Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Edukator Ekonomiczny

Rachunek za karty

Kto ma płacić za korzystanie z kart płatniczych

Zdaniem bankowców ustawowe, znaczne obniżki interchange wpłyną negatywnie na tempo rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce, który ciągle odstaje od europejskich standardów. Zdaniem bankowców ustawowe, znaczne obniżki interchange wpłyną negatywnie na tempo rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce, który ciągle odstaje od europejskich standardów. Marek Sobczak / Polityka
Karty płatnicze to świetny wynalazek. Korzyści czerpią sprzedawcy towarów, banki, organizacje kartowe, agenci rozliczeniowi i klienci sklepów. Jednak utrzymanie i rozwój systemu rozliczeniowego kosztuje. A o podział tych kosztów od lat toczy się w Polsce ostry spór, ostatnio z udziałem polityków i parlamentu.
MS/Polityka

O sprawie zrobiło się naprawdę głośno, gdy ostatecznie zbuntowały się sklepy, na które przypada dziś największy ciężar finansowy utrzymania systemu. W zależności od rodzaju karty (debetowa, kredytowa, charge) do niedawna płaciły one bankom 1,45–1,64 proc. wartości każdego, regulowanego przez klienta rachunku jako tzw. opłatę interchange (stanowiącą ok. 85 proc. opłaty pobieranej od akceptanta, czyli sklepu, firmy usługowej). To dwa razy więcej niż muszą średnio płacić akceptanci w krajach Unii Europejskiej i aż 8 razy więcej niż np. w Finlandii czy na Węgrzech. Zdarzało się, że przy najdroższych, prestiżowych kartach pełna opłata akceptanta sięgała 3,5 proc. I przez lata, mimo narzekań handlu oraz oskarżeń pod adresem banków i organizacji kartowych o monopolistyczną zmowę, niewiele się zmieniało.

Obciążyć klienta

Zdesperowani handlowcy wpadli więc na pomysł, by podzielić się tym kosztem… z klientami sklepów, w postaci ekstraopłaty przy płatności kartą (tzw. surcharge). Posiadacz karty, zwłaszcza kredytowej, co prawda płaci już bankowi m.in. za jej wydanie, użytkowanie czy wykonywanie niektórych czynności w bankomatach, ale przy większych obrotach wystawcy kart często te opłaty anulują.

Jak mogą, starają się też zachęcać do korzystania z plastikowego pieniądza, bo na różne sposoby dobrze na tym zarabiają. Np. do karty debetowej potrzebne jest powiązane z nią konto, z którego się kartę zasila. Na nim klienci trzymają więc często spore środki, w wielu przypadkach niemal nieoprocentowane. Dla banków to może być istotne źródło taniego pieniądza. Użytkownicy kart z taką sytuacją dość łatwo się jednak godzą.

Już dużo gorzej, jak wynika z badań, byłoby z dodatkowymi opłatami za użytkowanie kart. Pomysł handlowców na wprowadzenie dopłaty do sklepowego rachunku dla klientów był więc szokiem chyba dla wszystkich, z wyjątkiem samych pomysłodawców. Okazał się też skuteczny, bo na poważnie zaczęto wreszcie w Polsce się zastanawiać, co z tym fantem dalej począć.

Wszystko miało się odbyć „po dobroci”. W październiku 2011 r. powstała grupa robocza ds. opłaty interchange przy Radzie ds. Systemu Płatniczego. W jej skład weszli przedstawiciele banków, organizacji kartowych, agentów rozliczeniowych oraz małego i wielkopowierzchniowego handlu. Koordynacji podjął się Narodowy Bank Polski. – Po raz pierwszy od powrotu do gospodarki rynkowej przy jednym stole usiedli wszyscy zainteresowani – mówi Adam Tochmański, dyrektor Departamentu Systemu Płatniczego NBP. Podczas rozmów powstał projekt stopniowych obniżek interchange mniej więcej do poziomu średniej europejskiej. Niestety, po kilku miesiącach prac okazało się, że sukcesu jednak nie będzie.

 

Najpierw MasterCard, jedna z dwóch kluczowych organizacji kartowych na świecie i w Polsce, nabrał wątpliwości, czy podpisanie takiego porozumienia, nawet pod patronatem NBP, nie oznacza jednak uczestnictwa w… zmowie cenowej. I nie ma znaczenia, że tu chodzi o obniżkę opłat, a nie o ich wzrost. Ponieważ Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nie zdecydował się w tej sprawie wypowiedzieć się definitywnie, to MasterCard skorzystał z pretekstu i przestał uczestniczyć w pracach grupy, nie godząc się na kompromis. Próba zawarcia porozumienia bez niego, ale z podpisami przynajmniej 90 proc. instytucji funkcjonujących na tym rynku, też zakończyła się fiaskiem. Zabrakło quorum i bank centralny musiał powiedzieć: pas.

Niska obniżka

Wysiłki grupy roboczej nie poszły jednak całkiem na marne, bo obie najważniejsze organizacje kartowe (Visa i MasterCard) w ubiegłym roku podjęły jednostronne decyzje, że od początku 2013 r., a czasami wcześniej, obniżą interchange na różne rodzaje kart (niestety, nie na wszystkie). Do tych obniżek rzeczywiście doszło i obecnie, jak szacuje NBP, w zależności od karty średnie opłaty spadły do 1,2–1,3 proc.

To ciągle bardzo daleko od średniej europejskiej i od oczekiwań handlu, który nazwał zmiany symbolicznymi. Fundacja Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego (FROB) przeprowadziła badanie, z którego wynika, że dla większości drobnego handlu, który szerokim łukiem omija karty, akceptowalny poziom interchange to mniej niż 0,25 proc. Co więcej, jednostronna decyzja firmy łatwo przecież może zostać cofnięta, a podpisane porozumienie zerwać już trudniej. Mimo wszystko jest wreszcie jakiś postęp, pierwszy krok na drodze do europejskiej średniej. Jej przejście w całości zajmie nam pewnie kilka lat.

– Prócz jednostronnych, na pewno mało satysfakcjonujących handel, decyzji o obniżkach stawek interchange przez organizacje MasterCard i Visa warto dostrzec większe cięcia tych stawek dla kart debetowych przy mikropłatnościach, średnio do poziomu 0,8–0,9 proc. – zauważa dyr. Tochmański. – Do tej pory takiego zróżnicowania kwotowego przy kartach Visa nie było. Jeżeli teraz te obniżki zostaną przeniesione na umowy z handlem, to stopniowo powinny zacząć znikać w sklepach wywieszki z ostrzeżeniem, że karty są przyjmowane przy płaceniu rachunków dopiero od 10 czy 20 zł. Dla drobnego handlu to jakaś ulga. Dla jego klientów też.

Ważne też, że organizacje kartowe zdecydowały, iż obniżą stawki interchange przy uiszczaniu kartą płatności publicznoprawnych w urzędach i w instytucjach państwowych. W tym przypadku opłata będzie obciążać urząd, o ile jej nie przerzuci na wpłacającego, ale i tak taki obrót bezgotówkowy może okazać się wygodniejszy i chętniej akceptowany przez obywateli. Teraz wiele będzie zależeć od zachowania samych urzędów, które z oporami wprowadzały u siebie kartowe terminale. W każdym razie jest szansa, że gotówka i tutaj znajdzie się wreszcie w odwrocie.

Pięć projektów ustaw

Z punktu widzenia handlowców sprawy utknęły jednak w miejscu. Dobrowolnego porozumienia nie ma. Natomiast w Sejmie leży pięć projektów ustaw (zgłoszonych w ubiegłym roku przez kilka partii politycznych i Senat) w sprawie nowelizacji ustawy o usługach płatniczych. Największe szanse ma projekt senacki zbliżony do tego, co sugerowała grupa robocza w NBP, w którym przewidziano stopniową, obligatoryjną obniżkę interchange: do 0,7 proc. w latach 2014–15 i 0,5 proc. od 2016 r. Handel oczywiście ten projekt popiera, a banki i organizacje kartowe ostrzegają przed negatywnymi konsekwencjami takiego ruchu. Gdyby ustawa w proponowanym kształcie weszła w życie, to przychody instytucji finansowych z tytułu obsługi kart płatniczych (dziś szacowane na 1,4 mld zł rocznie) zmalałyby o 400–500 mln. O tyle mniej płaciłby też handel, głównie wielkopowierzchniowy, o ile obniżka opłaty interchange zmniejszyłaby odpowiednio opłaty sklepów. Jest więc o co się bić.

 

Zdaniem bankowców ustawowe, znaczne obniżki interchange wpłyną negatywnie na tempo rozwoju obrotu bezgotówkowego w Polsce, który ciągle odstaje od europejskich standardów. Owszem, handel zapłaci mniej, właściciele małych sklepów zapewne chętniej będą instalowali u siebie terminale, ale to przecież tylko jedna strona medalu. Ci, którzy zbudowali i utrzymują w ruchu cały system, ponoszą tego koszty. Mniejsze wpływy z tytułu interchange będą więc pewnie próbowali rekompensować na różne sposoby, np. mocniej obciążając użytkowników kart. Wówczas część klientów uzna, że skoro znikają promocje kartowe (w tym tzw. money back – okresowe rabaty z tytułu opłacania zakupów plastikiem), a miesięczne koszty utrzymania kart rosną, to już lepiej płacić gotówką. I zaczną rezygnować z plastiku, zwłaszcza jeśli wzrosną także, co możliwe, opłaty za korzystanie z bankomatów. W przypadku realizacji najgorszego scenariusza rynek zamiast rosnąć, popadnie w stagnację. Bankowcy pewnie przesadzają i straszą, ale coś na rzeczy jest.

Kształt nowej ustawy o usługach płatniczych i wysokość stawek interchange najbardziej interesuje oczywiście handel i banki, ale dla klientów sklepów też nie jest obojętny. Do tej pory było tak, że sprzedawca towarów i usług z góry określał, które karty przyjmuje (np. Visa, MasterCard, Maestro, Diners Club itp.). W senackim projekcie pojawiły się jednak zapisy umożliwiające przyjmowanie przez sklepy tylko konkretnych, wybranych kart, a nie wszystkich z danej organizacji. Co więcej, sprzedawcy mają uzyskać prawo do nakładania dodatkowej opłaty (surcharge), jeśli klient posługuje się wyjątkowo niepożądaną, czyli drogą dla handlu, kartą.

To nie są oczywiście niespodzianki, których oczekujemy po dobrym obiedzie w restauracji lub przy kasie w markecie, z wypełnionym towarami koszykiem. Przyznanie tego rodzaju uprawnień handlowcom (jeszcze bardziej niż zapowiadany, ale jednak mało prawdopodobny wzrost opłat) może sprowokować część użytkowników kart do rezygnacji z plastiku. W jednym punkcie będzie on honorowany na dotychczasowych zasadach, w drugim odrzucany, a w trzecim zmienią się warunki płatności. Kto to wszystko będzie chciał przed zakupem sprawdzać?

Przywrócić konkurencję

Autorzy projektowanych zmian w ustawie też mają jednak swoje racje. Wskazują, że dzisiaj 98,6 proc. używanych w Polsce kart (w sumie wydano ich ponad 33 mln) to MasterCard i Visa. W praktyce na rynku kartowym panuje więc duopol. Wyłączenie zasady niedyskryminacji (zniesienie obowiązku honorowania wszystkich kart, prawo do nakładania dodatkowych opłat) oznacza co prawda utratę przewidywalności wydarzeń przed kasą, ale równolegle wzmocni jednak pozycję handlu w negocjacjach z agentami rozliczeniowymi, stwarza nadzieję, że konkurencja pozorna, jaka dzisiaj panuje na tym rynku, zamieni się w konkurencję realną. Więc może warto zapłacić tę cenę?

Dzisiejsze wysokie opłaty interchange mają także ten skutek, że albo są wliczane pośrednio w ceny towarów, albo zniechęcają do zakładania terminali kartowych w mniejszych sklepach, w punktach usługowych czy na bazarach. Jedno i drugie to czysta strata dla stron transakcji. A skoro do dobrowolnego porozumienia uczestników tej gry nie doszło, to pozostaje ustawa.

Ona także, po uchwaleniu maksymalnych pułapów dla opłat interchange, zaburzy – tyle że w inny sposób – konkurencję na tym rynku, wzmocni też siłę negocjacyjną handlu. Nic dziwnego, że chciałby on w tej sprawie możliwie szybkich decyzji parlamentu. Tymczasem posłowie albo czekają na wprowadzenie ogólnych regulacji unijnych w obrocie bezgotówkowym (prace trwają), albo mają inne priorytety. Przeciąganie sprawy na pewno leży w interesie banków i organizacji kartowych, bo ich przychody z tytułu opłaty interchange w tym roku niewiele spadną. Gra w karty trwa.

Polityka 11.2013 (2899) z dnia 12.03.2013; Edukator ekonomiczny; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Rachunek za karty"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną