Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Kupię, sprzedam, zamienię...

Magicy od piłkarskich transferów

Daniel Sikorski (Górnik Zabrze – Polonia Warszawa). Daniel Sikorski (Górnik Zabrze – Polonia Warszawa). Jerzy Kleszcz / Newspix.pl
Dyrektor sportowy wyszukuje dla klubu piłkarzy. W tym fachu o sukcesy łatwiej, gdy ma się liczne znajomości i dryg do interesów.
Aleksandar Tonew (CSKA Sofia – Lech Poznań).Jakub Kaczmarczyk/Newspix.pl Aleksandar Tonew (CSKA Sofia – Lech Poznań).
Johan Voskamp (Sparta Rotterdam – Śląsk Wrocław).Sebastian Borowski/Newspix.pl Johan Voskamp (Sparta Rotterdam – Śląsk Wrocław).

Renomę biegłego na piłkarskim rynku transferowym Stan Valckx zyskał w PSV Eindhoven. Za jego kadencji w fotelu dyrektora sportowego przerzucano się grubymi milionami i głośnymi nazwiskami, a PSV otarł się o finał Ligi Mistrzów. Więc gdy na początku roku okazało się, że Valckx będzie szukał wzmocnień dla krakowskiej Wisły, dziwiono się, że ktoś nawykły do obracania dużymi sumami przyjął posadę w marnej polskiej lidze. Ale tuż po nominacji Holender ogłosił, że Wisły nie stać na drogich piłkarzy, a już jego głowa w tym, żeby znaleźć tanich i dobrych. Właściciel Wisły Bogusław Cupiał przez kilkanaście lat utopił w klubie górę pieniędzy, więc nareszcie mógł mieć poczucie, że trafił na właściwego człowieka.

Szybko się okazało, że Valckx to fachowiec: pieniądze, jakie klub zarobił na sprzedaży do Trabzonsporu braci Brożków (ponad 2 mln euro), wystarczyły mu na pozyskanie kilkunastu piłkarzy, a w międzyczasie Wisła, choć ciągle w budowie, została mistrzem Polski. Część konkurencji spogląda więc teraz w stronę Wisły z nieskrywaną zazdrością i po cichu idzie utartym przez Holendra śladem. Izrael był przez rodzimych dyrektorów sportowych omijany szerokim łukiem do czasu, gdy znaleziony przez Valckxa Maor Meliksson okrzyknięty został objawieniem ligi. – Ciekawy rynek, piłkarze dobrzy technicznie – przyznaje dyrektor sportowy Legii Warszawa Marek Jóźwiak. Ale na pytanie o główne kierunki zainteresowania odpowiada sztampowo: Bałkany, Wschód, Ameryka Południowa.

Ludzie pokroju Valckxa, ze znajomościami oplatającymi dużą część futbolowego świata, są w polskiej lidze na wagę złota. – Każdy, kto szuka piłkarza do gry w polskiej lidze, jest skazany na okazje – mówi Jacek Bednarz, swego czasu odpowiedzialny za wzmocnienia w Legii i Wiśle. Zanim dyrektor sportowy skonfrontuje reklamowy wizerunek piłkarza z rzeczywistością, ślęczy nad nagraniami meczów z jego udziałem, z komputera wyskakuje mu personalny portret statystyczny, wiedzą służą lokalni informatorzy. Ale to schemat, w ten sposób działa niemal cała branża. – Już się nieraz przekonałem, że celowanie w nieznanego piłkarza z mocnego klubu, na przykład z Argentyny, nie ma sensu. Gdy tylko zrobi się wokół niego trochę szumu, stawka rośnie, a ja odpadam w przedbiegach – opowiada Jóźwiak.

Pokrętną logikę rodzimego futbolu dobrze widać na przykładzie polityki transferowej klubów. Żeby znalazły się pieniądze na zakupy, musi być sukces, ale jak go osiągnąć, gdy w drużynie są dziury? Poza tym rynek piłkarski jest jak każdy inny – dobry towar kosztuje, ale rodzimi właściciele klubów skąpią grosza. Wisła, gdy niedawno skończyło się wypożyczenie obrońcy Erika Cikosa, zrezygnowała z prawa pierwokupu, mimo że Słowak zbierał wysokie noty i dobrą grą zapracował na powołanie do reprezentacji. Ale ćwierć miliona euro, na jakie ponoć był wyceniany, to dla Cupiała za dużo. Valckx jest od tego, by kupować taniej.

Piłkarze za półdarmo

Właściciele klubów zmuszają więc dyrektorów sportowych do szukania okazji, narzucają im ciasny limit wydatków, zmuszając do przebierania wśród już przebranych. Świadomość, że ma się do czynienia z towarem trzeciej kategorii, nie pomaga w podjęciu decyzji. – Rzeczy niemożliwych wymaga się od nas na co dzień, a cudów raz na jakiś czas – tak o tym fachu mówi Bednarz.

Ale wiarę w to, że okazje się trafiają, trzeba mieć. Jóźwiak, choć jest pod kreską, bo większość piłkarzy ściągnięta przez niego ostatnio do Legii zawiodła, ciągle ma w pamięci, że gdy zaczynał, na obozie dla bezrobotnych piłkarzy we Francji wypatrzył Moussę Quattarę, który zrobił furorę w Ekstraklasie i z kilkakrotną przebitką został sprzedany do Kaiserslautern. Niedawno, by uprzedzić konkurencję, zorganizował w Abidżanie przegląd miejscowych kadr – na kilka dni wynajął stadion, wziął pod lupę około 150 młodych piłkarzy. Zysków z tej wyprawy na razie nie ma żadnych, ale w kajecie przybyło mu parę nazwisk. Po cichu liczy na to, że rywale po fachu jeszcze ich nie namierzyli.

Jak się ma mało pieniędzy, trzeba balansować na granicy tego, co dozwolone. W środowisku krążą opowieści o pewnym zawodniku, ściągniętym do Polski z dalekiego kraju po tym, jak ówczesny dyrektor sportowy jednego z klubów dostał cynk, że kontrakt piłkarza ma luki i zorientowani w temacie prawnicy uwolnią go z umowy bez trudu. Piłkarz kosztował klub tyle, co gaża kancelarii, grał w lidze świetnie, został z dużym zyskiem sprzedany na Zachód, a notowania dyrektora poszły w górę.

Teraz Marek Jóźwiak, przymuszony nową zasadą przyświecającą transferowej polityce Legii (wydajemy tyle, ile uda nam się zarobić), uczulił swoich ludzi rozsianych po świecie, by słali raporty o klubach w finansowych tarapatach, gdzie piłkarze są do kupienia za półdarmo. Taka taktyka jest jednak ryzykowna, może się obrócić przeciwko łowcom okazji – zresztą rumuński FC Vaslui już zapowiedział, że poskarży się na Legię do UEFA, bo jego zdaniem przedstawiciele warszawskiego klubu kaperowali zawodnika (Dusana Kuciaka), który ma ważny kontrakt.

O dobry deal łatwiej, gdy druga strona stoi pod ścianą, więc nic dziwnego, że teraz łowcy piłkarskich okazji kierują wzrok na Grecję i Portugalię, bo szalejący tam kryzys nie ominie klubów piłkarskich. Z drugiej strony, Polska staje się coraz atrakcyjniejszym rynkiem, przede wszystkim dlatego, że najlepsze kluby są wypłacalne, bez długów, a w niepewnych czasach argument finansowej stabilności trafia do piłkarzy. – No i wreszcie nie wstyd zaprosić człowieka na rozmowy, na testy. Legia doczekała się porządnego stadionu, a dla zawodnika to dowód, że ma do czynienia z poważnym klubem i poważnymi ludźmi – mówi Jóźwiak.

Kto bogatemu zabroni?

Z sezonu na sezon padają więc kolejne rekordy zarobków w Ekstraklasie. W tej chwili najlepiej opłacanym zawodnikiem (500 tys. euro za sezon) jest 33-letni Serb Danijel Ljuboja, którego Legia pozyskała, kiedy wygasł jego kontrakt z Niceą. To zresztą też znak czasów – szukanie piłkarzy mających najlepsze lata za sobą, ale którzy kiedyś liznęli dużego futbolu. Takie ruchy to nie tylko marketing (nazwisko przyciąga kibiców), ale zwykła potrzeba. Jak otwarcie powiedział niedawno trener Wisły Robert Maaskant – ruszamy w bój o Ligę Mistrzów, więc bardziej niż młodzi zdolni, którzy jednak ciągle się uczą, przydadzą nam się starsi i doświadczeni. Po nich nie stoi kolejka chętnych, więc i misja dyrektorów sportowych robi się łatwiejsza.

Transfery lubią ciszę, ale w dzisiejszych czasach tego komfortu dyrektorom sportowym brak. Główny powód: kuci na cztery nogi menedżerowie futbolistów. Zarabiają na prowizji od kwoty odstępnego, więc wypuszczają informacje o zainteresowaniu piłkarzem przez klub X, bo rośnie prawdopodobieństwo, że do wyścigu ustawi się konkurencja z Y. A wtedy stawka idzie w górę. – Teraz umów już się nie podpisuje na kolanie. Piłkarz prosi o czas do namysłu, a potem jego agent sonduje rynek – mówi Jóźwiak. Więc można się za piłkarzem najeździć, w łaski wkupywać, niejedną kolację postawić, a potem jak spod ziemi wyrasta konkurencja i przebija ofertę. Na krajowym rynku takich metod nie wstydzi się prezes warszawskiej Polonii Józef Wojciechowski. Kto bogatemu zabroni?

Choć pożytki z pracy dyrektorów sportowych są oczywiste i większość klubów na świecie korzysta z ich usług, w Polsce na tym stanowisku zdarzają się ludzie przypadkowi – w Widzewie Łódź jest to syn właściciela Mateusz Cacek, a w Lechu Poznań, ubiegłorocznym mistrzu Polski, jeszcze do niedawna człowiekiem numer 1 od transferów był Marek Pogorzelczyk, kiedyś lakiernik, przeniesiony z Wronek po fuzji tamtejszej Amiki z Lechem. Pogorzelczyk chętnie przypisywał sobie autorstwo udanych transferów Lecha, choć nie jest tajemnicą, że jego kontakty ograniczały się do rynku krajowego. Oficjalnie zwolniono go z powodu reorganizacji kadr, ale jasne jest, że zapłacił za słaby sezon Lecha, bo szefowie klubu skojarzyli kiepskie wyniki z biernością dyrektora na transferowym rynku. Jego następcą został Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy, spec od szkolenia młodzieży, więc przekaz jest jasny: mniej zakupów, więcej pracy od podstaw. Zamiast opierać się na obu nogach, Lech przeniósł ciężar na jedną.

Żelaznym argumentem przeciwko zatrudnianiu w klubie człowieka odpowiedzialnego za transfery jest to, że chodzą na pasku menedżerów. Valckx w atmosferze podejrzeń zakończył przygodę z PSV, Jóźwiak i inni za każdym razem, gdy transfer się nie spłaca, słuchają anonimów: wziątki były. Gdy trenerem Śląska Wrocław został Orest Lenczyk, do szpiku kości przekonany o nieuczciwości futbolowych agentów, wiadomo było, że dyrektor sportowy Krzysztof Paluszek trafi na margines. Lenczyk wywindował Śląsk do wicemistrzostwa kraju oraz europejskich pucharów i choć zrobił to również dzięki piłkarzom pozyskanym wcześniej dzięki znajomościom Paluszka (Sebastian Mila, Przemysław Kaźmierczak), współpraca między panami się nie układała. Lenczyk postawił ultimatum i w kwestii transferów polega przede wszystkim na sobie.

Jacek Bednarz mówi, że napięcia między trenerem a dyrektorem sportowym są gwarantowane, zwłaszcza jeśli przeboje sezonu transferowego rozczarowują. Zapomina się wtedy, że decyzja o jego zakupie była konsultowana sto razy, a dyrektor sportowy do roli kozła ofiarnego pasuje jak ulał. Bednarz zna to z autopsji. Po tym, jak Wisła dwa lata temu skompromitowała się w eliminacjach Ligi Mistrzów przegrywając z Levadią Tallin, podziękowano mu za współpracę. Doszedł do wniosku, że życie menedżera piłkarzy jest łatwiejsze i przeszedł na drugą stronę barykady.

 

Transferowe hity lata w ekstraklasie

Danijel Ljuboja (z Nicei do Legii Warszawa) – za darmo; Ivica Iliew (Partizan Belgrad – Wisła Kraków) – za darmo; Junior Diaz (FC Brugge – Wisła) – wypożyczenie; Johan Voskamp (Sparta Rotterdam – Śląsk Wrocław) – 2,4 mln zł; Robert Jeż/Daniel Sikorski (Górnik Zabrze – Polonia Warszawa) – 3,1 mln; Aleksandar Tonew (CSKA Sofia – Lech Poznań) – 1,4 mln

Polityka 29.2011 (2816) z dnia 12.07.2011; Coś z życia; s. 85
Oryginalny tytuł tekstu: "Kupię, sprzedam, zamienię..."
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną