Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Diabeł stróż

Ulotki, które wstrząsnęły moralnością pewnej wsi

Prześladowca nękał mieszkańców Lutoryża przez wiele miesięcy. Prześladowca nękał mieszkańców Lutoryża przez wiele miesięcy. dbbent / Flickr CC by SA
Miesiącami mieszkańcy Lutoryża, wsi podrzeszowskiej, żyli na lekach uspokajających. Z powodu ulotek na swój temat.
Gospodyni – po posądzeniu (wierszem) o przymykanie oka na nierządne prowadzenie się księdza – dostała udaru. Anonim krytykował też proboszczowe kazania, że są nudne i głupie.Łukasz Rayski/Polityka Gospodyni – po posądzeniu (wierszem) o przymykanie oka na nierządne prowadzenie się księdza – dostała udaru. Anonim krytykował też proboszczowe kazania, że są nudne i głupie.

Kolportaż był zawsze nagły. Przykładowo: Adela N., żona sołtysa, przychodzi na mszę ciut spóźniona, a wiatr rozwiewa to świństwo po kościelnym placu. Ona lata w kuckach za tym świństwem, chowając do torebki, ale nie nadąża, poleciały z podmuchem. Sąsiadka idzie po bułki, a od tego jest biało w rowie. Zbiera to w podomkę do podpałki nie czytając, po poprzednich miała trzydniową migrenę.

Bibuła, zawsze odwołująca się do kary boskiej, zaczęła fruwać po Lutoryżu w Nowy Rok 2012. Co kilka dni nowa porcja, opisująca – często wierszem – intymne życie mieszkańców, wywołanych z imienia i nazwiska. Po kilku miesiącach zaczęto podejrzewać siebie nawzajem, łykać tabletki uspokajające, zamykać się w domach, szarpać na chodnikach. Proboszcz Stanisław B. tak opisywał atmosferę dla lokalnej gazety: „Gdyby to się jakimś cudem Bożym nie zamknęło, ludzie by się pozabijali”.

Smród od bydła nieopisany

Perfidne było to, że anonim, podrzucając to świństwo w kościele, na przystankach, rowach, w urzędzie gminny w Boguchwale, spółdzielczym banku, ubliżał najbardziej wierzącym. Oraz nie zawsze zgodnie z prawdą.

Maria D., zajmująca się dystrybucją darów z Caritasu, kilkakrotnie została przedstawiona jako fałszująca faktury na masło i olej kujawski („nakradła kilkanaście siat”), obżerająca się („tak upasła się na darach, że wygląda zajebiście/Że jak idzie ta potwora, tłusta gruba, jak wieprz jaki/To od drżenia całej ziemi, ludzi wszystkich bolą flaki”), marnotrawiąca dary (poświęconym masłem ta „maciora spuchnięta” smaruje się dla ujędrnienia).

Z kolei Andrzeja K. ujęto jako rzeźnika żony („katuje ją do nieprzytomności”), a przecież – mówią na wsi – tylko czasem ustawiał ją, bo lubi czystość. Oskarżono, że to przez niego pierwszy mąż żony, pan D., popełnił samobójstwo wjeżdżając pod tira, bo już nie mógł znieść jej zdrady z K. W kolejnej partii ulotek jego pasierba Kamila D., ministranta, posądzono o homoseksualizm („ubiór, styl poruszania się i ciotowata mowa”) oraz o dwukrotne obrabowanie plebanii wspólnie z ministrantem Mateuszem B. („Kamil chwalił się, jakie ksiądz ma gówniane zabezpieczenia”).

Doszło do tego, że ksiądz oddalił ich obu od ołtarza, ponieważ kradzieże z sejfu, wmurowanego w proboszczowej łazience za lustrem, były rzeczywiste i nie nosiły śladów włamania. Co kilka dni ludzie dzwonili do Andrzeja K., że wyszła nowa edycja. Na przykład o tym, że wszyscy w domu mają AIDS („nie można podawać im ręki, niech oni mają dajmy na to małą rankę”) albo – że w dużym pokoju ma portret Hitlera. Pasierb załamał się po ulotce ostrzegawczej, że jest film, jak wącha butapren, i drugi, jak sika, smarka i pluje do przygotowywanych posiłków w szkolnej stołówce. Gdy tę ostatnią ulotkę zawiało w ręce dyrektorki szkoły gastronomicznej, pasierb był na dywaniku.

Krystyna P., kościelna, odeszła z funkcji, pomówiona o nieróbstwo i pielęgnowanie syfu („2 tys. to bez mała ta przebrzydła k…a bierze/A fartuchów ministrantów nawet dobrze nie wypierze”), obgadywanie członkiń Koła Gospodyń, Rady Sołeckiej i innych („i nim miele i nim klapie, po chałupkach i kościele”).

C., kandydująca na nową kościelną, w dwa tygodnie wyschła ze wstydu po tym, jak anonim ogłosił, że jej pierogi śmierdzą kurzą kupą; podobnie zresztą jak mleko i ser, którymi handluje, jej podwórko („smród od bydła nieopisany”) i wreszcie ona sama („trudno obok usiedzieć w kościele”). A wnuka C., przyuczanego przez organistę, nazwał „wyjącym boże psalmy nie głosem, lecz jękiem”.

Gospodyni – po posądzeniu (wierszem) o przymykanie oka na nierządne prowadzenie się księdza – dostała udaru.

Anonim krytykował też proboszczowe kazania, że są nudne i głupie. Oraz proboszcza: „Gospodarzem żadnym nie jesteś, z pieniędzy naszych się nie rozliczasz, do chłopaków masz pociąg”.

A kończąc zawsze zapowiadał: „Jeśli nic się nie zmieni, rzeczy nowe się ukażą”.

Profesor N. udziela korepetycji

Znerwicowani mieszkańcy poszli z tym świństwem do prokuratury, żądając ścigania autora, ale zostali pouczeni, że są cywilni, musieliby wnieść 3 tys. zł. Zwrócili się więc do sołtysa, który może wnosić darmowo o znieważenie funkcjonariusza jako osoba podwójnie publiczna – szkalowany sołtys i radny gminny w jednej osobie.

Ubliżanie sołtysowi zaczęło się od ulotek rozrzuconych w urzędzie gminy w Boguchwale, że „prof. Jan N. udziela korepetycji maturzystom tanio, profesjonalnie, w miłej atmosferze ze wszystkich dziedzin wiedzy”, po której rozdzwoniły się prośby o lekcje z całego powiatu, aż musiał zmienić numer. A przecież to było oszczerstwo, gdyż ukończył tylko zawodówkę.

W spreparowanym wywiadzie z sołtysem anonim włożył mu w usta ewidentną nieprawdę: że kocha gotować; stawia kulturę na pierwszym miejscu; nie używa niecenzuralnych słów; kocha język polski; zasypia przy lekturze 73-tomowej Encyklopedii Powszechnej; jest abstynentem; powziął w poście postanowienie powstrzymywania się od seksu, a swój związek skonsumował dopiero po ślubie. Ponoć na plebanii ksiądz od tego wywiadu tak się zanosił śmiechem, że aż mu zupa nosem się wylewała.

Stawiano nocne straże na przystankach i nic. Aż ktoś kompetentny policyjnie podpowiedział metodę śledczą: z każdym rozmawiać jak najszczegółowiej, a potem sprawdzać, czy szczegóły tych rozmów pojawią się w ulotkach. Pojawiły się.

Wizja Świątobliwej Służebnicy Krystyny R.

To święty organista, profesorek jeden ulizany. Przyszedł do sołtysa z wizytą, posiedzieli, a na drugi dzień już fruwał anonim zawierający wątki rozmowy.

Ponoć Andrzej K. już wcześniej typował organistę – miał on dużą wiedzę, kto we wsi i co. Przed świętami chodził z opłatkami od domu do domu, pił z babami herbatę i wyciągał od nich ploty. Jeszcze brał za opłatek pieniądze (600 numerów razy 20 zł to 12 tys. zł). Poza tym po każdej porcji ulotek latał do adresatów, manifestując współczucie. K. trzy tygodnie nie spuszczał go z oka. I nic.

Już po fakcie do ludzi doszło, że nigdy nie widzieli organisty u św. komunii ani przy adoracji Najświętszego Sakramentu – żeby był na klęczkach. A kościelna przyznała, że nękał ją psychicznie podczas sprzątania, zagłuszając odkurzacz cienkimi, świdrującymi uszy piszczałkami. Raz nawet podniosła na niego szczotkę.

Powiązali organistę jeszcze z dwoma incydentami sprzed roku. Pierwszy – żrące kwasy w kropielnicach. Ludzie moczyli opuszki celem przeżegnania się, po czym wypalało im czoła oraz odświętne ubrania na wysokości serca. Drugi – podłożenie naftaliny do kanałów ogrzewających kościół. Smród z nawiewu tak dusił, że masowo opuszczali mszę, wymiotując, mdlejąc i kaszląc.

Poszlaką było też to, że jest najlepiej wykształcony we wsi, zna języki obce, w tym łacinę klasyczną biegle. A ulotki – pomijając wulgaryzmy – noszą w sobie znak geniuszu. Przykładowo wiersz „Pan B.” (to proboszcz) był 13-zgłoskowcem stylizowanym na „Pana Tadeusza”. A „Wizja Świątobliwej Służebnicy Krystyny R., żony Edwarda”, formatu dwóch kartek A4 zapisanych maczkiem – na „Dzienniczek” św. Faustynki: „Oto ja, Krystyna R. w czasie wieczornej toalety, stojąc przed lustrem, jak to codziennie czynię, przeniosłam się na bliżej nieokreślony czas w stan czegoś, co by można nazwać brakiem świadomości siebie”.

Są, co prawda, we wsi wierszokleci, np. Jasiek B., piszący o matce, ale nie na tym poziomie; poza tym nie ma komputera, tworzy tylko w zeszycie.

Jeszcze jedno. W ulotkach nigdy nie było nic na organistę. Tylko raz został wymieniony na koniec „Pana B.”: „Proszę Pana Organistę, który rzecz tę przecież umie/By do wiersza zrobił nuty i nam zagrał to na sumie”.

Mógłby spokojnie w Paryżu grać

Krótki rys organisty. Przemysław L., lat 32. Rok seminarium, przerwany po rozmowie z przełożonym, że osobowościowo będzie mu lepiej na wolności. Absolwent krakowskiej Akademii Muzycznej w klasie organów koncertowych. Osiem lat przy organach lutoryskich. W opinii anonimowych obrońców z forum (wieś przypisuje te opinie jemu): „mógłby spokojnie w Paryżu grać”, „dostarczyciel doznań”, „świetny improwizator organowy”.

Tworzył własne kompozycje, w tym fugę podwójną w stylu romantycznym. Tryptyk organisty „Ave verum corpus” ku czci Najświętszego Sakramentu został nawet wybrany do wykonania z okazji 60-lecia święceń kard. Franciszka Macharskiego.

Promował wieś jako twórca siedmiu edycji corocznych lutoryskich Letnich Wieczorów Organowych, gdzie usłyszeć można było najambitniejszą literaturę organową, prezentowaną przez takie sławy w organistyce, jakimi są w popie, weźmy, Madonna. Pisał literackie wstępy do folderów: „Kontemplujmy geniusz Tego, od którego pochodzi wszelka harmonia”. Ostatnia strona folderu była pusta, przeznaczona na własne poorganowe refleksje słuchacza. Według sołtysa, który musiał słuchać, bo wyższa władza też słuchała, żaden poziom. Melodyjnie to było strasznie usypiające.

Sołtys N. to kawał ch...

15 marca, w Wielkim Poście, o 7 rano pod dom organisty w sąsiadującym z Lutoryżem Czudcu zajechał nieoznakowany radiowóz. Na komputerowym dysku znaleziono ślady ulotek szukane wedle słów kluczy, np. „sołtys N. to kawał ch…”. W samochodzie organisty odkryto teczkę z tymi świństwami, które leżały też na lutoryskich organach i w śpiewniku.

Na komendzie organista zgłosił do protokołu, że od dwóch lat leczy się na depresję z lękiem napadowym. Tłumaczył policjantom, że chodzi o lęk paniczny, skutkujący śmiercią na atak serca. (Tymczasem oni palą przy nim papierosy i straszą go, że na święta trafi na Zakład Karny w Załężu, a on czuje, jak narasta w nim lęk idący z podbrzusza). Poinformował, że nie wytrzyma nocy w areszcie. W kajdankach powieźli go na oddział psychiatryczny na konsultację, czy przeżyje przesłuchanie. Psychiatra wypisał na uspokojenie Clonazepan, najsilniejszy psychotrop na rynku, ten, który przedawkował Michael Jackson. Nazajutrz, wciąż w areszcie, będąc po zażyciu wieczornej i porannej porcji tabletek (połknięcie kontrolowane rewizją ust), był zdolny tylko do przytakiwania, gdyż miał wrażenie, że za chwilę się udusi.

Właśnie kończyły się wielkopostne rekolekcje. Proboszcz na trzech mszach ogłosił, że Przemysław L. został dyscyplinarnie zwolniony i cieszyć się należy, iż tych rzeczy nie dokonał nikt ze wsi. W rozmowie telefonicznej jeszcze wypomniał organiście, że policjanci zastali go ponoć w łóżku z towarzyszem. Po czym rozpowszechnił tę plotkę, która na internetowym forum rozrosła się do dwóch towarzyszy, a potem do dzieci.

A jak mogli go zastać z towarzyszem, skoro mieszka na piętrze, a pierwszy kontakt wzrokowy z policją miał miejsce na progu? 16 sierpnia, po lekturze forum na swój temat, organista musiał wezwać karetkę i policję, gdyż dostał myśli samobójczych.

W wywiadzie dla lokalnej gazety nie potrafił zaprzeczyć, że pisał, drukował i kolportował to świństwo, bo nic nie pamięta. Teoretycznie była taka możliwość. Z ulotki o skutkach ubocznych leku na depresję, który przyjmował regularnie, wynika, że u pacjentów zdarza się podwójna świadomość. Na wniosek sądu zbadali organistę biegli psychiatrzy orzekając, że nie jest osobowością mnogą, jeździ autem, był poczytalny w chwili tworzenia i kolportażu bibuły.

Ulotki zbierał celem spalenia

Organista, wspólnie z adwokatem wynajętym za opłatkowe pieniądze – po przeanalizowaniu dowodów obciążających – wycofał wniosek o dobrowolnym poddaniu się karze. Owszem, miał ulotki w domu, teczce, po kieszeniach marynarki oraz spodni, ale zbierał je tylko w celu wrzucenia do pieca. Inna sprawa – nieraz obserwował z chóru polskie chrześcijaństwo: kobiety klepiące różaniec, skupione tylko na tym, która ma jaką spódnicę; młodzież odchodzącą od konfesjonału, która w ławkach podaje sobie nagrane telefonem filmy erotyczne; proboszcza całującego biskupa w pierścień, który na zapleczu mówi o nim: ten stary cham. Jeśli chodzi o kwasy w kropielnicach, sam spalił sobie odświętny płaszcz na wysokości serca. Posiada też aktualną opinię z poradni o ciągłych nawrotach myślowych typu S (samobójcze), gdyż czuje się skończony jako artysta. Z powodu insynuacji męsko-męskich ma w kościele wilczy bilet.

A sołtys i kilkunastu cywilnych oskarżycieli posiłkowych, oczekując na drugą wrześniową rozprawę, żądają od Przemysława L. 3 tys. wpłaty na chore dzieci. Co do winy, wieś nabrała pewności, gdyż po tym zatrzymaniu anonim zamilkł.

Polityka 37.2012 (2874) z dnia 12.09.2012; Kraj; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Diabeł stróż"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną