Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Pierwszy szereg

Były opozycjonista kontra były milicjant

Policjant Tomasz Warykiewicz ukryty za gazetą Policjant Tomasz Warykiewicz ukryty za gazetą Stanisław Ciok / Polityka
Niestrudzony dokumentalista, kiedyś działacz opozycji. Wybitny policjant, kiedyś milicjant pionu kryminalnego. Epizod sprzed 23 lat niczym klątwa wisi nad ich życiorysami.
Dziennikarz Maciej GawlikowskiGrzegorz Kozakiewicz/Forum Dziennikarz Maciej Gawlikowski

Tomasz Warykiewicz (dzisiaj 51 lat), po 1989 r. przeszedł z milicji do policji i został jej gwiazdą. Na początku lat 90. stworzył w Krakowie Antygang – elitarną jednostkę walczącą z miejscową mafią. Podziemie kryminalne wydało wtedy na niego wyrok śmierci. Wynajęto płatnego zabójcę. Na szczęście ten zlecenia nie wykonał, bo został wcześniej namierzony. Warykiewicza przeniesiono do Warszawy, gdzie (wraz z Adamem Rapackim, Jerzym Nęckim, Sławomirem Śnieżko i Mirosławem Nowackim) stworzył w polskiej policji system PPP: policjant pod przykryciem. Od połowy lat 90. policja prowadzi operacje specjalne, używając funkcjonariuszy, którzy ze zmienioną tożsamością przenikają do grup przestępczych.

Przez kilka lat Tomasz Warykiewicz był naczelnikiem wydziału operacji specjalnych w CBŚ. Potem w ramach misji ONZ szkolił policjantów w Bośni. Kiedy tworzono Centralne Biuro Antykorupcyjne, został doradcą szefa, Mariusza Kamińskiego. Miał zająć się szkoleniem funkcjonariuszy tej jednostki do pracy pod przykryciem. Nie zdążył. Został negatywnym bohaterem filmu dokumentalnego i czołówek w gazetach codziennych. Wskazano go jako oprawcę maltretującego w 1987 r. w Krakowie manifestantów podczas opozycyjnej demonstracji z okazji 3 maja.

Przed krakowskim sądem trwa proces sześciu byłych milicjantów z ówczesnego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie. Prokurator zarzuca im pobicie uczestników owej manifestacji. Dwunastu pokrzywdzonych to przeważnie dawni działacze Konfederacji Polski Niepodległej (KPN). Jednym z nich jest znany krakowski dziennikarz, autor filmów dokumentalnych Maciej Gawlikowski.

Wtedy w maju, na wiecu, Gawlikowski miał 20 lat. Jak wielu innych został poturbowany. – Dwóch mnie trzymało, a Andrzej Cz. walił pięścią po głowie – wspomina. Jak inni, stanął wtedy przed kolegium do spraw wykroczeń za naruszenie ówczesnego prawa do zgromadzeń. – Zostałem skazany na 80 tys. zł grzywny. W tamtym czasie to była równowartość ze czterech średnich pensji. Nie zapłaciłem.

Twierdzi, że milicja złamała ówczesne prawo, bo napad cywilnych bojówek, jak nazywa akcję milicjantów, nie był zgodny nawet z ówczesną ustawą o MSW. Pobici już w 1987 r. złożyli zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez milicjantów, ale zostało odrzucone niejako z automatu.

Perspektywa ofiar

W 1992 r. Gawlikowski nakręcił o tej sprawie telewizyjny reportaż „Drugi szereg”. Padły w nim nazwiska i inne dane osobowe kilku milicjantów, w tym Kazimierza L. i Tomasza Warykiewicza. Dlaczego akurat tych? Bo to oni mieli, według Gawlikowskiego, pobić Zbigniewa R. – najbardziej poszkodowanego uczestnika pochodu. Prokuratura wszczęła sprawę i szybko ją umorzyła – brakowało dowodów winy, a Zbigniew R. odmówił składania zeznań. Jednak zaraz po emisji filmu „Drugi szereg” rozwiązano Antygang.

Maciej Gawlikowski nie odpuścił. Nawiązał kontakty z byłymi milicjantami, szperał w archiwach, szukał nowych faktów i dowodów. W IPN trafił na krótki, jak twierdzi, nieopisany film. Rozpoznał, że to dokumentacja rozbicia pochodu 3 maja 1987 r. Milicyjny operator uwiecznił sceny wyciągania manifestantów z tłumu. W pierwszym szeregu idą działacze opozycyjni, w drugim ubrani w cywilne ciuchy milicjanci. Widać szturchanie opornych, kopniaki, ktoś się przewraca, kogoś z pierwszego szeregu ci z drugiego chwytają i ciągną po bruku. Sylwetki napastników są wyraźne, ich twarze rozpoznawalne.

W akcji przeciwko demonstrantom użyto oddziałów prewencji – umundurowani milicjanci czekali przy Nyskach – oraz funkcjonariuszy z innych wydziałów WUSW w Krakowie, w tym z pionu kryminalnego. Udział brał też pluton specjalny (później przemianowany na antyterrorystyczny) i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa.

W 2007 r. w TVP został wyemitowany film Macieja Gawlikowskiego „Fachowcy” – to ciąg dalszy „Drugiego szeregu”, ta sama opowieść o wydarzeniach z 1987 r., tym razem zilustrowana starą milicyjną taśmą filmową. Znów padły nazwiska milicjantów, niektórzy wciąż pracowali w policji na wysokich stanowiskach. W efekcie kilku straciło pracę, a prokuratorski pion IPN z Krakowa wznowił śledztwo. Ponieważ czyny popełnione przez milicjantów prokurator Artur Wrona zakwalifikował jako tzw. zbrodnię komunistyczną, przedawnienie nie wchodziło w grę. Dla śledczego wszystko rysowało się klarownie. Są ofiary i są widoczni na filmowych kadrach sprawcy. Dał wiarę świadkom, w tym Maciejowi Gawlikowskiemu, że jednym z oprawców, widocznym na milicyjnym filmie, jest Tomasz Warykiewicz. Postawił mu (oraz Kazimierzowi L. i Andrzejowi Cz.) zarzuty przekroczenia uprawnień i udziału w pobiciu jedenastu uczestników manifestacji. Potem do listy dołączył innych byłych milicjantów.

Perspektywa sprawców

Kazimierz L., przed laty porucznik milicji, dzisiaj właściciel firmy detektywistycznej, zanim trafił do milicji, boksował w Wiśle Kraków. W MO pracował w wydziale kryminalnym, tropił włamywaczy i bandziorów. – Był dobry w tym, co robił, tak w ściganiu kieszonkowców, jak i w akcjach, na które zabierała go bezpieka – to opinia Macieja Gawlikowskiego, dzisiejszego przeciwnika procesowego byłego milicjanta.

3 maja 1987 r. dobrego gliniarza Kazimierza L. i w ogóle cały stan osobowy wydziału kryminalnego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie skierowano na odcinek walki politycznej. Zadanie brzmiało: wyłapać przywódców manifestacji rocznicowej zorganizowanej przez KPN. – Ale nikogo nie maltretowałem – mówi Kazimierz L. – Sytuacja była dynamiczna, sam czułem się zagrożony.

Rzucili nas tam bez przygotowania – opowiada Tomasz Warykiewicz, wówczas milicjant z wydziału kryminalnego. – Nie było dowodzenia. Improwizowaliśmy i wiadomo było, że sytuacja wymknie się spod kontroli, interwencja przerodzi się w bójki. Wraz z Kazimierzem L. wypatrzyli w tłumie Zbigniewa R. – Wytypowaliśmy go głównie dlatego, że znaliśmy go z działalności nie bardzo politycznej. Handlował walutami – tłumaczy Warykiewicz. – Kiedy go zatrzymywaliśmy, tłum ruszył i wszyscy przewróciliśmy się na bruk. Kilkanaście osób przebiegło po naszych plecach.

Jak potem zeznał, wraz z Kazimierzem L. doprowadzili zatrzymanego do milicyjnej Nyski i tam przekazali go mundurowym. Według Warykiewicza, milicjanci z prewencji wzywali tłum do rozejścia, bo manifestacja była nielegalna. Doszło do przepychanek, kilka osób poturbowano, ale milicjanci prawa nie łamali. Wykonywali rozkaz przełożonych.

Tak opisuje sceny z filmu „Fachowcy” Macieja Gawlikowskiego jedna z gazet: „Warykiewicz, jak przystało na adepta sztuk walki (ma czarny pas w karate – przyp. aut.), zadaje fachowe kopniaki 73-letniej Petroneli W. Potem znęca się nad bezbronnym R., którego prowadzi kilku innych milicjantów. Warykiewicz bije go po głowie pięścią i łokciem. Wraca, żeby jeszcze raz przylać Petroneli W. i krakowskiej lekarce Iwie S. Potem bije jeszcze jednego opozycjonistę pod ceglanym murem Wawelu”. Artykuł ilustrują kadry z filmu. Widać na nich młodego mężczyznę z bokserskim nosem. Z podpisu wynika, że to Warykiewicz.

Podobny komentarz pada w filmie Gawlikowskiego. Autor filmu pokazuje ofiarom pobicia, kto ich katował. Informuje ich, że mężczyzna z bokserskim nosem to Warykiewicz. Zapamiętują to nazwisko, wymieniają go jako najbrutalniejszego oprawcę; bił bezlitośnie, z sadystycznym zacięciem.

Tomasz Warykiewicz – napiętnowany – po emisji filmu i publikacjach w prasie odszedł z CBA. Zaszył się w swoim domu na Mazurach. Stamtąd pisał sprostowania do gazet i telewizji, domagał się podania prawdy. Twierdził, że to nie on jest owym bokserem pokazanym w filmie. Media nie opublikowały jego listów.

Gdy pod koniec grudnia 2009 r. prokurator z pionu śledczego IPN skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko sześciu byłym milicjantom o popełnienie zbrodni komunistycznej, obserwatorów zaskoczył fakt, że zabrakło tego najbardziej napiętnowanego, Tomasza Warykiewicza. Okazało się bowiem, że mężczyzna z bokserskim nosem to nie on, ale ówczesny funkcjonariusz plutonu specjalnego Kazimierz Z., dzisiaj emeryt. – Trzeba było dużo złej woli, aby pomylić go ze mną – komentuje Warykiewicz. Bokser pokazany w filmie jest niewysoki, bardzo szczupły. Warykiewicz nie ma złamanego nosa, jest postawnym mężczyzną, w czasie, kiedy odbywała się manifestacja, ważył ponad 90 kg.

Pamięć kontra pamięć

Maciej Gawlikowski już wcześniej wiedział, że popełnił błąd. Czy zamierza swoją pomyłkę sprostować? – Nie, bo to nie zmienia sytuacji, że Warykiewicz tam był i też bił ludzi. Widziałem to na własne oczy. Kiedy byłem bity przez Andrzeja Cz., obok katowano Zbigniewa R. To trwało długo, znęcali się nad nim. Jednym z tych, co go tłukli, był Warykiewicz.

Skoro wtedy bez wątpliwości rozpoznał Warykiewicza, dlaczego na filmie pomylił go z innym funkcjonariuszem? Gawlikowski tłumaczy, że twarze na filmie nie są tak wyraźne, poza tym minęło kolejne 15 lat. W błąd wprowadzili go też byli milicjanci, którym pokazywał kadry z filmu. W prokuraturze zeznał, że widział, jak Warykiewicz bije Zbigniewa R. To spowodowało, że chociaż wątek policjanta wyłączono z głównych akt sprawy, to go nie umorzono. – Wciąż jestem podejrzany, nie mogę przyjąć żadnej pracy państwowej, bo ciągle wiszą nade mną zarzuty – mówi Warykiewicz.

Gawlikowski: – Ciekawe, dlaczego on nie wystąpił przeciwko mnie na drogę sądową?

Warykiewicz: – Prowadziłem i nadzorowałem operacje specjalne, dzięki mnie do więzienia trafiło wielu groźnych bandytów. Nadal występuję w sądach jako świadek, mój wizerunek jest chroniony, a to wyklucza możliwość stawania przed sądami we własnej sprawie. Na razie.

Kiedy w telewizji pokazano film Gawlikowskiego, 18-letnia córka spytała Warykiewicza, jak było naprawdę, bo koledzy w szkole mówią, że jej tata był oprawcą. – Nie byłem – odpowiedział. – Żyłem w trudnych czasach, ale nie krzywdziłem ludzi. I dokumentalista, i policjant wydają się tkwić w zdarzeniu sprzed prawie ćwierć wieku jak w matni. Pogoń za prawdą o 3 maja 1987 r. unieważnia wszystko inne, czego w życiu dokonali. Ta pogoń wydaje się ich od prawdy oddalać.

Tym bardziej że zeznania głównego pokrzywdzonego Zbigniewa R. nie będą zapewne miały dla sądu wartości dowodowej. Widywany jest on teraz z transparentem „Katyń żydowską zbrodnią”; czasem rozrzuca ulotki podpisane „Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Marszałków Rydza-Śmigłego i Konstantego Rokossowskiego”. – Całkiem odjechał – przyznaje inny pokrzywdzony. W latach 80. R. był uważany za dzielnego bojowca KPN, ale już wtedy miewał dziwne zachowania. A na początku lat 90., kiedy można było ustalić i skazać sprawców pobicia, odmówił współpracy z wymiarem sprawiedliwości.

Polityka 21.2010 (2757) z dnia 22.05.2010; Ludzie i obyczaje; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Pierwszy szereg"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną