Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Mistrzowie główkowania

Trenerska Liga Mistrzów

José Mourinho José Mourinho Alessandro Garofalo/Reuters / Forum
Jedną z atrakcji finału Ligi Mistrzów Bayern Monachium-Inter Mediolan będzie pojedynek trenerów, których osiągnięcia dorównują tupetowi: José Mourinho i Louisa van Gaala.
Louis van GaalDominic Ebenbichler/Reuters/Forum Louis van Gaal

Van Gaala i Mourinho łączy wiele, począwszy od przeświadczenia, że trener musi mieć w sobie coś z misjonarza, a skończywszy na długiej i nieustannie otwartej liście wrogów, z istnienia których nic sobie nie robią. Są warci siebie nie tylko pod względem arogancji i niewyparzonego języka, ale również sukcesów. Może jedno musi iść z drugim w parze. Zestaw ich trenerskich dokonań jest zresztą bardzo podobny: mistrzostwo kraju w trzech różnych ligach – Mourinho w portugalskiej, angielskiej i włoskiej, a van Gaal w holenderskiej, hiszpańskiej i niemieckiej. Prowadzone przez nich drużyny wygrywały też Ligę Mistrzów – Ajax Amsterdam van Gaala w 1995 r., FC Porto Mourinho w 2004 r. Można ich nie lubić, ale nie można nie doceniać, bo za ich wynikami jest metoda.

Szlifierz talentów

Holender piłkę nożną traktuje jak przedmiot ścisły. Podczas meczu siedzi wciśnięty w ławkę rezerwowych z nosem w notatkach. Święcie wierzy, że bez teorii w tym zawodzie ani rusz, więc sprowadza futbol do twierdzeń i dowodów, dedukcji i analizy. Potem podtyka swoje wnioski piłkarzom. Każe im ruszyć głową, pytać, a przede wszystkim zrozumieć, co ma do przekazania. A wreszcie grać tak, by mógł zobaczyć, jak syntezy z notatek ożywają na boisku. Udowadniając, że znów miał rację.

Jak przystało na trenera z holenderską metryką, van Gaal uwielbia, gdy jego jest na wierzchu. Ma opinię dyktatora, człowieka, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Na konferencjach prasowych z udziałem van Gaala emocje są gwarantowane, pod warunkiem, że ktoś ośmieli się skrytykować sposób gry jego zespołu albo zadać niewygodne pytanie. Wtedy Holender się indyczy i wygłasza tyrady, podczas których między wierszami daje pytającemu do zrozumienia, że jest ignorantem oraz nieukiem. Szarża trwa, dopóki trener nie uzna, że niedorzeczność zaczepki zrozumieli wszyscy obecni na sali, po czym konferencja dobiega końca, bowiem innym odchodzi ochota do zadawania pytań.

Taki van Gaal budzi się, gdy jego zespół znajdzie się na ruchomych piaskach, a krytyka nie jest wyssana z palca. Ale tej wiosny powodów do przytyków brak. Już w pierwszym roku pracy w Monachium odzyskał dla Bayernu mistrzostwo Niemiec i awansował – po 9 latach przerwy – do finału Ligi Mistrzów, mimo że na starcie sezonu grę Bayernu oglądało się z bólem zębów.

Musiało minąć trochę czasu, zanim trener przekonał piłkarzy do sensowności własnych notatek i znalazł odpowiednich wykonawców. Nie dał krytykom podnieść głosu, zamiast tego znów przypomniano, jaki to z van Gaala spec od taktyki i szlifierz talentów. Ajax, z którego w połowie lat 90. Holender zrobił maszynkę do wygrywania, był silny młodzieżą; w Barcelonie, za czasów van Gaala, debiutowali m.in. Xavi, Andres Iniesta i Victor Valdez. Bayernu też nie bał się odmłodzić. Piłkarze, którym zaufał, odpłacili grą, jakiej mało kto się po nich spodziewał.

Więc choć łatki zamordysty i pieniacza już się od niego nie odczepią, to piłkarze, których trenował, mają o nim dobre zdanie. Z każdym kandydatem do swojego zespołu przeprowadza rozmowę w cztery oczy i to jest zapowiedź, że dialog będzie miał ciąg dalszy. Van Gaal nie lubi roztrząsać podejmowanych przez siebie decyzji, co nie znaczy, że w jego zespołach nie obowiązuje wolność słowa. Zawodnicy w szatni mają obowiązek wyrzucania z siebie wszystkich żalów, obojętnie, czy dotyczą kolegi z zespołu, trenera czy bufetowej. Ma być szczerze i konstruktywnie. Van Gaal uważa bowiem, że wypranie brudów we własnym gronie sprzyja budowaniu tego co niezbędne w każdej drużynie: wzajemnego szacunku, odpowiedzialności i lojalności.

Kiedyś w jego futbolowym credo naczelne miejsce zajmowało też gaszenie w zarodku wszelkich przejawów boiskowego egoizmu, ale gdy kilka lat temu przydarzyły mu się wpadki najpierw z Barceloną, a następnie z reprezentacją Holandii, wytknięto mu, że zapatrzony w schematy własnego autorstwa zabija indywidualności, zdolne w pojedynkę wygrywać mecze. W efekcie van Gaal rok temu sprowadził do Bayernu swojego rodaka Arjena Robbena, o którym powszechnie wiadomo, że piłki pozbywa się niechętnie i bardzo wówczas cierpi. Pod skrzydłami van Gaala Robben nie zmienił się ani na jotę, ale właśnie ma za sobą najlepszy sezon w karierze i nieraz ratował Bayern z ciężkich tarapatów. Więc jeśli ktoś uważa van Gaala za doktrynera, to teraz musi dodać – oświeconego.

Futbolowy guru

Mourinho rzadko coś notuje. Rzadko też spędza mecz na siedząco. Przeważnie stoi tuż przy linii bocznej i dyryguje zespołem. Ale czasem sprawia wrażenie, jakby się śmiertelnie nudził. Ręce w kieszeni, rozluźniony krawat, mina Sfinksa. Wybucha najczęściej w reakcji na decyzje sędziów, krzywdzące – we własnym odczuciu – jego zespół. Do wyboru: coś z repertuaru złośliwego, ironicznego lub prowokacyjnego. Albo spoza granicy dobrego smaku – w lutym po jednym ze spotkań ligowych, w którym dwóch piłkarzy Interu zostało wyrzuconych z boiska, Mourinho machnął przed oczami sędziów skrzyżowanymi nadgarstkami, jakby chciał powiedzieć: za takie numery powinni was zakuć. Władze ligi nakazały Portugalczykowi zapłacić 40 tys. euro i trzy mecze Interu oglądać z trybun.

Wzbudzanie kontrowersji to hobby Mourinho. Ma na koncie oskarżenia o kaperowanie piłkarzy konkurencji i sianie nienawiści w stosunku do sędziów oraz obrażanie kolegów po fachu i prowokowanie trybun. Ale piłkarze, którzy mieli okazję pracować z Portugalczykiem, poszliby za nim w ogień. Didier Drogba napisał w autobiografii, że czuł się jak sierota, gdy Mourinho opuszczał Chelsea we wrześniu 2007 r., i nie był w tym wrażeniu odosobniony. Portugalczyk ma się za futbolowego guru i czar, który rzuca, udziela się piłkarzom. Siła Mourinho to nie tylko programowanie na zwycięstwa, ale przede wszystkim umiejętność rozłożenia rywala na czynniki pierwsze. Jego piłkarze wychodzą na boiska z głowami nabitymi wiedzą o przeciwnikach i nagle okazuje się, że trener wszystko przewidział: ci z drugiej strony atakują, bronią, a nawet panikują tak, jak mówił.

Przywiązanie do taktycznej dyscypliny i organizacji gry Mourinho wziął od van Gaala w Barcelonie – był tam jego asystentem. Cała reszta to znalezienie odpowiednich ludzi. W Chelsea wszystko szło dobrze do momentu, kiedy jej właściciel, rosyjski oligarcha Roman Abramowicz, zaczął mieszać w składzie. W Interze Mourinho potrzebował jednego sezonu, by zorientować się, z kim nie jest mu po drodze. Latem ubiegłego roku sprowadził piłkarzy, po których nie stała kolejka chętnych (Thiago Mottę i Diego Milito z Genui) lub niechcianych w innych klubach (Wesleya Sneijdera z Realu Madryt, Lucio z Bayernu, Samuela Eto’o z Barcelony). Zaszczepił piłkarzom mentalność muszkieterów; Inter znów obronił mistrzostwo Włoch, a z Ligi Mistrzów wyrzucił najpierw Chelsea, a potem Barcelonę. Nikt nie powie, że wyniki zespołu Mourinho to przypadek. Oczywiście poza Włochami.

Ci mają z Mourinho problem, bo z jednej strony wreszcie dał im trochę dumy doprowadzając przedstawiciela Serie A do finału Ligi Mistrzów, ale z drugiej drażni ich jego protekcjonalny ton, obrażanie się na dziennikarzy oraz mówienie, że na ziemi włoskiej, tak jak na angielskiej, jest „panem wyjątkowym” i należy mu się wyjątkowe traktowanie. Mourinho twierdzi, że piłka nożna w wydaniu drużyn Serie A to nie jego bajka, ale gdy trzeba, to programuje Inter po włosku, zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki, a jeśli przegra, też tłumaczy się po włosku: co złego, to nie my, a wokół aż duszno od spisków. Jeśli wygra finał, prawdopodobnie poszuka wyzwań gdzie indziej. Najwięcej mówi się o Realu Madryt. Tam też jest wiele do wygrania i wielu ludzi, którym można nadepnąć na odcisk.

Polityka 21.2010 (2757) z dnia 22.05.2010; Ludzie i obyczaje; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Mistrzowie główkowania"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną