Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Halo, tu Państwowa Komisja Cen. Czy wrócą ceny regulowane i co to oznacza?

Żeby skutecznie walczyć z wysokimi cenami, zamiast nakładać na nie kaganiec, trzeba wziąć się za przyczyny drożyzny. Żeby skutecznie walczyć z wysokimi cenami, zamiast nakładać na nie kaganiec, trzeba wziąć się za przyczyny drożyzny. Włodzimierz Wasyluk / Forum
Na Węgrzech, podobnie jak w Polsce, ceny lecą w górę. Wybory do parlamentu odbędą się tam wiosną, a elektoratowi drożyzna się nie podoba, premier Viktor Orbán przystąpił więc do akcji poskramiania cen. Będzie jak u nas pod koniec PRL?

Viktor Orbán chce wprowadzenia cen regulowanych, co oznacza, że u bratanków ceny kilku podstawowych produktów żywnościowych nie będą mogły być wyższe niż 15 października ubiegłego roku. Prezes Kaczyński zapowiadał, że Budapeszt będzie również w Warszawie, więc Polacy też powinni się ucieszyć. A starsi – odświeżyć pamięć.

Orbán nie jest aż tak młody, żeby nie pamiętać, że to my byliśmy pierwsi, w Polsce ceny regulowane pojawiły się pod koniec PRL, kiedy półki już świeciły pustkami. Jarosław Kaczyński z pewnością to pamięta, a w rodzinnych szpargałach może nawet zawieruszyła mu się stara, niewykorzystana kartka żywnościowa, której rodzina nie zdołała wykupić. Dobrze więc wie, co naprawdę zamierza Polakom zafundować, gdyby prawdą okazały się spekulacje, że ceny regulowane zaczną obowiązywać także u nas.

Czytaj także: Dlaczego ceny w 2022 r. będą dalej rosły?

Ceny regulowane i urzędowe. Jak to było w PRL?

Rodzajów cen było pod koniec PRL więcej niż mąki. Na podstawowe produkty spożywcze, takie jak mięso, masło czy cukier, były ceny urzędowe. Ustalała je centralna Państwowa Komisja Cen, we wszystkich zakątkach kraju w każdym sklepie musiały być takie same. Oczywiście ceny, bo cukru ani mięsa w sklepach nie było. Z prostej przyczyny – ceny skupu wieprzowiny czy wołowiny były wyższe niż w sklepie. Musiały być wyższe, bo chłopi nie chcieli państwu sprzedawać. Za te wyższe też nie chcieli, bo w sklepach i tak niewiele było do kupienia.

Za brak w sklepach taniej (po cenach urzędowych) żywności obwiniano spekulantów. Tak jak teraz Tuska za drożyznę.

Baby z cielęciną i spekulanci

Za Gierka były też ceny komercyjne. W specjalnych sklepach schab, szynka czy kiełbasa przez pewien czas dostępne były po cenach o wiele wyższych niż urzędowe. Ale były. Ludzie oglądali przez szybę, czasem kupowali na plasterki krojone nożem. Potem zniknęły. Rynek przeniósł się do podziemia. Rynkowe ceny mięsa ustalały baby z cielęciną. Na bazarach handel mięsem nie był dozwolony, a w sklepach go nie było. Jeśli ktoś nie miał rodziny na wsi ani odwagi, żeby maluchem wybrać się po zaopatrzenie poza miasto, mógł liczyć tylko na baby z cielęciną.

Czytaj także: Czy można tęsknić za PRL

Ta sieć dystrybucji mięsa była sprawna i rozwinięta, baby jak zwykle nie zawodziły. Regularnie i chętnie odwiedzały urzędy i ministerstwa (jeszcze nie było bramek), Bareja nie kłamał. Sekretarki w nielegalne mięso po rynkowych cenach zaopatrywały za pośrednictwem bab swoich szefów, którzy pracowicie ustalali ceny urzędowe.

Czytaj także: Kolejka jak za PRL... ale w trójwymiarze

W stanie wojennym ze spekulantami zaczęła walczyć Inspekcja Robotniczo-Chłopska, czyli ochotnicy składający się z przedstawicieli klasy robotniczej, chłopskiej i wojskowego. Chętnych nie brakowało, bo ci, którzy kontrolowali sklepy, sprawdzając, czy ekspedientki nie chowają nic pod ladą, sami przy okazji chętnie zaopatrywali się w deficytowe towary.

Oficjalnie jednak ceny rynkowe obowiązywały tylko na bazarach, kupowano za nie warzywa i owoce. Marek Przybylik w „Życiu Warszawy” regularnie śledził i donosił, co drożeje. Czasem nawet taniało.

Czytaj także: Kolejka jak za PRL... ale w trójwymiarze

Kartki na mięso i prawie wszystko

Na żywność – oficjalnie – obowiązywały ceny urzędowe, czyli te ustalone centralnie. Miały być dla społeczeństwa akceptowalne, więc musiały być niskie. Więc były, ale towaru brakowało. Skończyło się wprowadzeniem kartek: najpierw na mięso, potem na prawie wszystko. Chorym na raka ustalono przydział mięsny (liczony z kością) na 4 kg miesięcznie, umysłowym na 2,5 kg, górnikom na 6 kg. Węgierski premier o wprowadzeniu cen urzędowych nie mówi, chyba pamięta, czym się to skończyło w bratniej Polsce.

Orbán chce wprowadzić ceny regulowane. W wersji węgierskiej mają polegać na tym, że cukier (a jednak jak u nas!), olej słonecznikowy (bo w tym kraju robi się go głównie ze słonecznika, u nas pewnie to będzie rzepakowy), mąka pszenna, mleko krowie z 2,8-proc. zawartością tłuszczu, piersi kurze oraz udziec wieprzowy (chyba po prostu szynka) od 1 lutego nie będą mogły kosztować więcej, niż kosztowały 15 października ubiegłego roku.

Posłuchaj: Dlaczego ceny rosną tak szybko i jak długo to potrwa

Niby proste i bratankowie mogą się ucieszyć, że żywnościowa drożyzna zostanie powstrzymana, a partia Orbána nie przegra w nachodzących wyborach. Ale takie proste wcale nie jest. Każdy producent któregoś z tych artykułów już z pewnością sobie policzył, ile musiał w październiku np. zapłacić za pszenicę, której ceny, podobnie jak w Polsce, są uzależnione od światowych. I rosną, a forint, identycznie jak złoty, tanieje. Jak dołączy do tego coraz droższy prąd, benzyna (na jej ceny też właśnie nałożono kaganiec) i zapewne robocizna – może się okazać, że trzeba dołożyć do interesu. Cen z 15 października nie da się utrzymać. Piersi z kurczaka też mogą zniknąć ze sklepów, podobnie jak olej itp. Wyborcze szanse Orbána znów zaczną topnieć.

Czytaj także: „Nie ma już na czym oszczędzać”. Podwyżki biją Polaków po kieszeni

Algorytm cen

Może się wtedy okazać, że Węgrzy źle zinterpretowali słowa ukochanego przywódcy, wyjęli je z kontekstu. Ceny regulowane mają bowiem polegać na czym innym. W Polsce, w której także je mieliśmy, polegały na tym, że państwo nie mówiło dokładnie, ile jakiś towar ma kosztować, ale opracowywało algorytm (jak w Polskim Ładzie na ulgę dla klasy średniej), w jaki sposób cena ma zostać wyliczona.

Na przykład pasztetu z podrobów. Otóż najpierw należało policzyć wszystkie koszty jego wytworzenia (surowce, robociznę, prąd, koszty stałe itp.), potem je dodać, dołożyć dozwoloną marżę, nie wyższą jednak od tej ustalonej przez państwo. Czyli 5 albo 10 proc. Ta marża miała być cenowym kagańcem, nie pozwalać na ich nadmierny, spekulacyjny wzrost.

Czytaj także: Polski Ład rujnuje zarobki pracujących Polaków

Ceny w kagańcach, czyli kiedy opłaca się kraść

I co się okazało? Ówczesne gazety miały o czym pisać, bo cenami regulowanymi objęto m.in. budownictwo mieszkaniowe, do którego lwią część dopłacało państwo. Dziwiono się, że do wybudowania małego M2 zużywa się o wiele więcej cementu i wszystkich innych materiałów niż w innych krajach, nawet naszego obozu. Czyli „w demoludach”. Była to wina właśnie cen regulowanych.

Budowano drogo, żeby koszty były jak najwyższe. Nie oszczędzano też na płacach dla robotników. Im więcej kombinat budowlany (to takie ówczesne czebole) wydał na materiały, tym więcej, w pieniądzach, wynosiła jego regulowana przez państwo marża. Opłacało się ukraść, zmarnować, w najlepszym razie nie oszczędzać, bo wtedy producent zarobił więcej. 5 proc. od miliona złotych to przecież więcej niż to samo 5 proc. od pół miliona.

Czytaj także: Drożyzna w sklepach. „Trzymam się za portfel i liczę każdą złotówkę”

Orbán na razie zapowiedział, że cenami regulowanymi obejmie tylko kilka podstawowych artykułów spożywczych. Jakikolwiek jednak wymyśli algorytm do nakładania na nie kagańców, skutek może okazać się taki sam jak u nas w PRL. Bo żeby skutecznie walczyć z drożyzną, trzeba wziąć się za jej przyczyny. Ani w Polsce, ani na Węgrzech rządzący politycy jeszcze na to nie wpadli.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną