Mniej za więcej
Inflacja, skąpflacja, skurczflacja. Chałupnicze metody łagodzenia drożyzny
Każdy, kto tegoroczne wakacje spędzał w miejscach znanych sobie z lat poprzednich, wrócił zapewne z przekonaniem, że coś się popsuło, że kiedyś było tam lepiej. I nie tylko dlatego, że tegoroczne wakacje kosztowały więcej. Chodzi o ogólne wrażenie. O to, na przykład, że pokoje hotelowe, które sprzątano codziennie, teraz personel odwiedzał raz–dwa razy w tygodniu. O czyste ręczniki, które kiedyś pojawiały się każdego dnia, a teraz trzeba się było o nie dopominać w recepcji. W łazience nie było już buteleczek z pachnącym szamponem i płynem do kąpieli. Zamiast tego na ścianie pojemnik z byle jakim mydłem w płynie, a papier toaletowy jakiś dziwnie cienki. Śniadanie też już nie takie jak kiedyś. Niby bufet ten sam, ale wybór skromniejszy, a produkty tańsze. W restauracjach trzeba było czekać na kelnera, menu chudsze, a porcje, nawet jeśli smaczne, to też jakieś skurczone.
Po powrocie do domu wrażenie, że coś się popsuło, nie chce minąć. W supermarkecie trzeba naczekać się do kasy, bo choć stanowisk kasowych wiele, to nieliczne czynne. Kupowane produkty też już nie takie jak kiedyś. Mniejsze, bardziej wodniste, smakujące jakoś inaczej.
W cieniu inflacji
Co się dzieje? Czy to efekt upływu czasu sprawia, że nabieramy przekonania, iż kiedyś było lepiej? Nie, po prostu doświadczamy inflacji cienia. Producenci i usługodawcy, mając do wyboru – podnieść cenę czy obniżyć standard, wielkość albo jakość produktu – wybierają to drugie. Podwyżka ceny to widomy objaw inflacji, którą śledzi GUS. Obniżka jakości, wielkości towaru lub usługi to właśnie inflacja cienia (shadow inflation), trudno uchwytna, dlatego zwykle umyka statystykom.
Towary dyskretnie się kurczą, czasem zmienia się ich skład, kiedy droższe surowce zamieniane są na tańsze.