Reprezentacja ma za sobą pięć kolejnych spotkań bez porażki, co może skłaniać do budujących prognoz przed Euro. Ale nie wyciągajmy zbyt daleko idących wniosków co do drużyny, która przez ostatnie 2,5 roku grała wyłącznie mecze towarzyskie. Nie da się niestety powiedzieć, że za kadencji trenera Franciszka Smudy reprezentacja wypracowała jakiś typowy dla siebie styl, że porwała tłumy albo postraszyła przeciwników. Mechanizm raz funkcjonował lepiej, raz gorzej, dość często się niestety zacinał. Nawet całkiem niedawno, gdy pierwszy skład na Euro już się z grubsza wyklarował, mecze całkiem dobre (2:2 z Niemcami) przeplatały się z napadami zbiorowej bezradności (0:2 z Włochami).
Orły białe u czarnych
Jedno trzeba selekcjonerowi Smudzie oddać: budował na zgliszczach, gdy za współpracę podziękowano Leo Beenhakkerowi. Odmładzając kadrę wykazał się odwagą, wcale wśród kolegów po fachu z jego pokolenia nieoczywistą. Dostał przy tym dar od losu – po raz pierwszy od lat reprezentacja doczekała się piłkarzy klasy światowej nie tylko w osobie bramkarza (Wojciech Szczęsny z Arsenalu Londyn), bo przecież w ostatnich latach zdążyliśmy się przyzwyczaić do wypuszczania w świat zdolnych golkiperów.
Wobec niezmiennie słabego poziomu polskiej ligi siła reprezentacji od lat zależy od powodzenia naszej piłkarskiej emigracji. Scenariusz karier naszych eksportowych orłów i orlików niestety bywał podobny: szumne zapowiedzi i twarde lądowanie po uświadomieniu sobie własnych braków; potem narzekanie na niedobrego trenera, który faworyzuje „swoich”, i wreszcie odejście do słabszego klubu bądź powrót do polskiej ligi.