Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

To ma być cud gospodarczy? W portfelach na pewno go nie widać

Chwilowe spowolnienie tempa inflacji, z 17,6 proc. w listopadzie do 16,6 proc. w grudniu ubiegłego roku, spowodowało u prezesa NBP wybuch entuzjazmu i stwierdzenie, że Polska przeżywa cud gospodarczy. Nie schłodziła go nawet pewność, że już w styczniu 2023 tempo wzrostu cen znów przyspieszy. Chwilowe spowolnienie tempa inflacji, z 17,6 proc. w listopadzie do 16,6 proc. w grudniu ubiegłego roku, spowodowało u prezesa NBP wybuch entuzjazmu i stwierdzenie, że Polska przeżywa cud gospodarczy. Nie schłodziła go nawet pewność, że już w styczniu 2023 tempo wzrostu cen znów przyspieszy. belchonock / PantherMedia
Prezes NBP entuzjazmuje się drugim cudem nad Wisłą, choć społeczeństwo jako całość biednieje, a tzw. inflacja skumulowana przekroczyła 27 proc.! W dodatku dużo szybciej niż średnia inflacja rosną ceny towarów kluczowych dla domowych budżetów: nośników energii i żywności.

Chwilowe spowolnienie tempa inflacji, z 17,6 proc. w listopadzie do 16,6 proc. w grudniu ubiegłego roku, spowodowało u prezesa NBP wybuch entuzjazmu i stwierdzenie, że Polska przeżywa cud gospodarczy. Nie schłodziła go nawet pewność, że już w styczniu 2023 tempo wzrostu cen znów przyspieszy, choć Adam Glapiński ma nadzieję, że inflacja nie przekroczy 20 proc. Cud gospodarczy zawdzięczamy własnej walucie i, co prezes NBP lubi przypominać, kompetentnej władzy. Dlaczego więc Polacy nie dostrzegają tego cudu we własnych portfelach?

Z perspektywy Kowalskiego o żadnym cudzie nie ma mowy, społeczeństwo jako całość biednieje. Więcej będziemy wiedzieć, gdy poznamy badania budżetów domowych GUS, ale większość z nas czuje, że bardzo zmniejszyła się siła nabywcza naszych pieniędzy.

W portfelach cudu nie widać

W ubiegłym roku o tej porze, a więc jeszcze przed wybuchem wojny Rosji z Ukrainą, ceny w Polsce już rosły szybko, inflacja dobiegała do 9 proc. Obecnie wzrosły o kolejne 16,6 proc. To mniej niż spodziewane przez analityków 17,5, ale tzw. inflacja skumulowana przekroczyła przecież 27 proc.! W dodatku o wiele szybciej niż średnia inflacja rosną ceny towarów, które dla domowych budżetów są najważniejsze – nośników energii (ponad 30 proc. w ciągu ostatniego roku) oraz żywności (ponad 20 proc.). Za więcej złotówek nie tylko żywności możemy kupić dużo mniej.

Prezes NBP świetnie to wie, ale ten fakt bagatelizuje. Mówi, że aż do maja 2022 statystyczny Polak wzrostu inflacji nie odczuwał, płace rosły bowiem jeszcze szybciej. Dopiero od tego czasu nasze wynagrodzenia rosną wolniej, więc rosnące ceny bolą nas bardziej. Problem w tym, że statystyczny Polak nie istnieje. Zaś średnie zarobki, o których mówi Adam Glapiński, dotyczą tylko sektora przedsiębiorstw, w którym rzeczywiście rosły szybko.

Czytaj także: Dlaczego PiS tylko udaje, że chce powstrzymać inflację

Ale nawet tam – nie każdemu. Szybciej niż ceny rosły zarobki przysłowiowych informatyków, ponieważ jest ich za mało. Firmy muszą o nich zabiegać, m.in. podnosząc apanaże, ale także skracając im np. tydzień pracy.

Szybciej niż inflacja rosły też płace w sektorze energetycznym i w górnictwie. Można nawet powiedzieć, że te działy naszej gospodarki na kryzysie energetycznym wywołanym przez Rosję wręcz się obłowiły. Podobnie jak Orlen. Czy to wina Putina? Nie tylko, także naszej władzy.

PiS nacjonalizuje i monopolizuje

Od początku swojej władzy rządy Prawa i Sprawiedliwości odtwarzają strukturę polskiej gospodarki z czasów PRL. Nacjonalizują i monopolizują całe sektory: a więc wytwarzanie energii i produkcję paliw. Upaństwowienie tego sektora pozwala na zatrudnianie w nim swoich ludzi. Monopolizacja – rozzuchwala cenowo. Skoro ponad 80 proc. paliw na polskim rynku pochodzi z PKN Orlen, to ceny hurtowe na nie zależą wyłącznie od prezesa Obajtka. Marże w Orlenie zaczęły szybko rosnąć na długo przed wybuchem wojny. Marże producentów energii są wyższe już o tysiące procent. Obniżyć mogłaby je tylko konkurencja, którą władze zlikwidowały.

To ma być cud gospodarczy? Przecież nadzwyczajne zarobki monopoliści wrzucili sobie w ceny. PiS, żeby wygrać wybory i nie drażnić społeczeństwa jeszcze większą drożyzną, w tym roku ceny prądu i gazu dla gospodarstw domowych zamroził, ale one rosną. Płacimy je w inny sposób. Kiedyś będą musiały być odmrożone i wtedy zobaczymy, do czego ta kompetentna władza nas doprowadziła. Może dopiero po wyborach?

Na razie rząd wrócił do zmniejszonych czasowo stawek podatkowych, więc nasze rachunki za prąd i gaz w tym roku i tak będą wyższe. Ale Adam Glapiński jest optymistą, ma nadzieję, że inflacja nie podskoczy bardziej niż o 20 proc. To ma być cud?

Czytaj także: NBP wróży z fusów szybki spadek inflacji

Budżetówka cierpi najbardziej

Nawet w sektorze przedsiębiorstw, w którym do maja zarobki rosły szybciej niż inflacja, aż 60 proc. pracowników mogło o średniej krajowej co najwyżej pomarzyć, zarabiali mniej. Jeszcze mniej zarabiali zatrudnieni w firmach z liczbą pracowników mniejszą niż dziewięć osób, a to są firmy rodzime. Ci nawet marzyć o takich pensjach nie mogą.

Małych polskich firm władza PiS nie lubi, traktuje ich jak PRL „prywaciarzy”. Dla nich ceny nośników energii nie zostały zamrożone, a biedniejący klienci już wyższych cen za ich produkty akceptować nie są w stanie. Więc padają masowo restauracje, z wyjścia do nich rezygnujemy najczęściej. Podobnie mniej wydajemy na kulturę, znikają kina, maleje frekwencja w teatrach. Kupujemy mniej książek, zdrożały z powodu koszmarnych cen papieru.

Czytaj także: Uwaga! Prąd zabija! Małe firmy padają jedna po drugiej. PiS nie reaguje

Prezes NBP przekonuje, że w jego sklepie zwykły chleb baltonowski kosztuje ciągle 2,99 zł, najwyraźniej robi zakupy w sieciach zagranicznych. Małe polskie piekarnie za taką cenę wypiec go nie są w stanie. Może te przemysłowe, sprowadzające do Polski podpieczone za granicą bułki i chleb mrożony. To ma być drugi cud nad Wisłą? Jeszcze niedawno uważaliśmy, że polskie pieczywo jest najsmaczniejsze.

Jak o cudzie gospodarczym prezes NBP chce przekonać nauczycieli? Niech przynajmniej zapyta, co oni sądzą o inflacji, nawet tej grudniowej, w wysokości „zaledwie” 16,6 proc. Początkujący nauczyciele w tym roku, mimo wzrostu cen, zarabiają o 66 zł mniej, niż wynosi płaca minimalna. To przecież jawne złamanie prawa! Inteligencją budżetową władza się jednak nie przejmuje.

Ta grupa zawodowa może tylko ze szkoły odejść, choćby do niewykwalifikowanej pracy fizycznej, za którą minimalną płacić trzeba. Nauczyciele, jeśli dostaną w tym roku w końcu podwyżkę, to nie wyższą niż 8 proc. Dla nich cudem gospodarczym będzie to, żeby ich dzieci nie chodziły głodne.

Czytaj także: Drogo i ubogo. Tak źle dawno nie było. PiS czaruje: „Kryzys? Jaki kryzys?”

Złotego władza psuje bezkarnie

Cud gospodarczy zdaniem prezesa NBP zawdzięczamy posiadaniu własnej waluty. Zanim PiS doszedł do władzy, mogliśmy być z niej nawet dumni. Złoty był stabilny, na czarną godzinę czy zakup własnego mieszkania odkładało się w polskiej walucie. To zaufanie do własnej waluty maleje jednak wraz z inflacją. Nikt lepiej niż NBP nie wie, ilu Polaków, którzy jeszcze mają oszczędności, zamieniło je na euro lub dolary, które też tracą w ostatnich latach na wartości, ale jednak dużo wolniej. Przed kilkoma miesiącami za dolara trzeba było płacić nawet po 5 zł, ale nie dlatego, że amerykańska waluta nagle tak bardzo zyskała na wartości, a dlatego, że polska osłabła.

Dziś prezes Glapiński chwali się, że złoty się wzmocnił. Polacy, którzy drugiego cudu nad Wisłą zobaczyć nie są w stanie, pytają – na jak długo? Do Kowalskich zaczyna docierać, że NBP, którego konstytucyjnym obowiązkiem jest dbać o stabilność złotego, tak bardzo deklaruje miłość do polskiej waluty niekoniecznie z patriotyzmu. Kupując obligacje PFR czy BGK, wypuszcza na rynek puste pieniądze i złotego psuje. Za euro odpowiada zaś Europejski Bank Centralny we Frankfurcie, polskie władze nie byłyby w stanie go zepsuć.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną