Najwyraźniej polski rząd uwierzył w cud Izery, dzięki której niebawem będziemy masowo przesiadać się z aut spalinowych do elektrycznych i dołączył do antyspalinowej koalicji. Przyszło mu to dość łatwo, bo deklaracja o odejściu od napędu spalinowego ma na razie miękki charakter.
Deklaracja przejścia na pojazdy bezemisyjne
Na dodatek lista państw sygnatariuszy jest dość skromna i w sporej części egzotyczna. Znalazły się na niej np. Azerbejdżan, Ghana, Dominikana, Kambodża, Kenia, Rwanda, Salwador, Paragwaj, Wyspy Zielonego Przylądka. Oczywiście są i inne, lepiej znane w motoryzacyjnym świecie, m.in. Norwegia (lider elektromobilności), Wielka Brytania, Niderlandy czy Dania. Jednak poza Indiami zabrakło tych największych, decydujących o rozwoju motoryzacji, jak USA, Chiny, Niemcy, Japonia, Korea Południowa. Mimo to wśród sygnatariuszy są miasta i regiony z tych krajów, np. koreańskie Seul, Ulsan, Sejong, a z USA m.in. Nowy Jork, San Diego, San Francisco czy stan Kalifornia. Spośród producentów aut deklarację podpisały General Motors, Ford, Mercedes Benz, Jaguar Land Rover, Volvo i chiński BYD Auto. Na liście nie ma jednak dwóch liderów światowej motoryzacji: Toyoty i Volkswagena.
„Jako rządy będziemy dążyć do tego, aby cała sprzedaż nowych samochodów osobowych i dostawczych była zeroemisyjna do 2040 r. lub wcześniej, lub nie później niż do 2035 r. na rozwiniętych rynkach. Jako rządy na rynkach wschodzących i w gospodarkach rozwijających się będziemy intensywnie pracować nad przyspieszoną proliferacją i przyjęciem pojazdów bezemisyjnych. Wzywamy wszystkie kraje rozwinięte do wzmocnienia współpracy i międzynarodowej oferty wsparcia, aby ułatwić globalną i sprawiedliwą transformację” – zapisano we wspólnej deklaracji.
Czytaj także: Nie mamy narodowego e-auta, ale mamy baterie
Fit for 55 w Unii
Brak wśród sygnatariuszy wielu liczących się krajów, i to tych, które mają ambicje przodowania w walce o klimat, wynika – jak się wydaje – z faktu, że już wcześniej podjęły zobowiązania o przejściu z napędu spalinowego do elektrycznego, ustalając nawet daty, od kiedy rejestracja nowych samochodów spalinowych nie będzie możliwa. W przypadku Unii Europejskiej kraje przyjęły plan Fit for 55, zobowiązujący koncerny motoryzacyjne od 2030 r. do obniżenia emisji nowych samochodów o 55 proc. w przypadku aut osobowych i 50 proc. dostawczych (względem 2021 r.). Unia ustaliła, że wszystkie nowe auta osobowe i dostawcze będą musiały być zeroemisyjne od 2035 r. Czyli i tak w całej UE ma wejść zakaz rejestracji aut spalinowych za 13 lat.
Z benzyny na prąd – Izera nie pomoże
Na razie deklaracja o przejściu Polski od napędu spalinowego do zeroemisyjnego nie wywołała większego echa. Bardziej wszystkich emocjonują ceny benzyny niż to, że niebawem będziemy tankować kilowatogodziny, a nie litry paliwa. Nie powtórzył się, na razie, scenariusz z deklaracją odejścia od węgla w latach 30., który Polska w Glasgow podpisała, by za chwilę wyjaśnić, że owszem, odejdziemy, ale w 2050 r. (zostaliśmy za to nagrodzeni na COP26 tytułem „skamielina dnia” przez Climate Action Network).
Obawiam się, że ze sprawą samochodów może być podobnie. I to nie tylko dlatego, że Izera to wciąż projekt z mchu i paproci, i nawet jeśli powstanie, nie sprawi, że Polacy przesiądą się chętnie do elektryków. Bo jeśli nawet zaczną się przesiadać, to raczej do używanych z Niemiec, a nie do Izery. Bo to, czego Polska potrzebuje, by porzucić napęd spalinowy na rzecz elektrycznego, to nie auto polskiej marki, ale odpowiednia sieć publicznych punktów ładowania samochodów i tania energia elektryczna. Punktów ładowania jest na razie niewiele, a z energią elektryczną będziemy mieli coraz większe kłopoty, więc nie wiadomo, czym te akumulatory naładujemy.
Czytaj także: Izera jeszcze długo nie pojedzie