Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Samotność katechety

Nauczanie religii w szkole

Niektórzy biskupi proponują, by wycofać jedną godzinę religii tygodniowo ze szkół i przenieść znów do parafialnych salek Niektórzy biskupi proponują, by wycofać jedną godzinę religii tygodniowo ze szkół i przenieść znów do parafialnych salek Mirosław Gryń / Polityka
Wielu katechetów ma poczucie, że Kościół wysłał ich na front i pozostawił samym sobie. Hierarchowie, zapatrzeni w statystyki, nie chcą słyszeć, że z religią w szkołach jest coraz gorzej.
Już po pierwszej komunii spada liczba dzieci uczestniczących w niedzielnej mszyMirosław Gryń/Polityka Już po pierwszej komunii spada liczba dzieci uczestniczących w niedzielnej mszy

Janusz Skotarczak, który katechizuje od 1983 r., przytacza opowieść o rozbitkach żyjących na bezludnej wyspie. Pewnego dnia zauważył ich przepływający statek i wysłał łódź ratunkową. Ale zamiast ich zabrać na pokład, załoga wręczyła im plik gazet i powiedziała, że kapitan prosi, by najpierw przeczytali, co się dzieje na świecie, a potem podjęli decyzję, czy chcą zostać uratowani. Tak samo każdy, kto planuje zostać katechetą, powinien najpierw sprawdzić, co się dzieje na szkolnych lekcjach religii, by później nie marzył o ucieczce na bezludną wyspę.

A co się dzieje, najłatwiej zobaczyć na filmikach wrzucanych na YouTube, które uczniowie nagrywają komórkami podczas lekcji. Po klasie latają papiery i nadmuchane prezerwatywy. Chłopcy wrzeszczą, tańczą pod tablicą, skaczą po ławkach. Ktoś udaje atak epilepsji, ktoś wychodzi przez okno, inny próbuje poczęstować kompletnie bezradnego katechetę skrętem. To zazwyczaj gimnazjum.

Zakonnica o anielskiej twarzy natchnionym głosem cytuje św. Augustyna. Połowa klasy ma słuchawki na uszach, reszta ostentacyjnie czyta gazety. To zazwyczaj liceum.

Pan Bóg winien

Katecheci mówią czasem o lekcjach religii: droga krzyżowa, droga przez mękę, rzucanie pereł przed wieprze. Narzekają, że często w ogóle nie da się prowadzić zajęć, bo młodzież cały czas rozmawia, kompletnie niezainteresowana tematem. Pojawiły się nawet pomysły, by karnie wykluczać z religii tych najbardziej agresywnych. Uczniowie z reguły nie zachowują się w szkole najlepiej, ale katechezy dotyczy to w sposób szczególny. Z jednej strony jest nieobowiązkowa; ocena nie wpływa na promocję do następnej klasy. Można ją więc spokojnie potraktować jako czas wolny. Z drugiej – uczniowie często zapisują się na religię pod presją rodziców lub otoczenia, a to rodzi bunt, który znajduje ujście w czasie lekcji. Katecheta wchodzi do klasy i obrywa za wszystko: za ojca Rydzyka, za krzyż pod pałacem, za Komisję Majątkową. Autorytet Kościoła słabnie, a nauczyciele religii przyjmują na siebie pierwsze uderzenie.

Moi uczniowie wyłapią każdą dziwną wypowiedź biskupów i każą mi się z niej tłumaczyć. No i trzeba lawirować między lojalnością a zdrowym rozsądkiem – opowiada Elżbieta Waloszek, ucząca w warszawskim gimnazjum społecznym. I tak jest w luksusowej sytuacji, bo w jej szkole są zajęcia z etyki, chodzi na nie ponad połowa uczniów. Na religię zapisują się ci, którzy naprawdę chcą. W większości szkół tak nie jest. Katecheci mają świadomość, że mówią do wierzących, ateistów, agnostyków oraz dużej grupy tych, którym jest to kompletnie obojętne.

Jeden z uczniów poprosił mnie o rozmowę i powiedział: jestem niewierzący, ale rodzice każą mi chodzić na religię. Poradziłem, żeby po prostu był na lekcjach, a ja nie będę od niego wiele wymagał. Ucieszyłem się, że potrafił mi zaufać – mówi ks. Tomasz Kamola, uczący od 8 lat. – Często uczniowie są, bo muszą, ale zamiast o tym porozmawiać, wolą podręczyć katechetę. Pytają: a czy ksiądz współżył? Czy mu tego nie brakuje? Dla niedoświadczonych osób to są trudne sytuacje. Mnie też zdarzają się takie pytania na lekcjach, ale mam wrażenie, że nie ze złośliwości, ale z ciekawości. Po prostu odpowiadam.

Ks. Jarosław Wyszomierski z podwarszawskiego Legionowa traktuje obecność niewierzących na lekcji jako wyzwanie i cieszy się, że są, bo to jedyna okazja, gdy mogą spotkać się z Bogiem. Owszem, próbują rozwalać zajęcia, zakrzykiwać wierzących, imponować niewiarą, ale czasem – jak poskrobać głębiej – okazuje się, że to reakcja buntu na przykład na patologię w rodzinie.

A kto winien, że jest źle? Pan Bóg. Czasem wystarczy potraktować ich nie jak uczniów, ale jak przyjaciół, by się otworzyli – opowiada. Zanim został księdzem, pracował jako kierowca karetki, obsługiwał ciężki sprzęt budowlany. Deklaruje, że potrafi rozmawiać z młodzieżą, bo zna życie: – Ja się pytań nie boję. Tylko że oni coraz częściej nie chcą nawet pytać. Myślą, że wszystko już wiedzą.

Według Janusza Skotarczaka to, że młodzi prowokują, wyśmiewają, wierzgają, i tak jest błogosławieństwem, bo oznacza, że jeszcze cokolwiek ich obchodzi. – Przecież może przyjść, a może już dociera, fala całkowitej obojętności – mówi. – Sprawy wiary będą całkowicie poza ich zasięgiem.

Księży nikt nie pyta

W jednej z warszawskich podstawówek katechetka została mianowana dyrektorką. Ostatnio zorganizowała wycieczkę tematyczną „Kościoły różnych wyznań”. Modlitwy zaczęły się już w autokarze. Kościoły różnych wyznań okazały się głównie świątyniami katolickimi. Do synagogi nie weszli, bo zabrakło czasu. Składka po 20 zł, którą rodzice płacili w przekonaniu, że jest dla przewodnika, okazała się przeznaczona na ofiarę. Pani dyrektor nie wzięła pod uwagę, że wśród uczniów są także dzieci z rodzin niewierzących. Na co dzień również nie przyjmuje ich istnienia do wiadomości. Tłumaczy im, że to przejściowe. Przypadek tej dyrektorki jest skrajny, ale sygnałów, że katecheci próbują dyktować szkole własne warunki – choćby zabraniając organizowania piątkowych zabaw – nie brakuje.

Gdy w 1990 r. religię wprowadzono do szkół, hierarchia ucięła jakąkolwiek wewnątrzkościelną dyskusję na ten temat. To miał być powrót do normalności. Do szkół posłano głównie słabo wykształconych wikarych przekonanych, że skoro to powrót do normalności, szkoły przyjmą ich z entuzjazmem i otwartymi ramionami. Zdziwił ich chłód w pokojach nauczycielskich. Wśród nauczycieli silna była opcja lewicowa. Postrzegali także katechetów jako konkurencję do tego samego portfela. Dziś nadal zdarzają się pretensje, że uczący religii ma dwie godziny tygodniowo, a chemik czy fizyk jedną, ale w większości grono nauczycielskie wydaje się z katechezą pogodzone. To uczniowie zaczynają wierzgać.

Nie przyjmują do wiadomości, że powrót religii do szkół był osiągnięciem demokracji – mówi prof. Józef Baniak, który prowadził badania świadomości religijnej gimnazjalistów. – Pokolenie wychowane w wolnej Polsce chce świeckiej szkoły, która przekazuje rzetelną wiedzę, także o religii katolickiej. Oni doskonale potrafią odróżniać ćwiczenie religijne od wiedzy o religii. Katechezę pozbawioną alternatywy w postaci etyki postrzegają jako dyktat, a katechetę jako nasłanego urzędnika ideologicznego. Pytają: jak to? Dyrektor nie może go zwolnić? Dlaczego biskup decyduje? Takie jest prawo? A kto je ustalił? To wszystko jest dla nich właśnie niedemokratyczne.

Według prof. Baniaka nie jest to jedyny powód, dla którego katecheci w szkołach często odbierani są źle: – Brakuje im solidnego przygotowania pedagogicznego, nie potrafią rozmawiać z młodzieżą, boją się pytań i dyskusji, z trudem nawiązują stosunki partnerskie, próbując grać autorytetem Kościoła. A traktowania z góry współczesna młodzież nie zaakceptuje. Poziom studiów teologicznych w Polsce jest fatalny, Kościół ciągle nie odszedł od straszenia piekłem. Wszystko to przekłada się na poziom katechezy, który jest, najdelikatniej mówiąc, opłakany.

Z wykształceniem katechetów i tak jest dziś lepiej. Mają w programie elementy pedagogiki, psychologii rozwojowej, seksuologii. Według o.Rafała Szymkowiaka, współautora książki „Katecheta w potrzasku”, tematy te są jednak podejmowane w sposób powierzchowny i niewystarczający: „Zmiany, jakie zachodzą w strukturze psychicznej młodego człowieka, wymagają wyjątkowej delikatności, a czasami wielkiego kunsztu pedagogicznego, opartego na rzetelnej wiedzy psychologicznej. Zdarza się, że katecheci pracujący w gimnazjach i liceach nie posiadają wystarczającej wiedzy i ich postawa wobec uczniów jest przyczyną wielu konfliktów i nieporozumień” – pisze. Problem w tym, że księży nikt nie pyta, czy mają powołanie nauczycielskie i czy chcą uczyć w szkole. – To część posługi. Ksiądz przychodzi do pracy na parafii i proboszcz wyznacza mu szkołę, w której będzie uczył. Nie ma wyboru i nie może odmówić – tłumaczy ks. Kamola.

Świeccy ten wybór mają. Znam takich, którzy z pasją uczą w klasach I–III, inni z kolei nie wyobrażają sobie lekcji poniżej liceum. My musimy być uniwersalni, bo nie wiadomo, co się trafi – dodaje ks. Wyszomierski. Księża przyznają, że może im trochę łatwiej, bo wśród części uczniów urząd kościelny i sutanna nadal budzą respekt, ale świecki może po prostu ze szkoły odejść. Ksiądz nie. Nieważne, że czasem, wchodząc do klasy, czuje się, jakby wchodził do klatki z dzikimi zwierzętami, że kompletnie sobie nie radzi, co prowokuje uczniów do nowych drwin i awantur, że co rano, choć wszystko się w nim burzy, musi się przełamać i tam pójść.

Jak każdy długotrwały stres, przekłada się to na somatykę, zniechęcenie, a czasem objawy depresyjne – mówi Ewa Maciocha z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii, która pracuje z duchownymi. – Spotykam takie przypadki. Nastawioną lękowo osobę uczniowie manipulacją i agresywnym zachowaniem mogą nawet doprowadzić do załamania psychicznego.

Udręczniki

Młody człowiek przebrany w sutannę krąży po klasie, wygłaszając przemowę o wyższości moreli nad truskawkami. Morele rosną na drzewie i dojrzewają w pełnym blasku Pana, a truskawki okryte są zgniłym, robaczywym liściem, co świadczy, że te owoce wypluł szatan. Poza tym truskawka nie ma pestki, która jest duszą owocu. Pomódlmy się za wszystkie dusze, które wolą truskawki – ta parodia katechezy nagrana przez licealistów pokazuje, jak młodzież odbiera religijny przekaz.

„Często osoby uczące religii już przez sam ten fakt są traktowane jak goście z kosmosu lub jak ktoś, kto w willowej dzielnicy próbuje sprzedać stary chleb ze smalcem. I choć katecheci wiedzą, że są w posiadaniu Chleba Życia, nie zmienia to faktu, że w przekonaniu niektórych uczniów nie mamy nic, co byłoby godne uwagi” – pisze o. Szymkowiak. Jednym z głównych problemów jest język: hermetyczny, archaiczny, niezrozumiały. Na podręczniki do religii sami katecheci mawiają „udręczniki”.

Odpowiadają na pytania, których młodzież nie zadaje, a brakuje w nich ustosunkowania się do zarzutów wysuwanych często pod adresem wiary i Kościoła. Zakładają, że uczestnicy lekcji są wierzący i chodzą co niedzielę do kościoła. Tymczasem adresat się zmienił – twierdzi Janusz Skotarczak.

Elżbieta Waloszek przyznaje, że w ogóle nie używa podręczników: – Mam Biblię i tego się trzymam. Problem w tym, że język biblijny też ich śmieszy. Wszystkie „zaprawdę”, „zaiste”. Ale problem jest głębszy. Słowa „pokorni”, „ubodzy duchem” są albo niezrozumiałe, albo odbierane jako określenia pejoratywne. Z każdym kolejnym rocznikiem coraz trudniej o religijną refleksję – opowiada. – Niedawno miałam lekcję o Kazaniu na Górze. To jest samo jądro chrześcijaństwa. Na poziomie intelektualnym rozumieli, co mówię, ale miałam wrażenie, że to jest poza sferą ich emocjonalnego pojmowania. Po prostu tego nie czują.

Wiadomo, że katecheci nie powinni przemawiać do młodzieży ex cathedra. Eksperymentu z drugiego bieguna dokonał kilka lat temu dominikanin Marek Kosacz (opisany w reportażu w „Gazecie Wyborczej”), który na lekcjach głosił, że „Jezus jest zajebisty”, albo wchodził do klasy i mówił: „Wyglądacie mi dzisiaj na totalnie zjebanych. Dajmy spokój z programem. Pogadajmy o życiu”. Młodzież oszalała na jego punkcie. Prowincjał w znacznie mniejszym stopniu. Kosacz już nie uczy. Został wysłany do Monachium.

Ksiądz, który pozwala mówić na powitanie „siema” zamiast „niech będzie pochwalony”, łatwiej nawiąże kontakt z uczniami, ale przez nauczycieli i rodziców może być postrzegany jako ktoś bez autorytetu. To błędne koło, z którego nie każdy potrafi wybrnąć.

Trzeba dawać przykład własnym życiem, mówić o sprawach, którymi żyje młodzież, i dać uczniom odczuć, że ich problemy są ważne – radzi Janusz Skotarczak. Ale on jest typem katechety totalnego. Zajęcia, które organizuje, wykraczają daleko poza lekcje religii. Uczniowie wiedzą, że jego dom jest otwarty 24 godziny na dobę. I przychodzą po ucieczkach z domu, próbach samobójczych, miłosnych zawodach. Nie trzeba dodawać, że nie jest to polska norma. Większość nauczycieli religii stara się lepiej lub gorzej realizować program (w końcu to szkoła), a uczniowie narzekają na totalną nudę. Najbardziej ożywiają się przy tematach związanych z katolicką etyką seksualną, które z kolei dla katechetów są najtrudniejsze, bo młodzież niemal w całości tę etykę odrzuca.

Są lekcje, których naprawdę się obawiam, jak choćby ta związana z nierozerwalnością małżeństwa. Mam świadomość, że w wielu klasach nawet połowa to dzieci z rozbitych rodzin. Trzeba naprawdę się starać, żeby ich nie urazić, nie dotknąć – mówi Elżbieta Waloszek.

Wtórne pogaństwo

Inna rzecz, że po 20 latach nadal nie bardzo wiadomo, czym ma być religia w szkole. „Mamy problem z tożsamością katechezy szkolnej: czy ma być ewangelizacją, katechizacją, nauczaniem religii czy też wszystkim po trochu? Regulują te zależności między innymi dokumenty katechetyczne. Między teorią dokumentów a rzeczywistością konkretnej klasy czy szkoły istnieje dysonans. Mamy do czynienia ze zróżnicowanym adresatem. Wielu uczniów chce przychodzić na lekcje religii tylko po konkretną wiedzę. Wszelkie próby ewangelizacji i katechizacji są dla nich nie do przyjęcia i kończą się wypisaniem z lekcji. Są też tacy, którzy uważają, że lekcja religii powinna być okazją do rozmowy na różne ciekawe tematy, bez zeszytu, zadań i sprawdzianów. Jedni potrzebują ewangelizacji, inni katechezy, a jeszcze inni solidnej wiedzy. Wybieramy średnią i w odczuciu wielu mijamy się prawie ze wszystkimi” – pisze Skotarczak w „Katechecie w potrzasku”.

Efekty widać w badaniach gimnazjalistów przeprowadzonych przez prof. Baniaka. Tylko niecałe 20 proc. potrafiło w sposób zbliżony do definicji katolickiej odpowiedzieć na pytanie: czym jest dla ciebie wiara. Reszta opisywała ją jako coś z pogranicza magii. Do Trójcy Świętej zaliczali Matkę Boską, św. Józefa, a nawet Jana Pawła II. Blisko połowa nie potrafiła wymienić w kolejności 10 przykazań. Gimnazjaliści nie wiedzą, jak i do kogo się modlić. Połowa nie modli się w ogóle. Podczas happeningu pod Pałacem Prezydenckim młodzi ludzie, katechizowani od przedszkola, ze zdumiewającą łatwością łamali religijne tabu, układając krzyż z puszek po piwie.

Młodzież nie ma poczucia sacrum. Z moich badań wynika, że na Wielkanoc większy odsetek przystępuje do komunii niż do spowiedzi. A to oznacza, że nie rozumieją, czym jest świętokradztwo; mimo katechezy w szkole, a może nawet przez nią – twierdzi prof. Baniak. – Krzyże wiszące w szkołach i urzędach, udział Kościoła w polityce, całkowite przemieszanie sfery religii ze sferą państwa sprawia, że oni nie mają jak nauczyć się oddzielać sacrum od profanum. Religia jest w szkole, więc to taki sam przedmiot jak pozostałe.

Katecheci widzą tu jednak innego winowajcę. W momencie, gdy religię przeniesiono do szkół, rodzice uznali, że zapisując dziecko na zajęcia, wypełnili już obowiązek wychowania w katolickiej wierze. – Jak głosi Pismo, buduje się na skale, a w przypadku religijności skałą jest rodzina – mówi ks. Jarosław Wyszomierski, wspominając własny dom, gdzie przed niedzielnym wyjazdem cała rodzina szła na mszę, potem jadła śniadanie, a dopiero potem tata odpalał Syrenkę. – Dziś, gdy pytam, kto był na niedzielnej mszy, podnosi się jedna, dwie ręce. Modlitwy znają, jak ich babcia nauczy, bo rodzice nie mają czasu albo sami zapomnieli.

Cezary Gawryś, były redaktor naczelny „Więzi”, uważa, że odsetek uczniów gotowych do słuchania katechezy odzwierciedla odsetek osób praktykujących w społeczeństwie, który szacuje na około 25 proc. Rodzice przestali być przekazicielami wiary, sami wymagają reewangelizacji. Niektórzy mówią wręcz o wtórnym pogaństwie. – Młodzi są tacy jak ich otoczenie. Niby naród wierzący, a gdy człowiek przeżegna się przed posiłkiem w restauracji, wszyscy patrzą jak na dinozaura – mówi ks. Wyszomierski.

Wymarsz z Kościoła

„Moim największym problemem, gdy ruszam do szkoły, jest to, że jestem sam. Nie ma nikogo, kto mi poda rękę. Nie mam sprawnej broni i amunicji (podręczniki i pomoce), nikt mnie nie osłania” – to jeden z głosów w dyskusji przeprowadzonej przez pismo „Katecheta”. Aleksandra Błoniak, zastępczyni redaktora naczelnego, ucząca od 20 lat, przyznaje, że osamotnienie to problem większości nauczycieli religii. „Boją się kompromitujących sytuacji, więc milczą, albo z powodu braków w wykształceniu walczą o utrzymanie posady” – pisze.

W internetowej sondzie przeprowadzonej przez jej pismo na pytanie: z kim ci się najtrudniej współpracuje, blisko połowa odpowiedziała, że z własnym proboszczem. Na to czasem nakładają się konflikty między nauczycielami świeckimi a duchownymi, zdarza się bowiem, że księża, nie mogąc pogodzić obowiązków szkolnych z parafialnymi, biorą lewe zwolnienia, walcząc jednocześnie o godziny lekcyjne kosztem świeckich katechetów, choć dla nich etat w szkole jest zazwyczaj jedynym źródłem utrzymania.

Katecheci mają poczucie, że wysłano ich na pierwszą linię frontu bez wsparcia. Nikt nie interesuje się ich pracą, a oni sami boją się głośno mówić o problemach z obawy, że wina spadnie na nich. Leczą frustracje przez narzekanie we własnym gronie: na młodzież, na czasy i – najciszej – na biskupów, bo oni przecież dobrze wiedzą, jak jest, a skoro nie reagują, to znaczy, że tak ma być.

List do wiernych na 20-lecie szkolnej katechezy tylko utwierdza ich w tym przekonaniu. „Zacierają się wspomnienia dawnych lat przymusowej ateizacji. Wbrew krzywdzącym opiniom i fałszywym założeniom nauczanie religii w szkole niesie ze sobą istotne walory wychowawcze” – piszą biskupi.

Słabo to widzę, jeśli nastawienie episkopatu się nie zmieni – przewiduje prof. Baniak. – Dziś Kościół ma wpływ na około 30 proc. młodzieży, ale i oni zaczynają się buntować. Nawet w małych miasteczkach z religii wypisują się całe klasy. Wymarsz młodych z Kościoła się nasila.

Tego jeszcze nie widać w statystykach, bo to się dzieje teraz. Podobne sygnały płyną z całego kraju. „Już dziś w niektórych częściach Polski frekwencja na katechezie w szkołach ponadgimnazjalnych nie wychodzi poza magiczną liczbę 10 proc., a katecheci sygnalizują o ciągłym zmniejszaniu się zainteresowania. Jeden z amerykańskich pedagogów powiedział, że w Polsce rośnie nam ostatnie pokolenie chrześcijan” – pisze o. Szymkowiak. Wrześniowy numer miesięcznika „W drodze” drukuje opinie coraz bardziej zaniepokojonych katechetów: „u mnie w szkole niektóre klasy nie zgłaszają się w ogóle na lekcje religii, w pozostałych klasach połowa nie chodzi”, „myślałam, że tylko u mnie w szkole nie chodzi tylu uczniów, dobrze, że się o tym mówi, bo myślałam, że to jest jakiś mój problem”. Już po pierwszej komunii spada liczba dzieci uczestniczących w niedzielnej mszy. Bierzmowanie nazywane jest „uroczystym pożegnaniem z Kościołem w obecności księdza”.

W uśpionej, wewnątrzkościelnej dyskusji nieśmiało pojawiają się głosy, że może całkowite odcięcie katechezy od parafii to był błąd. Że po przekroczeniu progu kościoła uczniowie nie odważyliby się symulować epilepsji ani rzucać prezerwatywami. Po przeniesieniu religii do szkół parafie opustoszały, młodzi nie rozumieją już pojęcia wspólnoty, a wielu nawet nie wie, gdzie jest ich kościół parafialny. Niektórzy biskupi proponują, by wycofać jedną godzinę religii tygodniowo ze szkół i przenieść znów do parafialnych salek. Katecheci też od pewnego czasu o tym mówią. Tylko po cichu.

Polityka 50.2010 (2786) z dnia 11.12.2010; Raport; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Samotność katechety"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną