Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

38 plus 30

Co o emeryturach 67+ sądzą kobiety 38+

Przed emeryturą chciałabym spłacić kredyt. Nie marzę o wielkich samochodach, jachtach - tłumaczy Patrycja Matusz-Protasiewicz. Przed emeryturą chciałabym spłacić kredyt. Nie marzę o wielkich samochodach, jachtach - tłumaczy Patrycja Matusz-Protasiewicz. Milosz Poloch / Polityka
Pierwsze kobiety, które będą pracować do 67 roku życia, mają dziś około 38 lat. Czy są na to przygotowane?
Będę jeszcze bardziej mobilna niż moja mama, która też lubi podróżować - przewiduje Anna Kondratowicz.Tadeusz Późniak/Polityka Będę jeszcze bardziej mobilna niż moja mama, która też lubi podróżować - przewiduje Anna Kondratowicz.

Rządowi eksperci przekonują: 67-letnie kobiety za 30 lat będą zupełnie inne niż dzisiejsze emerytki. Jak one same wyobrażają sobie siebie i swoją pracę? Jakie mają życiowe strategie, marzenia, obawy? Przedstawiamy kilka opowieści – bardzo osobnych i osobistych, ale też dość typowych dla pokolenia dzisiejszych 30-latków.

Patrycja Matusz-Protasiewicz, 35 lat, Wrocław. Doktor politologii. Mężatka, 6-letni syn.

Jako 60-latka będę atrakcyjnym wykładowcą, doświadczonym, z praktyczną wiedzą badawczą i międzynarodowymi kontaktami. Wierzę, że będę zdrowa – staram się na to zapracować: regularnie biegam, pływam, zdrowo się odżywiam. Jak będę się różnić od mojej mamy? Mam nadzieję, że nie bardzo. Moi rodzice też uprawiają sport, przez większość życia prowadzili własną firmę, nie byli związani etatami. I ja jestem otwarta na zmiany. Pewnie jeszcze mniej czasu niż oni będę spędzać w domu: częściej jeść na zewnątrz, więcej imprez organizować poza domem. Chciałabym bardziej angażować się w działalność obywatelską, pomoc innym.

Teraz, jako adiunkt w zakładzie studiów nad Unią Europejską w Uniwersytecie Wrocławskim, pracuję na etacie. Moje składki trafiają do ZUS, w 2000 r. otworzyłam konto w towarzystwie emerytalnym. Ale zakładam, że moje pieniądze na starość będą pochodzić z różnych źródeł. Mam nadzieję, że uda nam się z mężem sprzedać dom, który na razie spłacamy, kupić mniejsze mieszkanie, a z pozostałej sumy – żyć. Przed emeryturą chciałabym spłacić kredyt. Nie marzę o wielkich samochodach, jachtach.

Zastanawiam się, jak to będzie – prowadzić wykłady w wieku 67 lat? Liczę na rozwój nowych technologii. Już teraz, jeśli coś się dzieje np. w Holandii, w trakcie zajęć dzwonię przez Skype’a do kolegi w Amsterdamie. On opowiada polskim studentom, o co dokładnie chodzi. Jest dużo wideokonferencji, dzięki którym ludzie nie muszą płacić za podróże – myśli, koncepcje przekazuje się szybciej i taniej. Być może i ja mając 67 lat będę mogła ze swojego domu prowadzić wykłady dla studentów w Stanach.

Choć wcale nie myślę, że będę do końca życia pracować na uniwersytecie. Moi koledzy już po habilitacji też nie mówią: złapaliśmy Boga za nogi, do końca życia siedzimy na uczelni! Może i marzeniem większości Polaków ciągle jest etat, ale za granicą praca, także w nauce, to już dziś praca nad projektami. Człowiek koncentruje się na 2–3 lata, a potem szuka następnego projektu, w różnych uniwersytetach, w różnych krajach. Chociaż ciekawe wyzwanie może się pojawić również poza nauką, w biznesie, zarządzaniu.

Po sześćdziesiątce nie będę już ograniczona obowiązkami związanymi z moim dzieckiem, jego szkołą. (Czy myślę, żeby mieć więcej dzieci? Myślę). W każdym razie liczę, że mój syn będzie za 30 lat samodzielny. Fakt: jeśli będę pracować, nie pomogę mu w opiece nad jego dziećmi.

A właściwie to ja nie wyobrażam sobie emerytury. Siedzę przed telewizorem z drutami do robótek? Liczę, że praca będzie mnie utrzymywała w formie. No, niechby urlop był coraz dłuższy, żeby zostało trochę czasu na przyjemności.

Anna Kondratowicz, lat 38, Warszawa. Właścicielka portalu internetowego, mężatka, syn 8 lat, córka – niecałe 3.

Mam nadzieję, że będę spokojna. Mogę pracować do 67 roku życia, pod warunkiem, że nie będę musiała codziennie chodzić do biura. Chciałabym zdalnie zarządzać pracą w mojej firmie, która do tego czasu rozrośnie się, będzie stabilna. Jestem z długowiecznej rodziny, dbam o zdrowie. Będę jeszcze bardziej mobilna niż moja mama, która też lubi podróżować.

Od dwóch i pół roku prowadzę przedsiębiorstwo. Wcześniej przez 10 lat pracowałam jako dziennikarka w prasie kobiecej, składki szły do ZUS – niby spokój i pewność. Ale kiedyś zaczęłam się zastanawiać, gdzie są moje koleżanki starsze o 15–20 lat. Kilka gdzieś pisuje, reszta – znikła. Dotarło do mnie, że nikt mi nie zapewni pracy do emerytury, bo rynek się kurczy. Internet zaraz wyprze prasę. Dlatego razem z mężem założyliśmy portal dla kobiet, o urodzie. Nazywa się ibeauty.pl. Przez półtora roku było ciężko. Teraz wychodzimy na prostą.

Nie zatrudniamy pracowników; za współpracowników na umowach-zleceniach musimy płacić składki emerytalne. Płacimy też za nas dwoje. Nie mam złudzeń, że będą z tego przyzwoite pieniądze na starość. Staram się na bieżąco oszczędzać na lokatach. Inwestycją jest przede wszystkim własna firma.

Wierzę, że będzie się rozwijać. Dla coraz zamożniejszych i coraz starszych kobiet zachowanie dobrego wyglądu będzie nabierało coraz większego znaczenia. Zainteresowanie kosmetyką na pewno będzie rosło. Dlatego nie przewiduję, żebym musiała się przekwalifikowywać. Muszę być na bieżąco, trzymać tempo. Choć tego właśnie najbardziej się obawiam: jak będzie z tym utrzymywaniem tempa. Ale po to robi się firmę, żeby z czasem zatrudniać osoby, na które można delegować obowiązki. Praca, nawet jeśli się ją bardzo lubi, to jednak wysiłek. Fajnie byłoby móc jeszcze powiększyć zespół.

Może znajdą się w nim nasze dzieci? Myślę o naszej firmie również jako o miejscu pracy dla nich w przyszłości. Gdyby chciały. Marzy mi się jeszcze jedno: żeby dzieci nie musiały na starcie dorosłości brać kredytu, który spłacą blisko swojego wieku emerytalnego. Dać im dach nad głową, żeby mogły pracować i przeznaczać pieniądze na własny rozwój. Albo przyjemności.

Dla siebie? Bardzo lubię Chorwację i chciałabym kiedyś kupić tam sobie domek. Mieć swoje miejsce.

Bożena, lat 37, Częstochowa. Inżynier budownictwa. Mężatka, synowie – 12 lat i rok.

Nie potrafiłabym siedzieć w domu jak moja mama, która poszła na wcześniejszą emeryturę w wieku lat 42 i zajęła się naszymi dziećmi. To ja już wolę pracować, nawet do 67 roku. Tylko jak? I gdzie?

Jestem na etacie w biurze projektowym. Ale szef płaci ZUS tylko od 60–70 proc. mojej pensji. Resztę dostaję pod stołem. I tak się cieszę, bo w innych biurach w ogóle nie rejestrują pracowników. Powinnam odkładać na przykład w III filarze, ale ciągle tego nie robię. Wiem, że to błąd.

Projektujemy biura, sklepy, urzędy. Trzeba mieć dobrą wyobraźnię, umieć i liczyć, i myśleć z polotem. Większość czasu spędzam w pracy przy komputerze, jeżdżę też na pomiary. No i nie wiem, jak ja się będę wdrapywać na budowy mając 67 lat. Może z pomocą przyjdą nowe technologie. Na razie rewolucją był dalmierz, który zastąpił zwykłą miarkę.

Lubię swoją pracę, nie chciałabym zmieniać zawodu, ale jakie mam perspektywy? Teoretycznie mogę liczyć na większe pieniądze, jeśli zrobię uprawnienia projektanta, bo teraz formalnie jestem asystentką. Trzeba przejść kurs, bardzo czasochłonny. Łatwiej to przychodzi facetom. Ale nie wiem, jak długo jeszcze pociągnie nasza firma. Szef jest już mocno starszy i nie ma nikogo, kto mógłby po nim przejąć interes. Chciałabym się dostać do jakiegoś urzędu, ale musieliby mi odpowiednio zapłacić. Może założę w końcu coś swojego?

Synów chcę nauczyć, żeby w życiu liczyli na siebie. Nie mam specjalnych marzeń – dom udało się zbudować 10 lat temu, nie mamy kredytu. Tylko tę emeryturę chciałabym mieć godną. Żeby nie wybierać: jedzenie czy leki.

Iwona Kupilas, lat 39, Blachownia. Koordynatorka w częstochowskim Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Wdowa, córka 17 lat, syn – 11.

Za 30 lat chciałabym nadal chodzić do klubu, tańczyć salsę, jak teraz. Albo swing. No, może nie do klubu, ale na imprezy do znajomych. Mogłabym też opiekować się wnukami, ale nie poświęcać im całego życia, inaczej niż moja mama. Ale boję się, że będę zgorzkniała, zmęczona, nic mi się nie będzie chciało. Że to będzie takie życie z dnia na dzień.

Od 18 lat jestem na etacie w MOPS. Ile przez ten czas uzbierałam w ZUS? Wolę nie sprawdzać. Jako koordynatorka pomagam koleżankom w terenie. Sprawdzam dokumenty – kto jest oszustem, a kto potrzebuje wsparcia. Ustalam, jaką pomoc komu przyznać, doradzam. Ta praca wymaga siły, empatii, bardzo wypala. Przychodzi człowiek, wydaje się roszczeniowy – jeśli jestem w gorszej formie, mam mniej cierpliwości – mogę przeoczyć, że on naprawdę czegoś potrzebuje. Powinnam być wypoczęta. A z wiekiem człowieka coraz częściej coś boli, gorzej śpi, słabnie.

Medycyna? Nie sądzę, żebym miała pieniądze na ginkofary. Jeszcze gdy żył mąż, spełniło się moje marzenie – zamieszkaliśmy w dużym domu, 160 m. Teraz ciągle się martwię, jak na niego zarobię. Zwłaszcza gdy dzieci się wyprowadzą albo przestaną dostawać rentę. W moim wieku ciężko znaleźć wartościowego faceta bez zobowiązań. Moim marzeniem byłoby odłożyć rezerwę na czarną godzinę. I utrzymać dom – dla dzieci, jak dorosną. Niech sobie zrobią, co chcą – sprzedadzą, zamieszkają razem. Ja się przeniosę do małego mieszkania. Bo bardzo chciałabym mieszkać osobno.

Anna Niechciałkowska, 34 lata, Szamotuły. Pielęgniarka. Mężatka, dzieci – 11 lat, 8 i rok.

Chciałabym być niezależna i samowystarczalna. Ale jeśli miałabym pracować do 67 roku życia, to wiem, że będę bardziej zmęczona niż moja mama w tej chwili – tempo życia, stres, zanieczyszczenie. Moja wydolność fizyczna na pewno spadnie, nie będę taka szybka jak teraz.

Jestem pielęgniarką oddziałową, od 2001 r. pracuję na etacie. Nie mam z czego odłożyć. Liczę, że w końcu nasz zawód zostanie doceniony, że pensje będą większe, choć mojej emerytury już to nie zmieni. Mam nadzieję w przyszłości zajmować bardziej odpowiedzialne stanowiska. Mam pomysły, co robić, żeby pacjenci byli bardziej zadowoleni z naszej pracy. Cały czas podnoszę kwalifikacje.

Nie wyobrażam sobie zmiany zawodu, jestem pewna, że będzie potrzebny. Ale trudno sobie wyobrazić 67-letnią pielęgniarkę przy łóżku pacjenta. W tym wieku człowiek jest, owszem, dojrzały i doświadczony, ale w naszej pracy potrzebna jest też zdolność szybkiego reagowania, precyzja, sprawność manualna. Jak pielęgniarka, której trzęsie się ręka, ma wbić igłę? Powszechne u starszych pielęgniarek są kłopoty z kręgosłupem – przez lata dźwiga się pacjentów.

Moim marzeniem jest, żeby dzieci wykształcić i zarobić na własny dom. Przejść na emeryturę i powiedzieć: zrobiłam swoje, dobrze wykonałam zadania. I żeby to opóźnienie emerytury nie dotyczyło mojego zawodu...

Rozmawialiśmy z wieloma 30-latkami, różnych zawodów, z różnych miast. Czy można znaleźć w ich nadziejach, marzeniach, strategiach jakiś wspólny mianownik, nie czyniąc pochopnych uogólnień?

Bez wątpienia nadzieja główna to zachowanie zdrowia. Bo każda poważniejsza choroba czy niesprawność silnie modyfikuje życiowe plany i możliwości. Marzenie podstawowe – domek i wykształcenie dla dzieci. Pragnienie własnej niezależności, samodzielności finansowej dzieci. A strategia? Większość chce pracować na własnych zasadach, bez dniówki od 8 do 16. Zwłaszcza te najlepiej wykształcone odrywają się mentalnie od etatowego bezpieczeństwa, ale i kieratu. Co zgadza się z wizjami socjologów i ekonomistów, że przed nami świat coraz bardziej zindywidualizowany, a rynek pracy – coraz bardziej niestabilny, ale też stwarzający ciekawe wyzwania. Lecz zasadnicza zmiana zawodu rzadko wchodzi w grę. 38-latki nie biorą też na razie pod uwagę zjawisk, które – zdaniem badaczy rodziny i demografów – staną się codziennością, jak konieczność opieki nad sędziwymi rodzicami czy częstszy rozpad małżeństw. Myślą o swojej przyszłości – bo pewnie taka jest natura człowieka – optymistycznie i bez lęku. Nawet mimo powszechnie podzielanego fatalistycznego (realistycznego?) przekonania: ze składek do państwowego systemu emerytalnego wiele na starość się nie uzbiera i żyć się z tego nie da.

Polityka 11.2012 (2850) z dnia 14.03.2012; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "38 plus 30"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną