Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Winiarstwo okiem Kondrata

Jakie winogrono takie wino? Jakie winogrono takie wino? ravik694 / Flickr CC by SA
Początki nauki o szczepach winorośli, rodzaje wina, co kryje się pod etykietami, czy korek jest ważny? - rozważania aktora i miłośnika win.
Winnica amerykańska (Edna Valley)gtrwndr87/Flickr CC by SA Winnica amerykańska (Edna Valley)
Francja, SzampaniaRandom_fotos/Flickr CC by SA Francja, Szampania
Tu można wina skosztowaćstar5112/Flickr CC by SA Tu można wina skosztować
star5112/Flickr CC by SA


CZYTAJ TAKŻE: Nasz raport - wszystko o winie


Mam przed oczami dwa obrazki. W październiku 2006 r. widok ze wzgórz na rolniczą wioskę Chavignol w niewielkiej odległości od Sancerre, na wschodnim końcu francuskiej doliny Loary. Porudziałe krzewy sauvignon blanc na kamienistej glebie otaczające dolinkę, później niewielka wapienna piwniczka rodziny Martin, a w niej 20 beczek wina, w niszy dojrzewający ser, monsieur Martin nalewający z beczek mętnawe, rodzące się wino.

I listopad rok wcześniej – Australia, Yarra Valley. Winiarnia Punt Road, wspinaczka na dwudziestometrowe zbiorniki z nierdzewnej stali. Mimo morza krzewów winnych widok bardziej przypominający rafinerię, kilkanaście milionów litrów w błyszczących cysternach zaopatrzonych w wyrafinowany, sterowany komputerowo system regulacji temperatury. Sterylna fermentownia, kilka ogromnych pras pneumatycznych, membranowe filtry, pompy z oplatającymi zbiorniki rurami. Wygładzony taste room, eleganckie umywalki, klarowne, czyste wina.

Przepaść skali produkcji, technologii i możliwości. Skrajne oblicza współczesnego winiarstwa.

Różnice te narastały przez ostatnie sto kilkadziesiąt lat, wyraźnie przyspieszając w ostatnich trzech, czterech dekadach. Początki to rozwój ampelografii, czyli nauki o szczepach winorośli. Mimo zamierzchłych początków winiarstwa nauka ta rozwinęła się stosunkowo późno, bo w końcu XVIII wieku. Choć przyniosła niewątpliwą systematyzację, nie odmieniła jednak w sposób zasadniczy praktyk w Europie. Uprawy na Starym Kontynencie kontynuowano tradycyjnie – winnice, które we Francji czy Włoszech istniały od czasów antycznych, były przecież podstawą ekonomiczną życia rodzin przez pokolenia. To, co nasadzili przodkowie, w tym następcy trwali, niewielu mogło sobie bowiem pozwolić na wycięcie starych krzewów i nowe nasadzenia. Ubytki zastępowano własnymi sadzonkami, co najwyżej dokonywano intuicyjnie wyboru spośród najbardziej żywotnych. Więcej – wytwórcy wina w zdecydowanej większości nie próbowali nawet owocu swojej pracy; przeważnie w styczniu – lutym przyjeżdżał do nich kupiec z pobliskiego miasteczka i na pniu przejmował całą produkcję, płacąc z góry i targując najniższą cenę.

Sytuacji tej nie przerwała nawet epidemia filoksery w końcu XIX wieku. Dalej uzupełniano straty przez domowo hodowane sadzonki, zabezpieczano je tylko przed szkodnikiem poprzez szczepienie na amerykańskim podkładzie. W krajach, gdzie filoksera nie dotarła, jak Portugalia czy Węgry, do dziś można spotkać na jednej parceli, w jednym rzędzie kilkanaście różnych szczepów winogron – nierzadko i białych, i czerwonych razem. Można rzec, że winnice w Europie są dziełem generacji rolników, których codzienne doświadczenia wyłoniły najlepsze do uprawy w danym regionie odmiany. Osiemnastowieczna ampelografia przyniosła Staremu Światu narzędzia opisu rzeczywistości, ale nie planowania.

Między Starym a Nowym Światem

Inna była sytuacja w Nowym Świecie. Osiągnięcia botaniki zbiegły się tam z narodzinami winiarstwa. Inne były także możliwości. W Ameryce, Australii czy RPA do dyspozycji potencjalnego winiarza stało niezaorane pole, wielokrotnie większe od europejskich gospodarstw. Winiarz musiał wobec tego podejmować mniej lub bardziej racjonalne decyzje o nasadzeniach, korzystając z wiedzy i własnego doświadczenia, zasobności miejscowych szkółek hodowlanych i podpowiedzi fachowców. Mógł świadomie wybierać spośród szczepów, poszukując dla nich najlepszych siedlisk spośród bogatych zasobów ziemi i warunków klimatycznych. Miał i wykorzystał szanse jednorodnych nasadzeń, umożliwiających jednoczesny zbiór (różnice w czasie dojrzewania winogron sięgają czasem kilku tygodni), ekonomię skali, a później także możliwość mechanizacji uprawy.

Na tę odmienność nałożyły się w XIX i XX wieku różne spojrzenia na jakość i produkcję wina. W Europie dominowało podejście prawno-urzędnicze. Pierwsza klasyfikacja win (Bordeaux, 1855) i późniejszy francuski system AOC (lata trzydzieste ubiegłego wieku) przyniosły doniosłe regulacje dla pracy winiarza. Opisano i skatalogowano zasoby ziemi, warunki mikroklimatyczne, metody i techniki wytwarzania wina, uprawy dopuszczalnych winorośli – to wszystko podlegało państwowo-samorządowej ocenie i kontroli. Francuskie doświadczenia zostały, z pewnymi modyfikacjami, skopiowane w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX stulecia w innych krajach Europy Zachodniej. I choć niewątpliwie przyczyniły się do poprawy jakości wina, to także nałożyły na winiarstwo gorset ograniczeń i zakonserwowały w pewnym stopniu praktykę gospodarstw. Stało się to – i w dalszym ciągu jest – źródłem napięć: nie da się bowiem uregulować skomplikowanej materii wytwarzania wina w ramach nawet najbardziej obszernych kodyfikacji. Przykładem jest choćby pojawienie się tzw. supertoskanów, win, które nie mieszczą się we włoskiej klasyfikacji (DOC-DOCG) i są sprzedawane jako wina stołowe (a zatem jako najniższa kategoria w rozumieniu ustawodawstwa w Italii), choć są wyjątkowej jakości i osiągają czasami zawrotne ceny. Innym przykładem są ciągłe spory pomiędzy tradycyjnie nastawionymi producentami a ich bardziej innowacyjnymi kolegami. Tzw. wojny o barolo, czyli spory o technikę dojrzewania nebbiolo (konserwatywne założenie przewiduje dojrzewanie wina w wielkich beczkach z dębu słoweńskiego, nowe zaś – używanie małych barrique z francuskiego dębu), nie mają oczywiście wpływu na arsenały jądrowe, ale w Piemoncie rozbudząją najżywsze emocje.

Kość w ustach

Ciekawe, że spory te ujawniają obfitość rodzajów wina, a właściwie – rzec można – stylów wina. Oto chablis, najbardziej znane francuskie (a zapewne światowe) wino białe. Wytwarzane jest w najbardziej na północ wysuniętej części Burgundii na dość sporym areale (45 tysięcy hektarów). Przepisy apelacyjne w regionie rygorystycznie określają sposób i metody produkcji chablis – wino jest wytwarzane wyłącznie z winogron szczepu chardonnay, a drobiazgowa analiza położenia winnic decyduje o przyznanej klasyfikacji jakościowej (od petit chablis do chablis grand cru). Francuzi zwykli twierdzić, iż wyjątkowość chablis jest wynikiem terroir – splotu warunków glebowo-klimatycznych, niepowtarzalnych i osobliwych. Znawcy jednak wyrażają opinię, że nawet jeśli wpływ terroir jest w winie wyczuwany, to tzw. styl chablis wynika w głównej części z tradycyjnie stosowanych metod wytwarzania. Wino ma charakterystyczny aromat krzemionki – dominujące akcenty mineralne są uzupełniane nutami masła i dojrzałych jabłek. W ustach chablis jest „kościste” i „suche”, wywołując na podniebieniu uczucie ściągania i cierpkości, podobne wrażeniu ssania otoczaków.

W latach dziewięćdziesiątych XX wieku pojawili się pierwsi producenci chablis stosujący jednak nowe metody produkcji. Poprzez staranną selekcję gron w znacznym stopniu ograniczyli tradycyjne używanie dwutlenku siarki do konserwacji wina, zaczęli kontrolować temperaturę  fermentacji i nadali chablis zupełnie nowe cechy – owocowo-miodowe, „okrągłe” i „pełne”. Na nic się zdały protesty tradycjonalistów – „nowe” chablis szybko zyskały zwolenników i są dzisiaj pełnoprawną alternatywą.

Inna była i jest sytuacja w Nowym Świecie. Tu nikt nie przejmuje się za bardzo glebą, opadami, ilością dni słonecznych w roku – to po prostu jest, natura nie kaprysi jak w Europie. Nie ma potrzeby przepisów, a regulacje prawne są prawie nieznane. To, czy wino jest dobre, czy nie, ujawnia się na rynku: konsumenci je kupują – zatem jest dobre. Podejście zdroworozsądkowe? Zapewne tak, ale oparte na doświadczeniu, solidnej edukacji enologicznej i technologii.

Dylematy winiarza

Technologia jest bez wątpienia czynnikiem, który w najwyższym stopniu zmienił charakter winiarstwa w ostatnich kilkudziesięciu latach. Winiarz ma dzisiaj nieporównanie większą paletę możliwości – od inżynierii genetycznej poczynając, a na sposobach zamknięcia butelki kończąc. Drożdże hodowlane czy naturalne, tłoczenie miękkie czy ostre, klarowanie moszczu czy pozostawianie sedymentów, maceracja z mikronatlenianiem czy wydłużona poprzez kontrolę temperatury? Wyborów jest mnóstwo na każdym etapie robienia wina – w winnicy, winiarni i piwnicy. Z dwoma wszakże istotnymi ograniczeniami. Po pierwsze, wiedzy i doświadczenia winiarza, ponieważ czym innym jest świadome stosowanie metod i technik tradycyjnych, a czym innym trwanie przy nich w przekonaniu jedynie słusznej racji. Po drugie, wysokości inwestycji, bariery o bardziej dalekosiężnych konsekwencjach. Naga prawda jest taka, że zdarza się winiarzom artystom wyprodukować w dobrym roku genialne wino przy użyciu prasy koszowej i cementowego zbiornika. Ale żeby wytwarzać dobre czy wybitne wina co rok, potrzeba sporych nakładów. Nowoczesne rozwiązania są kosztowne i energochłonne. Stąd w tradycyjnym rolnictwie europejskim zwykle są nieosiągalne. Tylko najbardziej znane winiarnie, i to często przy pośrednim lub bezpośrednim udziale instytucji finansujących, mogą sobie na to pozwolić.

 Inaczej jest w Nowym Świecie i nowo tworzonych winiarniach w Europie. Tu skala produkcji uzasadnia inwestycje i umożliwia osiąganie gdzie indziej niedostępnych efektów. Przykładem niech będzie hiszpańska Rueda, niewielka apelacja winna w Kastylii Leon. Od XVII wieku produkowano tam niewielkie ilości ciężkiego wina typu sherry na potrzeby madryckiego dworu, a większość winogron przetwarzano na destylat. Podstawową tego przyczyną był główny szczep tam uprawianej winorośli – białe verdejo. Dopiero nowoczesne metody winifikacji (nocne zbiory, zimna fermentacja, użycie obojętnego gazu do wypełnienia zbiorników) wydobyły z tego trudnego technicznie grona, łatwo ulegającego utlenieniu, prawdziwe zalety tej odmiany – elegancję, delikatność i świeżość połączone z bogatymi aromatami gruszek, orzechów, a niekiedy także miodu i minerałów. Dzisiejsze wina z Ruedy walczą o miano najlepszych białych win hiszpańskich, a verdejo szykuje się do zdetronizowania swego bardziej znanego kuzyna – albariño z Galicii.

Najbardziej doniosłą zmianą w winiarstwie wynikłą z postępu naukowego i technicznego jest jednak wzrost wydajności winnic. Jeszcze w XIX stuleciu zbierano średnio kilkanaście hektolitrów z hektara (do uzyskania jednego hektolitra moszczu potrzeba od 130 do 180 kilogramów winogron, w zależności od wielkości jagód i techniki wyciskania); dzisiaj są winnice o wydajności przekraczającej 400 hektolitrów z hektara, a 200 hektolitrów jest w pewnych regionach normą. Ta zmiana jest przedmiotem ożywionych dyskusji w świecie winiarskim, bo związek pomiędzy wielkością zbiorów z winnicy a jakością wytworzonego wina jest niekwestionowaną zależnością. Nie trzeba kończyć fakultetu z logiki, aby uzasadnić, że mniejsze plony oznaczają lepszą jakość winogron, chociażby poprzez większą ich koncentrację. Wszystkie systemy apelacyjne związek ten uwzględniają, wyznaczając limity produkcyjne bądź w hektolitrach na hektar, bądź w tonach. W Europie uznaje się, że granicą „przyzwoitej” wydajności jest 50 hektolitrów z hektara, ale winiarze z Nowego Świata, z racji dużo większej plenności swoich winnic, gwałtownie przeciwko temu protestują.

Zależność ta wcale nie jest jednak prosta i automatyczna. Produkując 20 hektolitrów z hektara, winogrodnik wcale nie gwarantuje sukcesu winiarzowi. Pomijając już oczywiste sytuacje, że jakość winogron z winnicy o wydajności 100 hektolitrów na pewno będzie lepsza od tej o wydajności 30 hektolitrów osiągniętej na skutek suszy, zarazy czy gradobicia, trzeba zwrócić uwagę na wiele różnych czynników, z których podstawowe znaczenie ma odmiana winorośli, a zwłaszcza wielkość gron. Im bowiem większe są jagody, tym więcej w nich wody i mniejsza koncentracja. Niektóre szczepy (jak pinot noir, shiraz) katastrofalnie tracą na jakości przy zwiększeniu plonów, inne, jak cabernet sauvignon, dzięki zwartej budowie kiści i małych jagodach mniej są na to podatne. Przy hodowli białych odmian dopuszcza się nieco większą wydajność, ponieważ przy produkcji białych win skórka i pestki zawarte w gronach nie odgrywają większej roli. Innymi elementami, które należy brać pod uwagę, są: typ gleby, nawodnienie, sposoby prowadzenia winnicy (w tym gęstość nasadzeń), ilość i okresy przycinania winorośli (łącznie z tzw. zielonymi żniwami), wiek winnicy, stosowanie nawozów i środków ochrony roślin. To wyliczenie w żadnym przypadku zresztą nie wyczerpuje katalogu możliwości. Wszystko to tworzy skomplikowaną łamigłówkę biodynamiczną, której rozwiązanie zależy, jak zwykle, od umiejętności i doświadczenia człowieka. Wystarczy porównać wina z sąsiednich parceli – choć nie zawsze będą one się różniły jakością, to na pewno zawsze będą to inne wina.

Niezależnie od sporu o znaczenie wydajności jest ona faktem. I oznacza znaczny wzrost produkcji wina. To z kolei zmieniło zasadniczo społeczny charakter konsumpcji: niegdyś lokalny i elitarny, dziś globalny i egalitarny. Zwiększenie produkcji i poprawa jakości spowodowały upowszechnienie konsumpcji wina na świecie – to prawdziwy rynek międzynarodowy.

Pod korkiem

Oczywiście, mówię o wartościach bezwzględnych. Poziom konsumpcji per capita jest współcześnie mniejszy – w XI wieku, jak świadczą zapiski opata klasztoru w Cluny, mnich wypijał średnio rocznie 200 litrów wina. Ale wino dzisiaj obecne jest wszędzie – i w krajach, gdzie było ono napitkiem bogatych (Anglia czy Skandynawia), i w krajach, gdzie znane nie było (Daleki Wschód).

Patrząc z tego punktu widzenia, wino jest dzisiaj biznesem, może o bardziej szlachetnych korzeniach, ale biznesem, z rządzącymi tą aktywnością zasadami. Marketing, potrzeby dystrybucji, moda kształtują dzisiaj oblicze win. Skomplikowane nazewnictwo i mnogość rodzajów wina utrudniają decyzje konsumentowi? Odpowiedź: Yellow Tail. Oszołamiająca kariera rynkowa tego wina w USA (kilkanaście milionów dziewięciolitrowych skrzynek sprzedaży rocznej) bierze się z prostych określeń – nazw szczepów. Konsument kupuje chardonnay czy cabernet, nie wczytuje się w etykietkę, nie musi łamać sobie głowy wyborem, na nalepce jest bowiem napisane, do czego to wino spożywać.

W Europie dominuje nazwa producenta lub nazwa regionu (czasem nazwa komercyjna). Winiarz europejski jako pewnik przyjmuje fakt, iż podanie producenta i apelacji jest najlepszą gwarancją dla potencjalnego klienta. Ponadto większość win stanowią tradycyjnie wina mieszane z różnych odmian, choćby dodatki do głównego szczepu były niewielkie (np. chianti czy rioja). Nawet jeśli wino wytwarzane jest z jednego szczepu, co nie należy do sytuacji wyjątkowych (np. chinon, sancerre, burgundy), próżno na etykietce poszukiwać określenia szczepu. W Nowym Świecie królują nalepki z nazwami odmian. Choć – jak zauważyłem – jest to najczęściej wyrazem świadomych decyzji winiarzy, przekonanych o słuszności wyboru najlepszej lokacji dla danego szczepu, ma to także niebagatelne znaczenie komercyjne, pozwala bowiem na lepszą orientacje konsumenta, często zdezorientowanego mnogością specjalistycznych określeń i wchodzącego do sklepu z winami z potrzeby zakupu, a nie oglądania i czasochłonnego analizowania różnorodnych win. Źródło tej przewagi marketingowej jest dostrzegane w Europie i stąd, zwłaszcza w nowych apelacjach (np. Langwedocja), coraz częściej etykiety zawierają nazwę szczepu.

Podobnie jest z zamknięciami butelki. Stosowany od stuleci korek nie jest rozwiązaniem idealnym. Nie da się ukryć, iż około 5–8 proc. win z takim zamknięciem ulega zepsuciu na skutek choroby korka zwanej TCA, a dalsze 2 proc., zwłaszcza przy dłuższym przechowywaniu, utlenia się w wyniku nieszczelności korka. W jednostkowym przypadku oznacza to tylko drobną przykrość przy kolacji, ale w masowej dystrybucji jest to sytuacja niemożliwa do zaakceptowania. Przy rocznej produkcji światowej na poziomie prawie 20 miliardów litrów trudno nawet oszacować wielkość strat. Stąd poszukiwania innych typów zamknięć i coraz częstszego używania zakrętek czy korków z silikonu, i to nie tylko w pionierskich dla tych rozwiązań krajach Nowego Świata, ale także w Europie. Niebagatelne znaczenie odgrywa tu również cena korków (wysokiej jakości, długie korki kosztują nawet 0,5 euro), a także proste wnioski wypływające z obserwacji marketingowych: 99 proc. kupowanych win jest wypijane w ciągu dwóch dni od zakupu; stosowanie zatem do wszystkich win kosztownych korków (pomijając już konieczność użycia korkociągów) jest ekonomicznym nonsensem.

Winne szalbierstwa

Globalizacja winnego biznesu, upowszechnienie konsumpcji uczyniły wino również przedmiotem mody. Jak w każdej trudnej dla zrozumienia przez laika sferze (np. handel dziełami sztuki), tak i świecie win ogromną role odgrywają autorytety. Bez przenośni – kilkunastu jegomości tak naprawdę trzęsie dzisiaj rynkiem. Najbardziej znany to Robert Parker z USA, ale każdy kraj ma swojego, lokalnego guru. Ich oceny mogą wynieść wina na piedestał (także cenowy), albo zniszczyć latami wypracowaną pozycję. Ich gust decyduje o tym, jakie wino pić, co jest trendy, a co demode.

Nie podważając wcale roli krytyków winnych, można jednak czasem dostrzec w ich działaniach skutki uboczne ocierające się o szalbierstwo. Przykładem niech będzie winiarnia Screaming Eagle w Napa Valley w Kalifornii. Wina z tej mikroskopijnej posiadłości zostały bardzo wysoko ocenione przez Parkera w latach siedemdziesiątych i zyskały olbrzymią popularność (i astronomiczne, sięgające tysiąca dolarów ceny za butelkę). Jest oczywiste, że niewielka winnica nie mogła sprostać popytowi – cała produkcja wynosi kilkaset skrzynek rocznie i jest sprzedawana wyłącznie członkom elitarnego klubu. Aby do niego wstąpić, trzeba zapisać się i odstać swoje w kolejce: od 20 lat nikt nowy do kręgu nabywców nie doszedł. Wino Screaming Eagles można kupić tylko pośrednio, na aukcjach. Nie można go – rzecz jasna – spróbować, ponieważ winiarnia (co w USA jest wyjątkową rzadkością) nie przyjmuje gości ani nie wystawia się na targach czy pokazach winnych. Oczywiście, można by powiedzieć: trudno, genialni winiarze też z pustego nie naleją. Można by – bo twórcy tych win już dawno nie mają z winiarnią nic wspólnego, sprzedali ją, a inwestorem jest kilku bogatych Amerykanów pragnących być jeszcze bardziej bogatymi.

Jak duże jest znaczenie krytyków winnych, niech zobrazuje jeszcze jeden przykład. Nikt dzisiaj nie kwestionuje uszlachetniającego wpływu dębiny na wino. Przechowywanie młodego wina w beczce nadaje mu charakterystyczny zapach wanilii, masła i przypraw korzennych. Jest też niewątpliwie konserwujące i, w miarę starzenia wina już w butelce, nadaje mu ciężki, garbnikowy posmak, rozwijający się słodkim, pociągłym finiszem. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że wykorzystanie nowych dębowych beczek do produkcji wina to zjawisko o bardzo krótkiej historii. Oczywiście, beczki służyły do transportu czy przechowywania wina od czasów antycznych, ale nikt świadomie nie nadawał winu dębowego wyrazu – beczki, wielokrotnie naprawiane, służyły czasami sto i więcej lat, a ich wpływ na wino był minimalny (tak jest do dzisiaj, np. na Węgrzech czy w Piemoncie). Nobilitacja dębu to bezpośredni skutek wysokich ocen krytyków, zaakceptowany przez konsumentów i zobiektywizowany, mimo że kosztowny – nowa beczka z francuskiego dębu kosztuje dzisiaj 700 euro, a jej żywotność to tylko kilka lat.

Z zadyszką

Zacząłem od zderzenia dwóch różnych koncepcji w winiarstwie. Która z nich jest lepsza? Trudno powiedzieć, bo jak zestawić mineralną złożoność sauvignon blanc w sancerre z wybujałą owocową, agrestową trawiastością australijskiej wersji tego szczepu? Bez wątpienia to inne wina, a właściwie inne style wina.

Współczesna paleta smaków i aromatów wina jest kształtowana przez tradycje, warunki naturalne i zasobność finansową. Dzisiejsza technologia umożliwia pomnożenie jej w sposób niebywały, dla winiarzy sprzed pięćdziesięciu lat niewyobrażalny. My, konsumenci, mamy do niej dostęp codzienny, skrępowany tylko zasobnością portfela, choć bez przesady. Możemy z tego korzystać i zdobywać własne doświadczenia, uczyć się i próbować. Różnorodność wina jest bogactwem naszego wieczornego posiłku.

I choć w sposób zdecydowany nowoczesne technologie poprawiły jakość wina naszego powszedniego i sprawiły, że dobre wina nie leżą dzisiaj na górnych półkach, czekając na konesera czy bogatego, to jednak budzą się we mnie niepokoje, wytworzyły bowiem też niebezpieczną przewagę marketingową, której tradycyjne, małe wytwórnie nie są w stanie sprostać. Mało, mają niemal zablokowany dostęp do rynku. Walczą, próbują się organizować, scalać wokół siebie indywidualnych klientów, dyszą, dusząc się w pętli bezlitosnej międzynarodowej dystrybucji. Nadzieja w tym, że wesprą je organizacje regionalne. Ale najwięcej spodziewam się po nas, pijących wina, którzy nie ustając w poszukiwaniach nowych doznań, sięgniemy po inne wino, nawet czasami większym kosztem.

 

 

 

 


 

Zapraszamy Państwa także do Muzeum Śląskiego w Katowicach na wystawę "Magia wina. Od pędu winorośli po napój bogów”, której POLITYKA.PL jest jednym z patronów medialnych.

Dzięki wystawie można poznać najstarsze ośrodki produkcji wina oraz szlaki handlowe jego rozpowszechniania, a także technologię i kulisy jego wytwórczości. Przykładem są XIX-wieczne urządzenia do sadzenia winorośli, pompy do tłoczenia wina, prasy, filtry.

Zostaną także zaprezentowane starożytne naczynia, w jakich pijano wino w starożytnej Grecji i Rzymie, jak je przechowywano, jak transportowano.

Elementem ekspozycji jest także informacja o uprawie winorośli i produkcji wina na terenie Polski, którą rozpoczęto w X wieku w okolicach Krakowa, Poznania i Gniezna. Wystawę dopełnia prezentacja użytkowego szkła artystycznego związanego z kulturą picia wina, głównie dzbanów, kielichów, waz do chłodzenia z XVI-XX wieku, a także przykłady malarstwa i rzemiosła europejskiego, ukazujące jak wielką rolę odgrywały duchowe związki człowieka z winem w inspiracji artystycznej od czasów starożytnej Grecji i Rzymu po okres nowożytny. Wśród tych ostatnich najliczniejszą grupę stanowi zbiór kilkunastu dawnych grafik, ich autorami są m.in. Jacques Philippe le Bas, Jan Saenredam oraz Lorenzo Zucchi.

Ekspozycję można zwiedzać od 28 listopada 2009 do 31 marca 2010 roku we wszystkie dni tygodnia oprócz poniedziałku.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną