Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Co z tą wojną, inflacją, rządem? To rok wielkiej niepewności

Coraz więcej Polek i Polaków nie radzi sobie z napięciem i niepewnością. Coraz więcej Polek i Polaków nie radzi sobie z napięciem i niepewnością. photographee.eu / PantherMedia
W nowy rok weszliśmy dręczeni egzystencjalnym pytaniem: co nas czeka? Wszystko zależy od tego, jak potoczy się wojna w Ukrainie, jakie rozstrzygnięcie przyniosą wybory, czy będziemy mieli czym się ogrzać, co będzie z inflacją i czy gospodarka nie popadnie w recesję, a nas nie pozbawi pracy. Jak żyć w tak niepewnych czasach?

Lubimy wiedzieć, co się niebawem wydarzy, bo to daje nam poczucie panowania nad własnym losem. Tym razem jednak skala niepewności jest wyjątkowa i – co rzadkie – dotyka niemal wszystkich. Pracowników i pracodawców, konsumentów i przedsiębiorców, kredytobiorców i kredytodawców, zadłużonych i oszczędzających, rządzących i opozycję. Niepewność rodzi niepokój, bo obawiamy się czegoś niesprecyzowanego. Wiemy, że każde z możliwych, choć niepewnych, zdarzeń może zmienić radykalnie nasze życie i nasz świat. Miniony rok dał nam tego przedsmak, a o tym, jak to na nas wpłynęło, wiedzą najlepiej psychologowie i psychiatrzy. Coraz więcej osób nie radzi sobie z napięciem i niepewnością, o czym alarmowali w trakcie kampanii społecznej „Lęki Polaków”.

Czytaj także: I co jeszcze? Czyli co czeka świat w 2023 r. Zapnijcie pasy

Nasza niepewność źle wpływa też na gospodarkę, bo zasypywani niepokojącymi informacjami wstrzymujemy się z zakupami nie tylko dóbr trwałego użytku – mieszkań, mebli, elektroniki, samochodów – ale już nawet żywności. 60 proc. Polaków uważa, że w ciągu minionego roku ich sytuacja finansowa się pogorszyła – wynika z najnowszego badania GfK. Nawet w środku pandemii takie poczucie było o połowę rzadsze. Podobne wyniki przynosi cykliczne badanie „Radar konsumencki” ARC Rynek i Opinia. Listopadowy odczyt wskazuje, że do 56 proc. wzrósł odsetek osób uważających, że żyje im się gorzej niż przed rokiem.

Prof. Leszek Balcerowicz alarmuje, że perspektywa gospodarcza w 2023 r. będzie najgorsza od 1989. Donald Tusk podczas spotkania z młodymi, dla których obecna pogorszająca się sytuacja gospodarcza jest nieznanym doświadczeniem, komentował to, mówiąc, że „trudno planować życie, kiedy wyrasta się w warunkach inflacji, gdy wszystko jest płynne i w każdej chwili może się zawalić”. Tymczasem Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, namawia, by się tym wszystkim nie przejmować i najlepiej kupić sobie psa albo kota, bo to najlepsze lekarstwo na stres. To najdziwniejsza interwencja słowna prezesa banku centralnego, osoby odpowiedzialnej za wartość pieniądza. Nic dziwnego, że niepokój rośnie, a wartość złotego spada.

Czytaj także: Uwaga, plaga! Polacy z biedy zaczęli kraść na potęgę

Co z tą wojną?

Przewidywanie jest trudne, szczególnie jeśli idzie o przyszłość – powiedział niegdyś słynny fizyk Niels Bohr. Spróbujmy jednak poszukać odpowiedzi, co może się zdarzyć w ciągu najbliższych 12 miesięcy i jak to wpłynie na Polskę, świat i nasze życie. Oczywiście najwięcej pytań koncentruje się wokół sytuacji w Ukrainie, bo ta wojna jest matką wielu dręczących nas dziś problemów gospodarczych. Czy się skończy?

„Rośnie presja międzynarodowa, by zakończyć walki. W tych napiętych czasach trudno sobie pozwolić na wojnę. OECD, klub w większości bogatych krajów, szacuje, że w 2023 r. będzie ona kosztować 2,8 bln dol. Niedobory broni na Zachodzie będą coraz większym problemem. Spodziewajcie się więc w 2023 r. wielu rozmów na temat scenariuszy pokoju” – zapowiada Edward Carr na łamach „The Economist”, ale od razu ostrzega, że „problem w tym, że ani Rosjanie, ani Ukraińcy nie są jeszcze gotowi do złożenia broni”. Brakuje wiarygodnych informacji, które mogłyby dać podstawy do prognoz dotyczących losów konfliktu, dlatego mnożą się nawet najbardziej zwariowane hipotezy i scenariusze. Na razie jednak nic nie zapowiada końca wojny, a już bardziej jej zaostrzenie. To może oznaczać dla nas kolejne kłopoty, od napływu nowych fal migrantów poczynając, przez nasilenie kryzysu energetycznego, po jeszcze wyższą inflację i recesję.

– Największym ryzykiem zewnętrznym wydaje się dziś kontynuacja wojny albo upadek niezależnej Ukrainy, co prowadziłoby do eskalacji wojny gospodarczej między Unią a Rosją, czyniąc z Polski państwo frontowe Zachodu – przekonuje prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC Polska. – Mogłoby to prowadzić w pierwszej kolejności do wstrzymania zimą rosyjskich dostaw gazu do Europy i znacznego pogłębienia recesji na kontynencie i w Polsce. Wywołałoby to również dalszy wzrost cen surowców energetycznych, a jednocześnie prowadziło do osłabienia kursu złotego, znacznie zwiększając presję inflacyjną – ostrzega.

Gdyby nawet założyć bardzo optymistyczny scenariusz, czyli koniec wojny na początku 2023 r., a co za tym idzie, brak spowolnienia w państwach Europy Zachodniej, to nasz PKB może odrobić straty z początku roku i ostatecznie zatrzymać się w okolicach 2,4 proc. w całym przyszłym roku, uważa Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan. – W wersji pesymistycznej nawet zakończenie działań wojennych na Ukrainie nie przyniesie znaczącej poprawy sytuacji gospodarczej w Polsce. Przedsiębiorstwa, szczególnie te działające w przemyśle, będą odczuwały zmniejszony popyt, zarówno ze strony odbiorców rodzimych, jak i zagranicznych partnerów – wyjaśnia szef organizacji pracodawców.

Co z tą inflacją?

Jeśli wojna się nie skończy, jak w tej sytuacji odnajdzie się gospodarka światowa, a w tym szczególnie nasza? Po chwilowym pocovidowym ożywieniu mierzymy się z wieloma wyzwaniami, nie tylko związanymi z wojną. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przygotowała prognozę zatytułowaną „Konfrontacja z kryzysem”, zawierającą ocenę globalnej sytuacji gospodarczej oraz państw członkowskich, w tym Polski. OECD przewiduje, że wzrost gospodarczy na świecie spowolni w 2023 r. do poziomu 2,2 proc. Inflacja w wielu miejscach utrzyma się na wysokim poziomie przez dłuższy czas, zwłaszcza w Europie – z uwagi na niedobory energii oraz wojnę. W gospodarkach OECD w 2023 r. prognozowany jest spadek rocznej inflacji z poziomu 9,4 proc do 6,5 proc.

W naszym przypadku spadająca do takiego poziomu inflacja byłaby scenariuszem marzeń. Prof. Witold Orłowski przewiduje, że po szczycie w lutym–marcu na poziomie ponad 20 proc. stopa inflacji obniży się do 10–15 proc, co pozwoli ustabilizować ją bez potrzeby znacznych podwyżek stóp procentowych. I znów – to wersja optymistyczna. – W scenariuszu pesymistycznym musimy założyć niezdolność polskiej polityki gospodarczej do skutecznego przeciwstawienia się zagrożeniom. W obliczu rosnących cen i wzrostu bezrobocia, a jednocześnie widma spadającego poparcia dla rządzących w polityce finansowej państwa może nastąpić dalsze rozprężenie. Jeśli jednocześnie nie uda się uruchomić środków z KPO, nastąpi budżetowa katastrofa, której skutkiem będzie obniżenie ratingu Polski i znaczne osłabienie złotego – ostrzega ekspert. Jego zdaniem po początkowym skoku inflacja ustabilizuje się na poziomie ok. 20 proc. Przy jednoczesnym słabym wzroście PKB (silnej recesji w pierwszej połowie roku, powolnej odbudowie w drugiej) oznaczałoby to spadek PKB w skali roku o 2–3 proc. Kolejne lata byłyby równie trudne, bo kraj znalazłby się w sytuacji trwałej stagflacji.

Czytaj także: Drożyzna już dwucyfrowa. Rząd nakręca inflacyjną spiralę

Co z tym KPO?

Wojna polskiego rządu z Brukselą na wielu frontach ma niszczący wpływ na gospodarkę. Dotyczy to szczególnie tak dziś potrzebnych pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Czy rząd pójdzie do Canossy i w 2023 r. pojawią się pieniądze? Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, ma taką nadzieję. – Odblokowanie KPO da pozytywny impuls dla produkcji budowlanej w Polsce. Kontynuowanie konfliktu naraża polski rynek na ograniczone zaufanie inwestorów. To skutek znacznie poważniejszy aniżeli sam brak kilkudziesięciu miliardów euro dotacji i pożyczek, bowiem może oznaczać marginalizowanie Polski i jej rynku inwestycyjnego przez długie lata.

Niepokojące perspektywy dotyczące inflacji wynikają w dużym stopniu ze strategii obecnej władzy, sprawowanej centralnie nad parlamentem, rządem i Radą Polityki Pieniężnej przez Nowogrodzką. Wszystkie kryzysy gaszone są strumieniami dodrukowywanych pieniędzy. Okres przedwyborczy pobudza rządzących do kolejnego rozdawnictwa, szczególnie wśród własnego elektoratu. Inflacja jest rodzajem ukrytego podatku, jaki przy okazji władza nakłada na całe społeczeństwo. Jak zdradził niedawno Jarosław Kaczyński, polityka PiS zakłada, by nie walczyć zdecydowanie z inflacją, by nie powtórzyć „błędów Leszka Balcerowicza”. „Ten szok odrabialiśmy przez dobrych kilka lat” – stwierdził prezes PiS.

Czytaj także: PiS pogodzi się z Brukselą? To może być podpucha. Opozycja też ma kłopot

Tymczasem wysoka inflacja sama w sobie jest szokiem. Budzi stany lękowe i jest jedną z największych barier rozwoju polskich przedsiębiorstw. Rośnie niepokój, co będzie w 2023 r. i następnych. – W całym roku nie uda się na pewno zejść poniżej granicy 13 proc. W tej sytuacji na przedsiębiorstwa będzie wywierana znaczna presja płacowa. Już teraz jest ona silna, a będzie się nasilać z każdym kwartałem wraz z ubożeniem społeczeństwa. Przy czym, jak pokazują miękkie badania firm, już teraz nie ma przestrzeni do znacznego podwyższania wynagrodzeń – przewiduje szef Lewiatana Maciej Witucki.

Co z tą energią?

Wśród pracowników rośnie też obawa o utratę pracy. Już 42 proc. pracujących zdradza taki niepokój, choć na początku 2022 r. było ich 27,7 proc. – wynika z badania „Nastroje pracujących Polaków”. Czy te lęki są uzasadnione? – Z pewnością czeka nas pogorszenie sytuacji na rynku pracy – mówi Witucki, ale zastrzega, że zwolnienia będą prawdopodobnie dotyczyły głównie ukraińskich uchodźców. – Te osoby nie będą rejestrowały się w urzędach pracy, więc nie będzie ich widać w statystykach stopy bezrobocia. Dlatego w mojej ocenie w przyszłym roku będziemy obserwować jedynie nieznaczne podwyższenie stopy bezrobocia – nie przekroczymy w żadnym miesiącu bariery 6 proc.

Lęki przedsiębiorców i pracowników budzi też kryzys energetyczny. Jego przedsmak mieliśmy już w 2022 r., kiedy zabrakło nam węgla. Czy w 2023 r. zabraknie też prądu? – Nie powinno, ale sytuacja w systemie energetycznym pozostanie bardzo napięta. Nasze bloki węglowe są coraz starsze – ich średni wiek zbliża się do 50 lat – przez co wymagają coraz częstszych remontów i dłuższych postojów. Jeśli zima będzie mroźna i bezwietrzna, utrzymanie stabilności systemu energetycznego będzie ogromnym wyzwaniem – wyjaśnia Robert Tomaszewski, starszy analityk w Polityka Insight. Polskie Sieci Elektroenergetyczne, stabilizując nasz system energetyczny, muszą znacznie częściej importować energię awaryjnie. To jednak coraz bardziej obciąża nasze rachunki za prąd. Koszty z tego tytułu w 2022 r. były o 1 mld zł wyższe niż w zeszłym. W 2023 r. można spodziewać się dalszych wzrostów. Duże problemy mogą pojawić się na stacjach paliw, zwłaszcza dla kierowców tankujących olej napędowy. 5 lutego wejdzie w życie unijne embargo na rosyjskie paliwa, które zakaże dostaw m.in. oleju napędowego. Tymczasem Polska cały czas importuje duże ilości diesla z Rosji – ostrzega ekspert. A diesel to paliwo, na którym jedzie niemal cała gospodarka, transport, budownictwo, rolnictwo.

W tym roku żyć więc będziemy w lęku przed recesją. I nawet jeśli statystycznie PKB będzie notowało niewielki wzrost, to pracodawcy i pracownicy będą odczuwali spadkową presję. Dla branży budowlanej oznaczać to będzie skurczenie wielkości rynku, spadek przychodów, walkę o kontrakty przy malejącej marży (oby nie ujemnej) i pogłębieniem problemów kosztowych. Recesja zapewne nie doprowadzi do radykalnego obniżenia kosztów materiałów budowlanych ze względu na wysokie ceny energii oraz perturbacje w łańcuchach dostaw – uważa prezes Styliński. Z większym prawdopodobieństwem można jednak prognozować, że do recesji nie dojdzie, co może prowadzić do utrzymania obecnego poziomu inwestycji prywatnych w Polsce. Nawet jednak w tym przypadku nie widać dzisiaj na horyzoncie przyspieszenia inwestycyjnego.

Czytaj także: Prąd ma nas ocalić, uwolnić od ropy, węgla i gazu. Ale skąd go wziąć aż tyle?

Co z tą polityką?

Stan niepewności potęguje rozkręcająca się kampania wyborcza, w której dominować będzie tematyka gospodarcza. PiS szykuje się do starcia, inwestując publiczną kasę w media tzw. publiczne (2,7 mld zł dotacji w budżecie!), by budować partyjną narrację, że co złego, to nie my. Wszystko to wina światowego kryzysu, putinflacji i totalnej opozycji. Temu też ma służyć komisja do spraw badania rosyjskich wpływów w polskiej energetyce. Wygląda więc na to, że będziemy przez najbliższe miesiące żyć w stanie rozdwojenia jaźni: co innego słysząc, a co innego widząc. Także opozycja szykuje się do walki, by pokazywać, że tak jak kiedyś PiS mówił o Polsce w ruinie, tak teraz zostawia Polskę potężnie zadłużoną, w ruinie faktycznej. Jaki będzie efekt tego starcia, czyje argumenty przekonają wyborców? To kolejny element niepewności. Kampania wyborcza może rozbujać legislacyjną łódkę, a to właśnie niestabilność otoczenia prawnego od lat uderza w skłonność przedsiębiorców do inwestowania – ostrzega Maciej Witucki.

Czytaj także: PiS zostawia za sobą spaloną ziemię. Sadura i Sierakowski o największych lękach Polaków

Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego niezależnie, kto wygra wybory, stanie przed niezwykle trudnym zadaniem ponownego zdynamizowania gospodarki, ograniczenia znacznego deficytu i uporządkowania finansów publicznych. Równie trudne zadanie będzie stać przed NBP, bo ustabilizowana na poziomie dwucyfrowym inflacja wcale sama nie spadnie. Jeśli wybory wygrają obecnie rządzący, bank centralny będzie nadal unikać podwyżek stóp procentowych, a z wysoką inflacją będziemy musieli żyć latami. Jeśli wygra opozycja, gotowość większości RPP do radykalnego zaostrzenia polityki pieniężnej szybko wzrośnie, co osłabi wzrost PKB, ale może przynieść szybszy spadek inflacji – uważa profesor.

Czytaj także: PiS pogodzi się z Brukselą? To może być podpucha. Opozycja też ma kłopot

Zdaniem Jana Stylińskiego trudno z dzisiejszego punktu widzenia ocenić, czy zmiana rządu spowodowałaby zmniejszenie niepewności politycznej mającej wpływ na gospodarkę. Rynek budowlany na szczęście przestał być rynkiem politycznym. Inwestycje publiczne w drogi, energetykę, infrastrukturę wodną czy koleje będą realizowane bez względu na to, jaka opcja polityczna wygra wybory. Oczywiście trzeba liczyć się z pewnymi modyfikacjami, np. projekt CPK może zmienić kształt, ale zasadnicza publiczna aktywność inwestycyjna pozostanie w naszej ocenie bez istotnych zmian.

„Nie mamy czasu, żeby cztery czy pięć lat sprzątać po PiS-ie, do wyborów będziemy mieli przygotowaną rozpiskę na pierwsze dni po wyborach” – zapowiada Donald Tusk. I obiecuje, że w ciągu stu dni wszystko będzie wyczyszczone, a NIK przygotował już materiał na kilkadziesiąt procesów karnych. Wynik wyborów i obiecywane przez Tuska procesy to element niepewności, w jakiej żyją dziś rządzący. Dla Polaków ważniejsze jest jednak, co nowy rząd zrobi z tym, co zastanie w gospodarce, a nie komu wytoczy proces, bo pewnie nikomu. Ale to już będzie element naszej niepewności w 2024 r.

Czytaj także: Rok przełomu. Kto ma rządzić, kto zostanie premierem? Sondaż „Polityki”

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną