Gdy Tomasz Melon opowiada o swojej pracy, można odnieść wrażenie, że zatrudnia go jakaś bardzo ważna, supertajna instytucja państwowa. – Założyliśmy kontrole dostępu, każdy pracownik ma własny chip. Nadajemy im uprawnienia wejścia do określonych stref. Poza tym mamy stały monitoring z kamer w budynku i na parkingu. Współpracujemy także z firmą ochroniarską, która prowadzi niezależny monitoring. W każdym z naszych samochodów zainstalowany jest nadajnik GPS, który zbiera dane dotyczące trasy przejazdu, czasu postoju, ilości paliwa i otwarcia drzwi.
W rzeczywistości Tomasz Melon jest wspólnikiem firmy cateringowej Party Serwis Catering – Melon. Strefy, do których dostęp ograniczono, to chłodnia, mroźnia i magazyn. A wszystko po to, by zapobiec kradzieżom dokonywanym przez pracowników. Mimo zabezpieczeń złodziejstwa całkowicie wyeliminować się nie udało, bo firma świadczy usługi poza zakładem, a tam chipów i monitoringu już nie ma. Nadal więc znikają różne rzeczy, począwszy od alkoholu, a na zastawie stołowej kończąc.
Podobne problemy ma większość polskich firm i instytucji. Przez lata uczyły się chronić przez zagrożeniami zewnętrznymi. Teraz uczą się, jak nie dać się okradać własnym pracownikom.
Wszyscy biorą, czyli przyzwolenie czyni złodzieja
Duża warszawska firma. Ludzie tu zatrudnieni uważani są za elitę w swoim zawodzie i elitę intelektualną w ogóle. W szafce w recepcji leżą ogólnodostępne materiały biurowe. We wrześniu szafka jest jednak zamykana na klucz. Recepcjonistka tłumaczy: – Zaczął się rok szkolny. W ciągu kilku dni zniknął zapas zeszytów, papieru i długopisów, który zwykle starcza na kilka tygodni.