Nowy rok marnie się zaczął dla przedsiębiorców: do starych problemów doszły nowe. Największą bolączką są radykalnie drożejące koszty działalności. Rosną lawinowo podatki, czynsze, stałe opłaty, płace minimalne, rosną też oczekiwania płacowe pracowników, zwłaszcza tych, którym Polski Ład uciął wynagrodzenia. Ale najboleśniejsze okazują się dziś koszty związane z cenami energii: gazu, prądu, ciepła, węgla, paliw płynnych. Dla małego biznesu, zwłaszcza usługowego, to często dramatyczne wyzwania. Bo jak prowadzić piekarnię, cukiernię, restaurację, bar, gdy ceny gazu szybują w kosmos?
To samo dotyczy wszystkich branż gospodarczych o większej energochłonności: przemysłu chemicznego, hutniczego, cementowego, papierniczego, szklarskiego. Wzrosty nie o kilka-, kilkanaście, ale o dziesiątki, a często setki procent, zwłaszcza w przypadku gazu.
Czytaj także: Ceny gazu 2022. Byle do wiosny
Chronieni są na razie odbiorcy domowi – za gaz zapłacą niespełna 60 proc. więcej, ale podwyżkę mają rozłożoną na trzy lata, więc co się odwlecze... Ale przedsiębiorcy dostają podwyżki o 300, 500, 800 proc. i żadnego odroczenia nie ma. I nie mają od tego ucieczki, bo co prawda mamy wolny rynek gazu, ale w praktyce działa na nim jeden sprzedawca – państwowy PGNiG. Sytuacja przypomina stary dowcip o kliencie, który w restauracji dostał menu, a w nim tylko jedną potrawę. Na pytanie, czy jest jakiś wybór, usłyszał, że jest: może pan jeść albo nie jeść.
Fatalna polityka rządu i monopol w sektorze paliwowo-energetycznym
Ale żarty na bok, bo sytuacja zrobiła się poważna. Nie tylko z gazem, ale i z energią elektryczną. Tu też wzrosty są olbrzymie. Paliwa płynne zdrożały w nieco mniejszym stopniu, ale dla firm transportowych to też spory problem. Wszyscy tłumaczą to sytuacją na rynku międzynarodowym, bo przecież ceny paliw i energii rosną nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Pytanie tylko, czy te wzrosty są podobne. Konfederacja Lewiatan przekonuje, że u nas energia i paliwa rosną bardziej. A przyczyn tego jest kilka.
Po pierwsze, mamy państwowy monopol w sektorze paliwowo-energetycznym. Wiadomo, że wszystkim rządzą Orlen, PGNiG, PGE, Tauron i Enea, i są to firmy na krótkiej politycznej smyczy. Monopol plus polityka energetyczna państwa sprawiają, że za wszystko trzeba zapłacić drożej. Przedsiębiorcy burzą się, bo od dawna stosowana jest metoda subsydiowania skrośnego. Oznacza to, że muszą nie tylko ponosić realny wzrost kosztów paliw i energii, ale także subsydiować rachunki odbiorców prywatnych.
Czytaj także: Dwaj premierzy starli się o ceny gazu. Panie Morawiecki, jak żyć?
Wysokie PPI. I tak za wszystko zapłacimy my
Filozofia jest taka, że na biednego nie trafiło, za wszystko może zapłacić. Jak kogoś stać na prowadzenie firmy, to stać będzie, żeby więcej wydał na energię. Potem to sobie wrzuci w koszty. Otóż jeden wrzuci, a drugi nie zdoła. Bo o wszystkim decyduje rynek. Państwowy monopolista ma nieograniczone możliwości, ale firma walcząca z konkurencją zagraniczną – nie. Jeśli wszystko zdoła wrzucić w koszty, to być może nie znajdzie już nabywców na swoje produkty.
Efektem jest rosnąca inflacja PPI (producer price index), zwana inflacją producencką, obrazująca wzrost cen dóbr produkcyjnych. Ta przekroczyła już 13 proc. I przekłada się na inflację konsumencką. Bo koniec końców za wszystko płacą konsumenci, usługobiorcy, nabywcy towarów. I mamy inflację konsumencką na poziomie ponad 8 proc. A za chwilę możemy mieć 10 proc. Spirala wyraźnie się nakręca.
Czytaj także: Ceny energii i gazu biją Polaków po kieszeni. I nakręcają inflację