– W domu człowiek ma na miejscu trzy rzeczy: restaurację, pralnię i bankomat – tłumaczy Jarek, student politologii. – A rodzice są dziś tolerancyjni. Przecież sami imprezowali, wiedzą, o co chodzi i nie będą udawać hipokrytów. To raczej kumple niż klawisze. Nie starają się narzucić swojego stylu życia i myślenia.
Paweł kończy prawo. Gdy robi szybki przegląd swoich znajomych z roku, wychodzi na to, że trzy czwarte tych, którzy są z Warszawy, mieszka z rodzicami. On także. Obowiązków właściwie nie ma. Tyle żeby posprzątać własny pokój. – Czasem z rozpędu zahaczę odkurzaczem o przedpokój – mówi. Z jednej strony chciałby już się usamodzielnić, nie opowiadać się, o której wróci i dlaczego, ale z drugiej wiadomo, że rano będzie śniadanie i czyste skarpetki.
Także w środowisku Jarka życie z rodzicami to norma. Doliczył się dwóch mieszkających samodzielnie koleżanek, ale one wyprowadziły się z podwarszawskich rezydencji, bo miały za daleko do centrum, a rodzice zafundowali im mieszkania, utrzymanie i samochody.
– Aha, trzech kumpli wynajęło niedawno wspólne mieszkanie – przypomina sobie. – Ale szybko wrócili. Chyba nie mogli się dogadać co do podziału obowiązków.
Opóźniający się o całe lata start z domowego gniazda to nie jest marginalne zjawisko, ograniczające się do wielkich miast czy też klasy średniej. Połowa polskiej młodzieży, która jest w wieku studenckim (19–24 lata), uczy się. Prawie 80 proc. studentów mieszka z rodzicami. Kolejne 10 proc. deklaruje, że dzieli dom ze współlokatorami, ale oznacza to w większości wypadków, że wyjechali na studia do innego miasta, wynajęli kwaterę, więc tym prawdziwym domem jest dla nich ciągle dom rodzinny.