Kilka lat temu Daniel Cohn-Bendit, ikona francuskiego maja 1968 r., został oskarżony o pedofilię. Wyciągnięto jego książkę z 1975 r., w której opisywał swe doświadczenia z alternatywnego przedszkola, gdzie będąc wychowawcą dość bezceremonialnie poczynał sobie z seksualnością powierzonych mu dzieci. Oskarżenie było frontalne: swoboda seksualna generacji ’68 była oszustwem, przykrywką zboczeń! W obronie czerwonego Dany’ego natychmiast jednak wystąpiły – dorosłe już – dzieci, których sprawa dotyczyła, jak i ich rodzice.
Bilans rewolucji obyczajowej, której symbolem jest pokolenie Dany`ego, okazuje się kłopotliwy zarówno dla lewicy jak i prawicy, twierdzi irańsko-niemiecka publicystka Mariam Lau w swej krytycznej analizie „Nowe fronty seksu. O losie pewnej rewolucji” (Die neuen Sexfronten. Vom Schicksal einer Revolution). Przy całym pomstowaniu na dzisiejsze wyuzdanie wszyscy wiedzą, że nie może być powrotu do lat 50.: nie da się kobiet zagonić do garów, hotelarzom zakazać wynajmownia pokoju parom niebędącym małżonkami, a cudzołożników i homoseksualistów zamknąć w więzieniach. To jasna strona tamtej rewolucji.
A ciemna? Według Mariam Lau był nią fałszywy teoretyczny fundament rewolty młodzieżowej, nieudane łączenie Marksa i Freuda, traktowanie seksu jako politycznej strefy frontowej w wojnie o Nowego Człowieka, wolnego od faszystoidalnych struktur społecznych i rodzinnych, dławiących naturalne popędy.
Pionierzy robią pigułkę i seksualne gadżety
Pokolenie ’68 nie odkryło Ameryki. Już w XIX w. ruch socjalistyczny wypisał na swych sztandarach hasła emancypacji kobiet, domagając się prawnego zatarcia różnic płci, na co konserwatyści odpowiadali odwołaniem się do praw natury i odmienności wiecznej kobiecości.