Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Karlowa Bania

Rosjanie z Karlowych Warów

Alexej Ruzejnikov. Pomaga żonie w inwestycjach, ale woli o sobie myśleć jako o przyszłym lokalnym polityku i saksofoniście Alexej Ruzejnikov. Pomaga żonie w inwestycjach, ale woli o sobie myśleć jako o przyszłym lokalnym polityku i saksofoniście Rafał Milach
Czego nie dało się zrobić czołgami, udało się załatwić diengami. W Karlowych Warach współpraca rosyjsko-czeska odbywa się harmonijnie w myśl zasady: hotele nasze, posady wasze.

- Czesi, których mieszkania wykupiłem, to znaczy wykupiła moja żona, bo ja nie posiadam majątku, są mi bardzo wdzięczni. Dzięki mnie nie muszą mieszkać w zatłoczonym centrum, tylko spokojnie żyć za moje pieniądze na obrzeżach – zapewnia Alexej Ruzejnikov (pisownia zgodna z wizytówką) i nie może dalej mówić, bo znów dzwonią do niego w sprawie kawioru. Z balkonu jednego z jego mieszkań przy ulicy Zahradni 31 widać hotel Thermal w całej okazałości. Żelbetowo-szklany klocek, z przyklejoną salą konferencyjną w kształcie ślimaka, to szczyt możliwości czechosłowacko-sowieckiej architektury. Obecnie jest podobno ostatnim bastionem czeskiego hotelarstwa w Karlowych Warach. Mieście, które reklamowane jest jako kurort stu hoteli. Pozostałe hotele są już w obcych, najczęściej powiązanych z rosyjskim kapitałem, rękach.

Na Zahradni 31 też toczy się mała narodowo-ekonomiczna potyczka. – Wykupuję tę kamienicę od siedmiu lat. Nie należy do mnie, o przepraszam, do mojej żony, jeszcze tylko lokal na parterze i trzecim piętrze. Ale to kwestia czasu. No i oczywiście pieniędzy – zapewnia Ruzejnikov. Jego plany są ambitne. Ponad 10-metrowa skała, która wznosi się na tyłach budynku, ma zostać rozkruszona, by wydłużony parter i piwnica mogły stanowić zaplecze dla luksusowej restauracji. Na górze zaś znajdować się będą luksusowe apartamenty. Dwa ze starych mieszkań dostały już luksusową szatę. Wchodzi się do nich po luksusowym gresie, który zastąpił stare kafelki w secesyjne kwiaty. Nowy, modny gres ma wysoką odporność na ścieralność i jeszcze wyższy połysk, co z dumą podkreśla Alexej. Zgodnie z poczuciem harmonii jego żony, ściany pomalowano na pastelowe kolory, które dobrze komponują się z porcelanowymi żyrandolami, ręcznie malowanymi w różowo-złote motywy kwiatowe. Zasłony są do samej ziemi, jak w serialach o bogaczach. A kuchenka działa tylko na prąd, bo Alexej wyczytał, że Arabowie boją się używać gazu. A wiadomo, że z luksusem trzeba celować w Arabów. – Tip top – mówi Alexej w uniwersalnym języku ludzi luksusu i sukcesu.

Biznes lubi ciszę

David Vasilyev (pisownia zgodna z wizytówką) ma 25 lat. Można się z nim dogadać po rosyjsku, angielsku, niemiecku. Po czesku też, ale dopiero od jakiegoś czasu. – Jak tutaj przyjechałem, nie umiałem słowa po czesku. Nikogo nie znałem. Szybko się okazało, że właściwie nie muszę znać czeskiego, bo fryzjer jest ruski, łaźnia jest ruska, restauracja jest ruska, sąsiedzi są ruscy. No, z urzędowymi sprawami było trochę pod górkę, bo to nie są Ruscy – mówi David. Do Karlowych Warów przyjechał pięć lat temu za ojcem. Wcześniej mieszkali w Murmańsku. – Ale tam klimat surowy. I do życia, i do interesów. Ojciec miał fabrykę czarnego kawioru, ale pojawiły się problemy. Grożono mu śmiercią, więc postanowił zmienić klimat – opowiada David. Czechy miały być przystankiem na drodze do poszukiwania nowego miejsca dla Vasilyevów. – Przyjechałem do Karlowych Warów i zaraz rozeszła się plotka, że jest nowy Ruski w mieście. Zaprosili mnie do restauracji. O wszystko wypytali. Powiedzieli, co i jak. I tak jakoś zostałem – opowiada.

Restauracja, do której zaproszono Davida, nazywa się Pirosmani, a jej właścicielka to Asmat Shanava (pisownia zgodna z wizytówką). Asmat do Karlowych Warów przyjechała w 1996 r. Przypadkiem. Jechała na sylwestra do Pragi. Koło Karlowych Warów mieli z mężem poszusować na nartach. Ją też zaproszono do restauracji, wypytano, poopowiadano i została. – Kiedy ja tutaj przyjechałam, w mieście było nie więcej niż 300 Ruskich. Tak na nas mówili. Na mnie też tak mówią, choć jestem Gruzinką – opowiada. Ilu jest ich teraz? – Mnogo – odpowiada Asmat. Według oficjalnych danych w 2000 r. w Karlowych Warach mieszkało 1500 rosyjskojęzycznych mieszkańców. Jak na 50-tysięczne miasto to niewiele. Ale nawet urzędnicy podchodzili do tych danych z uśmiechem.

Na jednym z przyjęć Asmat poznała Alexeja Ruzejnikova, którego z racji jego pewności siebie i gadulstwa nazwała Lolikiem. Lolik ściągnął do Czech swojego brata Antona. Ten do Karlowych Warów przyjechał najpierw jako turysta. – Tu jest wszystko, co kocham. Góry, po których lubię chodzić. Spokój, którego mi w życiu brakowało – opowiada Anton. Na Białorusi też zostawił cząstkę uczucia. – Żona była doktorem. Żyło jej się dobrze. Nie chciała jechać. Skończyło się rozwodem – opowiada Anton. W Karlowych Warach poznał Julię. Ona jest z Jekaterynburga. Tworzą klasyczną dla Karlowych Warów parę mieszaną. Mieszaną, bo ona jest Rosjanką, a on Białorusinem. A klasyczną, bo nie czesko-rosyjską. – Czesi, zwłaszcza ci, którzy nie pamiętają 1968 r., odnoszą się do nas dobrze. Ale w głębsze relacje się nie wchodzi. Czesko-rosyjskie małżeństwa zawiera się raczej na papierze – tłumaczy Anton.

Na Białorusi był panem inżynierem, panem menedżerem. W Czechach jest panem kucharzem. Do ojczyzny wracać nie zamierza. Nie wiadomo tylko, czemu tak rzadko się uśmiecha, co wypomina mu Venca, kolega z kuchni w hotelu Aqua Marina. Właścicielka hotelu jest znajomą Estonki Inessy Krattser. Jedną z klientek Inessy jest Asmat. – I tak to u nas w Karlowych Warach wygląda. Każdy zna każdego, każdy z każdym robi interesy – mówi Asmat.

Klimatu wzajemnej kooperacji nie popsuła nawet wojna rosyjsko-gruzińska. – Bardzo kocham mój kraj, ale wojny to rzecz polityków, a biznes biznesmenów. Tutaj mieszkają biznesmeni, a nie politycy. Biznes lubi ciszę i spokój – tłumaczy Asmat. W jej biznesie też panuje spokój. I to nawet za duży jak na dwukondygnacyjną restaurację. Co prawda wszystkie stoliki przygotowane są, jakby zaraz miało zejść się tam pół miasta, ale goście pojawiają się sporadycznie. Sądząc po treści telefonicznych rozmów, Asmat ma jeszcze inne źródła dochodów. Ale o tym nie mówi. Biznes lubi ciszę.

Imperial dla Imperium

Ciszę lubią też właściciele i kuracjusze czterogwiazdkowego hotelu Imperial. Nie można ich nie tylko fotografować, ale nawet z nimi rozmawiać. Tak zarządził jeden z rosyjskich właścicieli hotelu. Wyjątek zrobił dla premiera Putina, którego zdjęcie – z lampką szampana i prezydentem Czech Vaclavem Klausem – zdobi hotelowe lobby. Zdjęcie obwieszone jest sznurem dyplomów, ale oczy kuracjuszy zatrzymują się na Putinie. Zresztą trudno, żeby było inaczej, skoro fotografia wisi koło wejścia do restauracji serwującej śniadania, obiady i kolacje.

Wygląd hotelowych gości może trochę mylić. I nie chodzi tu o dresy. Ten rodzaj stroju jest bardzo typowy dla wypoczywających Rosjan. Zastanawia fakt, że nie są to dresy markowe. Nie ma na nich trzech podłużnych pasków Adidasa, czy sześciu Armaniego. Jak na hotel, w którym jedną noc spędzimy za minimum 70 euro, goście wydają się nieco nie na miejscu. – Kryzys dotknął każdego. Hotele ratują się, jak mogą, obniżając ceny. Imperial ma wielu gości z Gazpromu czy innych energetycznych gigantów. Ale większość z nich to pracownicy średniego szczebla. Wczasy dostali od firmy w nagrodę. Wyższy szczebel też przyjeżdża, ale z tymi biedniejszymi się nie stykają. Mają odrębną salę jadalną. Popołudnia spędzają na polu golfowym pod miastem – opowiada jedna z Rosjanek mieszkająca w Karlowych Warach.

Ci nowi Ruscy, którzy zastąpili tych bogatych, o ból głowy przyprawiają właścicieli butików i sklepów jubilerskich. Hasła typu Luxury, Diamonds, Gucci, Prada nie robią wielkiego wrażenia. A nawet, jak robią, to bez efektu. Hukmat ma 70 lat i przyjechał do Karlowych Warów z Taszkientu. Całe życie pracował jako bileter w kinie. Na pieniądze nie narzeka, bo najprawdopodobniej ich nie ma. A woda z 12 leczniczych źródeł jest za darmo. Do wyboru, do koloru.

Na większości nowo wybudowanych apartamentowców kuszą ogłoszenia o promocjach i zniżkach. Za zaledwie 2 tys. euro za metr kwadratowy można mieć już apartament. Ceny rzeczywiście kuszące, bo jeszcze niedawno za podobny trzeba było zapłacić 5 tys. euro. – W swoim gabinecie również odczułam kryzys. Klientów jest mniej o 30 proc. Ale stałych klientek, które przylatują do mnie prywatnymi odrzutowcami mężów, nie straciłam. To są światowe kobiety, które wiedzą, że przy wielkich interesach pozycjonuje cię również wygląd. Tych ludzi nie stać na oszczędzanie na urodzie – mówi Inessa Krattser.

Nie patrz do cudzego garnka

W turystycznych miastach skalę wpływów danej nacji najlepiej można rozpoznać po stanie kościołów. W Karlowych Warach budowały je różne wyznania. W 1737 r. niemieccy katolicy postawili swój kościół Marii Magdaleny. Przetrwał do dziś. Gorzej poszło wiernym. Szczególnie kiedy po II wojnie światowej wypędzono z miasta Niemców. W 1856 r., na przeciwległym wzgórzu, anglikańską kaplicę ufundowali kuracjusze z Wielkiej Brytanii, wśród których lekko śmierdząca, słonawa woda zdrojowa robiła prawdziwą karierę. Po wojnie Karlowe Wary były dla Anglików niedostępne z powodów politycznych, a obecnie z ekonomicznych.

Rosjanie do kościelnego peletonu dołączyli dosyć późno, bo dopiero w 1898 r. Ale wystarczy tylko porównać kaplice, żeby nie mieć wątpliwości, która religia, a raczej nacja, rządzi w Karlowych Warach. Cerkiew Piotra i Pawła z daleka świeci świeżo pozłoconymi kopułami. Car, który w Karlowych Warach czuł się jak u siebie, chciał spotęgować to uczucie, stawiając kopię cerkwi z podmoskowia. Wśród Rosjan nazwa ta szybko przylgnęła do Karlowych Warów. Z Moskwy leci się tutaj dwie godziny. Tyle zajmuje jazda z przedmieść na Kreml.

Czesi tę zmianę nazwy ich miasta długo traktowali jako żart. – Jakieś 12 lat temu przyjechał tutaj Jurij Łużkow, mer Moskwy. Pochodził, popatrzył i w czasie oficjalnego spotkania wypalił, że cieszy się, że Rosjanie wrócili do podmoskowia. Czeskim oficjelom opadły szczęki, ale nikt głośno nie zaprotestował – mówi Jana, rodowita Czeszka. Nie protestowano nawet, kiedy 21 sierpnia 2009 r., czyli w rocznicę wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, nad miastem pojawiły się sztuczne ognie. Wystrzelono je z okolicy, która zdominowana jest przez należące do Rosjan hotele. Lokalna prasa zdobyła się tylko na dochodzenie, jak to się stało, że sztuczne ognie wystrzelono po północy. A strzelać można do godz. 22. Większych protestów nie ma i – jak zapewniają Czesi – raczej nie będzie, bo miasto jest uzależnione od rosyjskich inwestycji, miejsc pracy, podatków od zakupów.

Po aksamitnej rewolucji hotele i uzdrowiska w Karlowych Warach prywatyzowane były nie jako jedna całość, ale na sztuki. Na dodatek przyjęto trzy różne modele sprzedaży. Żaden się nie sprawdził. Niedokapitalizowane hotele szybko popadły w spiralę bankowych długów. Czesi drżeli, że po 50 latach role się odwrócą i teraz Niemcy będą ich wyrzucać, a raczej wykupywać. I wtedy, w charakterze wybawców, pojawili się Rosjanie ze swoimi diengami.

Płacili gotówką. Nie kręcili głową, że budynki są w złym stanie. Szybko brali się do remontowania. Lokalnym władzom to się podobało. Tak bardzo, że nikt się specjalnie nie czepiał lipnych ślubów dla zalegalizowania pobytu. Firmy z mikroskopijnym udziałem czeskiego kapitału były traktowane jak własne. Im więcej sprzedawano ton czeskiego betonu, cegieł, płytek, tym rzadziej pytano, skąd na to wszystko idą pieniądze. Na przykład, jak to się stało, że Borys Władimirowicz Koczerow, były operator z Mosfilmu, nagle kupuje Hotel Brystol.

Oficjalne życiorysy Rosjan najbardziej wpływowych w Karlowych Warach wyglądają, jakby pisane były nie przez życie, ale przez kalkę. Urodził się, żył, pracował, a następnie wyjechał za granicę, gdzie dorobił się majątku. Na czym, jak? O tym w Karlowych Warach się nie mówi. – U nas w Czechach jest takie powiedzenie, że do cudzego garnka się nie zagląda. My nie zaglądamy do ich garnka, a oni do naszego – mówi menedżer, który pracuje dla Rosjan. Ale prosi, żeby nie podawać jego nazwiska, jakby się bał, że jednak ktoś do jego garnka mógłby zajrzeć.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną