Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Odwet za nic

Morderstwo bez sensu, bez motywu

Robert zawsze chciał się przespać z Anną, mówiła Irmina, może Anna się broniła i dlatego zabił. Robert zawsze chciał się przespać z Anną, mówiła Irmina, może Anna się broniła i dlatego zabił. snowmentality / Flickr CC by SA
Zabójstwo bez sensu, bez logiki, bez motywu. Psychologowie nazywają to kulminacją afektu. Nagła erupcja czegoś, co latami się gromadziło.
Fachowcy badają odciski na pasku, czy są na nim ślady Marka.Łukasz Rayski/Polityka Fachowcy badają odciski na pasku, czy są na nim ślady Marka.

W miejscowej prasie piszą, że Irmina, przyrodnia siostra Marka, namawiała go, żeby zabił swoją dziewczynę. Ale to nieprawda, żadnego greckiego dramatu nie było. Irmina uważała tylko, że jej brat Marek był za młody na stały związek. Urodzi się im dziecko. I z czego będą żyli?

Zresztą Anna, dziewczyna Marka, była jakby z innego kręgu. – Nasi podopieczni wchodzą w związki między sobą – mówią panie z ośrodka opieki społecznej w mieście. – Niepracujący i pijący, pracujący dorywczo i pijący potężnie albo tak, że da się wytrzymać, ci co żyją z zapomóg albo nie wiadomo z czego. Rzadko biorą do pary kogoś z zewnątrz. Swojski świat Marka i Irminy.

Miłość jak z filmu

Anna jest córką rolnika, który dodatkowo pracuje przy budowie dróg. Rodzice mają pięć hektarów i trochę przychówku, ale bez zarobków ojca by się nie utrzymali. Wieś leży pod miastem. Brat na warszawskiej budowie, siostra jeszcze w gimnazjum, chce uczyć się fryzjerstwa. Jest jeszcze jedna mała siostra. Anna uczy się w szkole zawodu kucharki.

Anna wychodząc z domu mówi: Zostańcie z Bogiem, tak jak żegnają się ludzie w przyzwoitej chłopsko-robotniczej rodzinie. Matce nie podobają się jej zbyt duże dekolty, ale tak się dziś nosi, mówi Anna.

Anna ma chłopaka, on żąda współżycia, ona odmawia, więc ją rzuca. Zgadza się przy następnym, taki teraz świat, ale ten też zostawia, choć ładna, miła, pracowita i dobra córka. Pewnie jest rozgoryczona.

Lecz staje się coś romantycznego. Dostaje esemesa od Marka, który ją zobaczył na ulicy i poczuł uderzenie pioruna. Wyciąga numer telefonu do niej od koleżanki i pisze, że kocha i chce się spotkać. Od razu. Jak w kinie.

Irmina mówi, że dla Marka była to pierwsza poważna miłość i że oboje bardzo się w sobie, niestety, zakochali.

Matka Anny też nie była rada, zostaw go, on bez zawodu, wykształcenia, przez nikogo niechowany. Ojciec Marka zginął w wypadku na budowie, a matka zachorowała na alzheimera i trafiła do zakładu dla przewlekle chorych. Marek mieszkał trochę u starszego brata, trochę u Irminy, z którą mieli wspólną matkę, a ojców innych.

Na stałe u Irminy mieszkać nie mógł, bo tam straszna ciasnota na parterze starej kamienicy. Irmina podzieliła pokój na klitki. Ani ciepłej wody, ani gazu, ogrzewanie węglowe, zimą wilgoć. Przestała płacić czynsz za lokal, bo do gorszych warunków już jej nie mogą eksmitować. Troje dzieci – od byłego męża i obecnego konkubenta – ma niezwykłe imiona. Rocco chory na dziecięcą schizofrenię ma myśli samobójcze, głosy aż mu rozsadzają głowę. Gdy Irminę policjanci zatrzymali do wyjaśnień w areszcie, dostał drgawek i musiał zostać na oddziale psychiatrycznym.

Irmina żyje z tego, co dostaje na dzieci. Bardzo je kocha. Nie pracuje.

Prawdziwe życie to ulica

Marek przez nikogo niepilnowany przestał chodzić do szkoły. Trafił w końcu do placówki wychowawczej, tak się teraz nazywają dawne domy dziecka. I postanowił, że skoro już musi chodzić do szkoły, to chce do specjalnej, bo co ma się w zwykłej męczyć. Mówił miłe słowa wychowawczyniom, inteligentny, przymilny, sprytny.

Coś w nim było destrukcyjnego: siedząc w ubikacji zeskrobał na przykład szpilką farbę z nowych drzwi. Po nic, tak sobie. Albo żeby zemścić się na drzwiach za to, że jest właściwie niczyj, bez przydziału. Matki w zakładzie nie odwiedzał, była bez kontaktu aż do śmierci. Podejrzewano, że sprzedawał rzeczy, które dostawał w placówce jak każdy wychowanek. Dyrektorka mówiła – obyś nie trafił za kraty.

Ale póki co przeniesiono Marka do ośrodka wychowawczego, czyli poprawczaka. Był tam krótko, bo uciekł. Potem się ukrywał przed policją do osiemnastego roku życia i nie było go co łapać, bo wiadomo, że znów by uciekł. Czasem brała go do siebie siostra cioteczna z innego miasta. Ustanowiono ją po śmierci ojca i matki opiekunką prawną. Odbierała rentę, którą Marek miał po ojcu. Pracowała w poważnej firmie. Wyliczała się, owszem, z tych pieniędzy, choć Irmina mówi, że może nie do końca.

Kiedy Marek wracał od niej z odwiedzin, opowiadał Irminie, że było mu tam strasznie nudno. Cioteczna i jej mąż prowadzali go do kina, do teatru, a on wolny ptak z ulicy, tam jest prawdziwe życie: coś zwędzisz, coś zakombinujesz, z dnia na dzień i jakoś leci, a mieszkać jest gdzie, bo został Markowi stary domek, jeszcze po dziadkach i ojcu, który zginął w wypadku.

Siostra cioteczna za część pieniędzy z renty po ojcu Marka zrobiła w tym domu remont, nowe okna, meble, OK. Ale od czasu, gdy Marek skończył 18 lat, renta przestała przychodzić.

Annę osiemnastka doganiałaby za parę miesięcy. Już jej ojciec zamówił salę w kawiarni, już sukienka, już pantofle.

Rodzice nieraz prosili, żeby przywiozła Marka do rodzinnego domu. Obiecał, że przyjedzie, przygotowali obiad, czekali. Nie zjawił się. Irmina mówi, że wstydził się, że nie ma porządnego ubrania, żeby się w rodzinie dziewczyny pokazywać.

W środę przed śmiercią Anna usiadła z matką w kuchni i powiedziała, że chyba jednak zerwie z Markiem. Matka ucieszyła się. Anna wysłała esemesa do Marka, że zrywa. On pisał, że ją kocha, chce się ożenić i żeby mieli dużo dzieci.

W czwartek rano wyszła do szkoły. Powiedziała swoje „zostańcie z Bogiem” i pojechała autobusem do miasta. Niedaleko, kilka kilometrów. Zerwała się z ostatnich kilku lekcji w szkole, żeby spotkać się z Markiem. Może chciała się pożegnać twarzą w twarz.

Poszli do Roberta, znajomego Marka i Irminy. Nie było w tym pewnie żadnego planu, w życiu z dnia na dzień nie ma planów.

Umierała kilkanaście minut

Pasek. Robertowi też umarła wcześnie matka. Irmina mówi, że ciął się, połykał żyletki, próbował się wieszać, leczyli go psychiatrycznie. Był jak Marek, zawieszony w życiu, bez umocowania, bez zawodu, bez pracy, tacy się przyjaźnią, swój szuka swego. Miał tylko babcię, do której mógł pójść, dostać kanapkę, posiedzieć – zawsze to było jakieś psychiczne przytulisko. Żadnej stałej dziewczyny – mówi Irmina – nie miał, byle wziąć do łóżka i koniec miłości.

Siedzieli i rozmawiali u Roberta, pewnie o wszystkim i o niczym. Może było jakieś piwo. Marek wyszedł z Anną do drugiego pokoju i chciał się z nią kochać na wersalce. A ona, że nie. Wrócili do pokoju, w którym został Robert. Anna dostała wiadomość w telefonie komórkowym, możliwe, że zadzwonił chłopak, który się w niej kochał, może Anna dała mu ostatnio jakieś nadzieje. Nie można tego esemesa w śledztwie odtworzyć, bo został przez Roberta albo Marka wykasowany, a komórka wyrzucona. A może zdążyła to jeszcze zrobić przed śmiercią sama Anna.

Marek chwycił za szyję Annę, z którą chciał mieć rodzinę, choć nigdy się na dobrą sprawę nie nauczył, jak ją mieć, i pewnie by tego nadal nie umiał.

Robert podał Markowi pasek od spodni. Marek zacisnął go na szyi Anny. Robert patrzył. Umierała kilkanaście minut. Niektórzy przeżywają w takiej chwili seksualne uniesienia. Dla innych taka chwila jest odwetem. Za to, że nie umieli żyć. Nieważne, kto czy co jest adresatem odwetu, to mogą być na przykład drzwi w domu dziecka oskrobane przez Marka w odwecie za umieszczenie go w tym miejscu, bo dla wszystkich dzieci to zawsze jest krzywda i kara. Psychologowie nazywają to kulminacją afektu. Nagła erupcja czegoś, co się latami gromadziło. Bez sensu, bez logiki.

Wrzucili Annę do piwnicy pod podłogą. Robert poszedł do sąsiada pożyczyć łopatę. Poprosili przyjaciela Irminy o pomoc w wywiezieniu i pozbyciu się ciała Anny. Przyjaciel odmówił. Sami zakopali. Płytko.

Irmina z przyjacielem pojechali do rodziców, którzy już córki szukali. Jeśli wracała później, niż było ustalone, zawsze telefonowała. A jej komórka milczała.

Znajomi rozlepiali afisze z ogłoszeniami o zaginięciu. Marek też. Robert ofiarował się, że pójdzie je na własny koszt skserować. Przyjaciel Irminy powiedział policji, że widział, jak Anna wchodziła do domu Roberta. Ale o tym, że Marek i Robert prosili go o pomoc w pozbyciu się zwłok – już nie. Mają zarzut – on i Irmina, że utrudniali śledztwo. Ale przecież Marek to jednak jej brat. Irmina powiedziała, że przez cały czwartek był z nią, wyszedł może na 20 minut, zadzwonił z pytaniem, jak zagrzać fasolkę po bretońsku. Robert zawsze chciał się przespać z Anną, mówiła Irmina, może Anna się broniła i dlatego zabił.

Marek zeznał, że nie był w mieszkaniu Roberta. Spotkali się z Anną, ale do Roberta poszła sama.

Fachowcy badają odciski na pasku, czy są na nim ślady Marka. Zebrano próbki ziemi z piwnicy i wszystkiego, co się dało. Trwa drobiazgowe śledztwo.

Na pogrzeb przyszły tłumy. Nauczycielki Anny płakały. Ojciec powiedział, że utracili z żoną sens życia. Annę pochowano w różowej sukience.

Polityka 42.2012 (2879) z dnia 17.10.2012; Kraj; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Odwet za nic"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną