen

Ta cenowa eksplozja zaczęła się – jak wynika z danych Eurostatu – dokładnie dwa lata temu. Do 2019 r. opłaty za odbiór odpadów rosły w Polsce w tempie kilku procent rocznie. W 2019 r. wywóz śmieci podrożał o prawie 50 proc., a w ubiegłym roku jeszcze więcej. Oznacza to, że w dwa lata opłaty wzrosły ponaddwukrotnie. Takiej galopady cen nie było w żadnym innym kraju Unii. Średnie podwyżki wyniosły w tym czasie we Wspólnocie ok. 10 proc. Szybciej rosły ceny w nowych krajach członkowskich, ale nigdzie w tempie porównywalnym z Polską.

Co poszło nie tak? Winnych zna prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński, który na konferencji prasowej oskarżył zagraniczne firmy odbierające odpady o windowanie w górę wskaźnika inflacji w Polsce. Nie wymienił nikogo z nazwy, ale zapewne chodziło mu o takich potentatów, jak niemieckie Remondis i Alba czy francuski Suez. Glapiński nie wyjaśnił, dlaczego w innych krajach podobnej eksplozji cen nie ma, chociaż wszędzie obowiązują te same unijne normy. Zapomniał też dodać, że dwa lata ogromnych podwyżek to równocześnie dwa lata obowiązywania nowego systemu segregacji i utylizacji śmieci wykoncypowanego przez PiS bez uwzględnienia obaw i wniosków samorządów.

Obowiązek segregacji śmieci na pięć frakcji spowodował nie tylko rozmnożenie pojemników, często niemieszczących się w dotychczasowych altanach, ale także zwielokrotnienie liczby kursów śmieciarek. Do każdego z pięciu rodzajów kubłów trzeba wysłać przecież odrębny pojazd. – Zaostrzone przepisy sprawiły, że wiele mniejszych spółek zajmujących się odbiorem i przerabianiem odpadów wycofało się z rynku, bo nie miały pieniędzy na inwestycje. Pozostały głównie duże firmy, które teraz w przetargach dyktują warunki – wyjaśnia Leszek Świętalski, sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich RP.

To nie koniec problemów. Na gigantyczny wzrost cen odbioru odpadów wpłynęły też inne czynniki – wprowadzona przez rząd karna opłata za składowanie śmieci na wysypiskach (270 zł za tonę), zbyt mała liczba spalarni odpadów (mamy ich zaledwie dziewięć, podczas gdy Francuzi ponad sto), a przede wszystkim zapaść na rynku surowców wtórnych.

Ojcowie śmieciowej rewolucji zakładali, że dobrze posegregowane śmieci staną się istotnym źródłem dochodów dla firm odbierających i przerabiających odpady. Będą więcej zarabiać na sprzedaży surowców wtórnych, a wówczas mieszkańcy mogliby płacić mniej za odbiór śmieci. Niestety, stało się inaczej. – Popyt jest tylko na złom i szkło. Nie ma zainteresowania innymi surowcami wtórnymi, jak plastik czy papier. To dlatego, że nie został wprowadzony obowiązek wykorzystywania granulatu czy makulatury przy produkcji nowych opakowań – mówi Leszek Świętalski.

Czytaj także: I jak tu segregować śmieci?

Czy czeka nas śmieciowa hiperinflacja?

Niekoniecznie, bo są sygnały, że rząd zauważył wreszcie problem. Do niedawna szedł na zwarcie z samorządami, oskarżając je o nieudolność i winiąc za ogromne podwyżki cen. Symbolem bezkompromisowej postawy był odpowiedzialny za tę sferę gospodarki wiceminister resortu klimatu i środowiska Sławomir Mazurek. Rząd straszył wówczas samorządy ogromnymi karami za zbyt niski poziom recyklingu, czyli niewykorzystywanie surowców wtórnych pochodzących z odpadów. Ostatecznie Mazurka zastąpił Jacek Ozdoba, były warszawski radny, członek Solidarnej Polski.

Pod koniec ubiegłego roku pojawiła się ekspresowa nowelizacja przepisów. W efekcie poziom recyklingu za 2020 r. został policzony z uwzględnieniem czterech, a nie pięciu frakcji śmieci (bez odpadów zmieszanych), co pozwoliło uniknąć wielu gminom ogromnych kar. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska szacował je łącznie na 900 mln zł. Ministerstwo Klimatu i Środowiska przygotowuje teraz dużą reformę ustawy śmieciowej.

Jej kluczowym elementem ma być tzw. rozszerzona odpowiedzialność producentów (ROP), o którą od dawna apelują samorządy i firmy zajmujące się przerabianiem odpadów. – W ciągu miesiąca powinniśmy zaprezentować projekt. Chcemy, żeby w opakowaniach plastikowych stosowane było więcej recyklatu, a także zmalała wielkość odpadów trudnych do zagospodarowania. Trzeba stworzyć popyt na surowce wtórne – podkreśla Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu i środowiska. Dzisiaj bowiem producenci wprowadzający na rynek nowe opakowania nie mają żadnego interesu w tym, żeby pochodziły one z recyklingu albo żeby były łatwe do przetworzenia i nie lądowały na wysypiskach czy w spalarniach.

Czytaj także: Jak śmieci świadczą o naszej cywilizacji?

W Berlinie za śmieci mniej niż w Warszawie

Prawdziwą rewolucją byłby system niemiecki, w którym to producenci plastiku, szkła czy papieru płacą potem za jego zbiórkę i recykling. W ich interesie leży zatem, żeby opakowania były jak najprostsze do ponownego wykorzystania. To dlatego dzisiaj opłaty śmieciowe pobierane od mieszkańców w Berlinie są znacznie niższe od tych w Warszawie.

Nie miejmy jednak złudzeń. Wprowadzenie ROP może oznaczać w finale także wzrost cen niektórych towarów w sklepach, skoro ich producenci w swoje koszty będą musieli wliczać także koszt utylizacji opakowań. Większą uwagę na opakowania i koszt ich utylizacji będą też zapewne zwracać sklepy internetowe wykorzystujące miliony kartonów do wysyłki towarów. W sumie będzie to system sprawiedliwszy od obecnego, w którym wszyscy płacą za śmieci tyle samo, bez względu na to, ile konsumują i produkują odpadów.

Na te zmiany czekają nie tylko samorządy, ale także Najwyższa Izba Kontroli. W swoim ostatnim raporcie NIK skrytykowała rząd za wieloletnie opóźnienia we wprowadzaniu nie tylko rozszerzonej odpowiedzialności producentów, ale także systemu kaucyjnego za szklane i plastikowe butelki. Był on rzekomo przygotowywany od lat, ale dopiero teraz ma wreszcie zacząć funkcjonować. Rząd obiecuje też inne zmiany, o które upominają się samorządy.

Chcemy podnieść stawkę za odbiór odpadów z nieruchomości niezamieszkanych, czyli m.in. biurowców i sklepów. W tej chwili jest ona zaniżona i nie pokrywa rzeczywistych kosztów. W przypadku gospodarstw rolniczych nie będzie obowiązku odbioru odpadów biologicznych, które przecież są zagospodarowane na miejscu na kompost. Poza tym ustaliliśmy nowy kalendarz dochodzenia do unijnych wymogów. W tym roku trzeba będzie poddać recyklingowi w każdej gminie minimum 20 proc. masy wszystkich odpadów. Ten wskaźnik ma stopniowo rosnąć i w 2025 r. dojdzie do 55 proc. – wyjaśnia wiceminister Jacek Ozdoba.

Czytaj także: Pandemiczne śmieci

Śmieci, czyli taniej już było

Celem tych wszystkich zmian nie jest jednak obniżenie opłat, ale powstrzymanie kolejnych podwyżek. Taniej już było. Samorządy cieszą się zwłaszcza z zapowiedzi zmian dla firm, którym nalicza się dzisiaj na tyle niskie stawki, że do odbioru ich odpadów muszą pośrednio dokładać się mieszkańcy wielorodzinnych budynków. Jednak niektóre pomysły rządu budzą kontrowersje. Choćby propozycja czasowej redukcji liczby pojemników z pięciu do trzech na żądanie gminy i za zgodą ministra. Wówczas pozostałyby tylko kubły dla odpadów biologicznych, zmieszanych i wszystkich opakowań razem (papieru, plastiku i szkła). To ponoć rozwiązanie dla tych samorządów, które potrafią dobrze we własnym zakresie posortować śmieci.

– Jesteśmy temu przeciwni, bo przecież to pogorszy jakość zbiórki. Recykling jest najskuteczniejszy, gdy odpady segregujemy u źródła, czyli w gospodarstwie domowym. Zresztą nie po to z takim trudem tworzymy nowe nawyki segregacji, żeby teraz wprowadzać chaos – ostrzega Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP.

Nie wiadomo również, czy uda się wprowadzić proponowane przez rząd indywidualne rozliczanie mieszkańców w budynkach wielorodzinnych. Trzeba by do tego stworzyć inteligentny system na miarę tego z ciechanowskiego osiedla. Kto miałby ponieść olbrzymie koszty takiej inwestycji w skali kraju? Przerzucenie ich na mieszkańców oznaczałoby przecież kolejne podwyżki.

Tymczasem samorządy próbują łagodzić frustracje obywateli nierozumiejących, dlaczego im lepiej segregują śmieci, tym więcej za ich odbiór płacą. Kolejne miasta uzależniają więc wysokość opłat za odpady od zużycia wody. Pionierem był Szczecin, który na ten system przeszedł osiem lat temu. – Nie ma metod doskonałych, w pełni sprawiedliwych, ale uważamy, że ta jest najlepsza spośród istniejących. Na początku zarzucano nam, że premiujemy brudasów, a zużycie wody znacznie spadnie. Nic takiego nie nastąpiło. Mamy też rozwiązanie dla domów jednorodzinnych, które w przypadku większego zużycia wody, np. z powodu podlewania ogródka, mogą wciąż rozliczać się ryczałtem – wyjaśnia Paweł Adamczyk, dyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej w szczecińskim Urzędzie Miasta.

Czytaj także: Recykling w pandemii siadł. Utoniemy w śmieciach?

Od początku roku na model rozliczeń za śmieci powiązany ze zużyciem wody chciała przejść Łódź, ale uchwałę miasta zablokowała Regionalna Izba Obrachunkowa, wytykając błędy. Według władz Łodzi Izba działała na zlecenie wojewody z PiS. Nowa wersja przepisów ma wejść w życie 1 lipca, jeśli tym razem nie będzie zastrzeżeń do uchwały. Łodzianie zapłacą w ramach śmieciowej daniny 9,60 zł za każdy metr sześcienny wody. Drożej ma być w Warszawie, która po ubiegłorocznym falstarcie chce wdrożyć nowy model od 1 kwietnia. Tutaj metr sześcienny zużytej wody oznaczać będzie prawie 13 zł opłaty za śmieci.

Śmierdząca sprawa, polityczny temat

Jednak nowy sposób płacenia za odpady nie oznacza wcale, że łączne koszty spadną. Realna zmiana polegać będzie na innym rozłożeniu obciążeń – skorzystają osoby oszczędnie gospodarujące wodą, a w przypadku stolicy mieszkające samotnie, bo w Warszawie dotychczasowa stawka jest taka sama dla każdego gospodarstwa domowego bez względu na jego wielkość. Stracą rodziny z dziećmi, gdzie zazwyczaj wody zużywa się więcej. Ten argument podnoszą w wielu samorządach opozycyjni radni PiS, którzy ostro walczą o unieważnienie nowych uchwał śmieciowych.

Na poziomie gmin odpady pozostają tematem bardzo gorącym politycznie. Na burzliwych sesjach przed decyzjami o następnej podwyżce radni przerzucają się populistycznymi argumentami i wytykają sobie błędy. Prawdą jest, że wprowadzenie nowego systemu odpadowego odbyło się za szybko i nierównomiernie, bo całością kosztów obarczono gospodarstwa domowe. Główną odpowiedzialność ponosi za to rząd, chociaż samorządy też nie są bez winy – zwłaszcza te, które w porę nie zainwestowały we własne instalacje zagospodarowania odpadów i nie mają własnych firm komunalnych. Teraz są całkowicie uzależnione od tych prywatnych spółek, które przetrwały rewolucję. Cenę za ten chaos płacimy wszyscy co miesiąc. Śmierdząca sprawa.

Czytaj także: Nikt nie chce być śmietnikiem. Kraje Azji odsyłają odpady wysyłane im z Zachodu

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną