Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Wreszcie to u nas lepiej

Polska ma w obecnej chwili istotną przewagę. Wiąże się ona z magicznym słowem: bezpieczeństwo.   Fot.Kacper Pempel/Reporter Polska ma w obecnej chwili istotną przewagę. Wiąże się ona z magicznym słowem: bezpieczeństwo. Fot.Kacper Pempel/Reporter
Kiedy inni – w Ameryce i Europie – ogłosili post, u nas ciągle panuje karnawał. Czy sytuacja Polski jest naprawdę wyjątkowa?

Szczęśliwy to kraj, w którym mało kto przejmuje się dziś stanem gospodarki, związki zawodowe domagają się przyznania kolejnym setkom tysięcy ludzi przywilejów emerytalnych, a na porządku dziennym stoją wciąż żądania znacznych podwyżek pensji! I gdyby nie bolesne spadki na giełdzie oraz kłopoty z uzyskaniem kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich, większość Polaków być może wcale nie zauważyłaby, że w gospodarce kroi się coś złego.

Czym zatem różni się Polska od reszty świata? W Stanach Zjednoczonych na skraju upadku stają wielkie, renomowane instytucje finansowe. W ślad za załamaniem giełdy, krachem na rynku nieruchomości i częściowym paraliżem sektora bankowego Ameryka zmierza do recesji o skali niewidzianej od dziesięcioleci. Złudny dobrobyt prysł, do drzwi kilku milionów amerykańskich domów stuka komornik domagając się spłaty rat kredytu hipotecznego, miejsc pracy ubywa, pojawia się na nowo widmo wysokiego bezrobocia.
 

 

Niewiele lepiej jest w Europie. Choć to amerykańscy finansiści najwięcej nabroili, wykorzystując do maksimum naiwność inwestorów i próżnię prawną stworzoną przez brak odpowiednich regulacji rynku finansowego, to właśnie do krajów zachodnioeuropejskich recesja przyszła jako pierwsza. PKB spada już we wszystkich głównych krajach Unii (najsilniej, bo o 0,5 proc. w ciągu ostatniego kwartału, w Wielkiej Brytanii i Niemczech), we wszystkich innych wzrost w najlepszym przypadku poważnie przyhamował. W Estonii, która jeszcze rok temu uchodziła za bałtyckiego tygrysa, produkcja jest dziś niższa niż rok temu o ponad 3 proc. Coraz częściej nacjonalizuje się wielkie banki, chroniąc je przed możliwym upadkiem. A to raczej początek kłopotów niż ich koniec.

Poza USA i Europą też nie jest dobrze. Japonia znajduje się już w silnej recesji, Chiny odnotowały właśnie najniższe od dekady tempo wzrostu produkcji przemysłowej (sytuacja może być jeszcze gorsza, bo oficjalnie publikowanym chińskim danym nikt specjalnie nie wierzy). Nie ma się zresztą czemu dziwić. W końcu oba dalekowschodnie giganty eksportowały rocznie do USA i zachodniej Europy towary o łącznej wartości biliona dolarów. Kłopoty nie ominęły też krajów eksportujących surowce. Jeszcze trzy miesiące temu Rosja bez wahania rzuciła wyzwanie Zachodowi, ufając w swą odrodzoną potęgę ekonomiczną. Dzisiaj ta niedoszła finansowa potęga zmaga się z poważnymi kłopotami, u których podłoża leży spadek o ponad połowę cen surowców energetycznych.

Czy Polacy są po prostu ślepi, czy też rzeczywiście Polska jest w wyjątkowej sytuacji, która pozwala nie niepokoić się przesadnie o przyszłość? Jak to nieraz bywa, po części i jedno, i drugie.

Gospodarka rozwija się ciągle jeszcze w przyzwoitym tempie pomiędzy 4 a 5 proc., bezrobocie spada (choć teraz już minimalnie), płace szybko rosną. Można się poza tym pocieszać słabym związkiem pomiędzy sytuacją na giełdzie a wydatkami konsumpcyjnymi Polaków oraz obiektywnie dobrą sytuacją polskich banków, które nie angażowały się w przeszłości w żadne ryzykowne operacje. Można do tego dodać perspektywy wielkich prac infrastrukturalnych finansowanych z budżetu Unii, które – paradoksalnie – łatwiej jest przeprowadzić wówczas, gdy prywatni inwestorzy nie są skłonni do nadmiernej aktywności, a więc na rynku nie brakuje chętnych do pracy wykonawców. Wszystko to każe w sumie patrzeć dość optymistycznie na nasze szanse przetrzymania globalnego sztormu.

Z drugiej jednak strony i u nas na horyzoncie zbierają się ciemne chmury. Ta burza może nas nie ominąć. Światowe firmy, które w ostatnich latach tak chętnie budowały w Polsce fabryki i centra usługowe, prawdopodobnie ograniczą swoje plany na najbliższe lata – zarówno dlatego, że w czasach recesji nie podejmuje się wielkich projektów inwestycyjnych, jak i dlatego, że przy obecnym kryzysie finansowym trudno będzie uzyskać na nie kredyty bankowe.

Dynamika naszego eksportu gwałtownie spada, a z kolejnych firm docierają informacje o ograniczeniu popytu u zachodnioeuropejskich odbiorców. W kraju, mimo trwającego wciąż festiwalu żądań płacowych, widać pogorszenie nastrojów konsumentów i producentów. Zapowiadane są liczne grupowe zwolnienia pracowników. A stąd już tylko krok do zjawisk recesyjnych. Polska nie jest oczywiście izolowaną wyspą, której nie dotykają globalne zawirowania. To jasne, że musimy je boleśnie odczuć. Ale mimo wszystko można chyba twierdzić, że jesteśmy nieco lepiej przygotowani od innych, aby stawić im czoła.

Po pierwsze, nasza sytuacja jest lepsza od sytuacji krajów zachodniej Europy. Tylko w ciągu ostatnich czterech lat do Polski trafiło ponad 50 mld euro inwestycji bezpośrednich (znacznie więcej niż przez poprzednie kilkanaście lat). Przeznaczono je głównie na budowę od podstaw lub rozbudowę istniejących fabryk i centrów usługowych. Najważniejsza część wspomogła rozwój przemysłu przetwórczego. Budowano te zakłady z myślą o całym rynku Unii, a nie tylko o polskim lub środkowoeuropejskim. Wykorzystując względnie niskie (w porównaniu z Europą Zachodnią) koszty pracy, przy jednoczesnym dobrym wykształceniu pracowników, budowano więc fabryki, które mają zaspokoić popyt już nie milionów, ale setek milionów konsumentów.

Dzięki temu rozwija się polski przemysł motoryzacyjny, dzięki temu powstają wielkie centra produkcji plazmowych telewizorów i sprzętu AGD. I dzięki temu gwałtownie wzrasta w ostatnich latach polski eksport, bo te fabryki są budowane właśnie po to, by eksportować. Wynikający z tego szybki wzrost produkcji to efekt przesuwania do nowych krajów członkowskich części aktywności gospodarczej z krajów starej Unii, zwłaszcza w dziedzinie przemysłu przetwórczego. Można powiedzieć, że obserwowane obecnie przepływy kapitału to spłata zaległości z czasów przeszłych: gdyby nie żelazna kurtyna, inwestycje te następowałyby stopniowo przez dekady. Teraz jednak się kumulują, dając polskiej gospodarce dodatkowy wiatr w żagle.

Nie ma wątpliwości, że teraz proces przenoszenia produkcji z zachodu na wschód Unii osłabnie. Ale zniknąć zupełnie nie powinien. Obecna kryzysowa sytuacja dla wielu firm może właśnie stać się sygnałem do przyspieszenia procesów, które służą obniżce kosztów produkcji.

No dobrze, ale przecież produkcja nie musi wcale przesuwać się do Europy Środkowej. Równie wartki strumień inwestycyjnych pieniędzy płynie do Chin, Indii, Brazylii, Meksyku, a w Europie do Turcji i (potencjalnie) na Ukrainę. Ale i nad tymi krajami Polska ma w obecnej chwili istotną przewagę. Wiąże się ona z magicznym słowem: bezpieczeństwo. W czasach kryzysu nie jest łatwo podjąć decyzję o inwestowaniu, ale jeśli już się to robi, patrzy się uważnie na poziom ryzyka. Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej staliśmy się miejscem bezpiecznym, gdzie budująca fabrykę firma wie, że będzie mogła bez żadnych problemów i ograniczeń sprzedawać swoje produkty w całej Europie. W trudnych czasach nie ma wcale pewności, czy to samo da się zawsze powiedzieć o produktach pochodzących z Chin, Ukrainy lub Brazylii.

A co z innymi krajami Europy Środkowej? One również korzystają przecież z tych samych atutów co Polska, są równie bezpieczne dla inwestorów, a przy tym zazwyczaj dysponują lepszymi drogami i sprawniej działającymi urzędami obsługującymi inwestorów. Tu prostej odpowiedzi nie ma. Dzięki niezłej polityce gospodarczej, która nie dopuściła do ukształtowania się wielkiej nierównowagi gospodarczej, na pewno jesteśmy dziś w lepszym położeniu od gnębionych przez wielkie deficyty płatnicze Węgier czy Rumunii. Ogromne deficyty handlowe i nadmuchane kredytowe bańki powodują, że recesja bardzo silnie dotknęła również kraje bałtyckie.

Niestety, mogliśmy być przygotowani na kryzys znacznie lepiej. Dopiero teraz dowiemy się, jak wielka będzie cena do zapłacenia za beztroskie odkładanie w latach 2006–2007 niezbędnych reform, które mogłyby wzmocnić fundamenty rozwoju kraju (reformy wydatków publicznych, uproszczenia podatków, odbiurokratyzowania gospodarki). Zobaczymy też, jak dużo unijnych pieniędzy będą w stanie wykorzystać w krytycznych latach 2009–2010 działające w specyficzny sposób polskie instytucje publiczne.

Słowenia i Słowacja, które wykorzystały okres dobrej koniunktury do wprowadzenia u siebie euro, mogą się dziś nie obawiać niespodziewanych wahań kursów, które tak zaskoczyły zadłużonych w obcych walutach Polaków i Węgrów. Większość naszych sąsiadów ma też do zaoferowania inwestorom znacznie lepszą infrastrukturę i lepsze warunki do prowadzenia działalności gospodarczej. Słowem, mogliśmy przygotować się na trudne czasy o niebo lepiej, niż to zrobiliśmy. Ale i tak mamy szczęście, że zastały nas one akurat tu: w Europie Środkowej, i teraz: w okresie korzystania z owoców sukcesu transformacji i wejścia do Unii.

W czasach głębokiego komunizmu o Polsce zwykło się mówić, że jest najweselszym barakiem w całym sowieckim obozie. Dziś, analizując skutki globalnego kryzysu, twierdzi się, że Polska jest w lepszej sytuacji od większości krajów Unii Europejskiej. Innymi słowy, niezależnie od tego, w jakim znaleźliśmy się towarzystwie, zawsze czymś się pozytywnie wyróżniamy. Na razie.
 

Inne teksty Witolda M. Orłowskiego:

  • Fannie i Freddie pod parasolem - Rząd USA wprowadził zarząd komisaryczny (w praktyce ­ nacjonalizację) dwóch gigantycznych instytucji finansowych. Po Ameryce nikt by się tego nie spodziewał.
  • Gra na nerwach - Czy giełda to kolejna nieodwzajemniona miłość Polaków? Miłość perwersyjna, która powraca w histerycznej formie, gdy indeksy szybko rosną, a zmienia się w nienawiść, gdy mocno spadają?
  • Reforma, a nie pro forma - Po wstukaniu do wyszukiwarki Google hasła „uelastycznienie rynku pracy" uzyskamy 12 tys. wskazań, „reforma emerytalna" pojawi się 32 tys. razy, a „reforma finansów publicznych" ponad 170 tys.! Gdyby sama dyskusja wystarczała, polskie finanse publiczne byłyby już naprawione nie raz.
  • Siedem chudych lat - Żyjemy w ciekawych czasach, ale i przerażających. Po świecie znowu rozlewa się fala głodu. To największy wstyd naszej cywilizacji.
  • Biada, idzie bieda - Machina światowych finansów, która działała całkiem dobrze, nagle jakby się zacięła. Czy czeka nas potężny globalny kryzys finansowy?
  • Wydawanie to wyzwanie - Państwowe pieniądze można wykorzystywać dużo bardziej racjonalnie. Dlaczego u nas jest to takie trudne?
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną