Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Dzieci z czarnej dziury

Okna życia – porażka państwa

Różnica jest taka, że kiedyś osoba zostawiająca dziecko pociągała za sznurek dzwonka, a dziś alarm włącza się automatycznie. Różnica jest taka, że kiedyś osoba zostawiająca dziecko pociągała za sznurek dzwonka, a dziś alarm włącza się automatycznie. ARTUR BARBAROWSKI / EAST NEWS
Od kiedy reaktywowano w Polsce w 2006 r. tzw. okna życia, trafiło do nich 40 niemowląt. Nigdy nie dowiedzą się, kim są i dlaczego zostały podrzucone.
Wrocław - „Okno życia” przy ulicy Rydgiera.Wojtek Wilczynski/Forum Wrocław - „Okno życia” przy ulicy Rydgiera.
Uroczyste otwarcie „Okna życia” w białostockim Domu Dziecka nr 1, maj 2009 r.Michal Kosc/Reporter/EAST NEWS Uroczyste otwarcie „Okna życia” w białostockim Domu Dziecka nr 1, maj 2009 r.

Artykuł został opublikowany w POLITYCE w październiku 2012 roku.

Inicjatorem otwarcia na powrót okien życia w Polsce był kardynał Stanisław Dziwisz: wszystkie dzieci są nadzieją Kościoła i każde trzeba ratować. W trzy miesiące od otwarcia pierwszego, w Krakowie, znaleziono w nim niemowlaka – dziewczynkę. Okna mają zapobiegać aborcji i porzucaniu dzieci w przypadkowych miejscach.

Trafunkowe

Z takich samych powodów w 1736 r. uruchomiono okno, a właściwie koło życia w warszawskim domu podrzutków księdza Piotra Baudouina, gdzie znoszono także noworodki znalezione na ulicach Warszawy i przywożono z innych miejscowości często w stanie agonalnym, karmione przez drogę skwaśniałym krowim mlekiem, papką z chleba, piwem i co tam woźnica miał pod ręką.

W latach 40. XIX w. do domu podrzutków trafiało ok. 1,7 tys. dzieci rocznie. Polska nie stanowiła tu wyjątku. W 1833 r. np. we Francji przyjmowano codziennie 90 takich dzieci.

W XVIII czy XIX w. dzieci powszechnie zabijano. Pismo kobiece „Bluszcz” alarmowało, że znajduje się je utopione w byle kałuży, w studniach, w Wiśle, uduszone albo umarłe na ulicy z zimna i głodu. A i te podrzucone do Baudouina niemowlęta masowo umierały m.in. na gruźlicę, ospę, skrofulozę, żółtaczkę, świerzb i syfilis odziedziczony po rodzicach (co piąte). Najwięcej ginęło z powodu zaburzeń w układzie trawiennym. Ich twarze, pisał któryś z lekarzy w sierocińcu, „pokrywają zmarszczki, które wejrzenie starości nadają, a one umierają wyraźnie zagłodzone”. W 1840 r. umierało co piąte dziecko, w parę lat później – co trzecie. W 1848 r. śmiertelność dochodziła do 61 proc.

Większość tych dzieci to były „owoce grzechu biednych panien służących” – pisał „Bluszcz”. „Lecz choć upadły, należy im się litość i współczucie, a nie potępienie”. A potępienie było powszechne. Panna z dzieckiem nie mogła być nadal służącą, powrót z bękartem do rodzinnej wsi, skąd najczęściej pochodziła, też nie wchodził w rachubę.

Adopcja dzieci „trafunkowych” zdarzała się niezwykle rzadko. Zresztą Kodeks Napoleona wprowadzony w Księstwie Warszawskim w 1808 r. zakazywał dochodzenia ojcostwa i adopcji „bękartów, która niedozwoloną lubieżność pokrywa jakimś prawnym płaszczykiem”.

Zdarzały się też niemowlęta sekretne – owoce zdrad małżeńskich lub panieńskie z lepszych sfer. Taka matka mogła tu urodzić („oczyścić się z płodu”, jak mawiano) i pozostawić za opłatą swoje dziecko na zawsze. Te uprzywilejowane miały nieco lepsze warunki i większe szanse na przeżycie niż pozostałe. Ale one także szły po podrośnięciu na służbę albo terminować do rzemieślnika.

Tradycja, że dzieci z sierocińca powinny iść do pracy fizycznej, powszechna przez stulecia, również w sierocińcach po II wojnie światowej, ma swoje źródło w tamtych odległych praktykach. W Polsce dopiero mniej więcej od 10 lat to się zmienia, wychowankowie częściej trafiają do szkół średnich i na studia.

Część dzieci sierociniec Baudouina oddawał mamkom na wieś – wychowywały je zwykle do 12 roku życia, a potem zwracały do sierocińca; rzadziej rodziny mamek zostawiały dzieci u siebie na parobków lub służące.

W koło krytyka

Koło podrzutkowe już w dawnej Warszawie było krytykowane. Przekonywano, że sprzyja ono porzucaniu dzieci, za to nie ma wyraźnego wpływu na zmniejszenie liczby spędzanych płodów ani przypadków dzieciobójstwa. Przeczyli temu zwolennicy koła twierdząc, że, owszem, zależność taka ma miejsce, ale nie sposób było wiarygodnie tego udowodnić.

Natomiast na pewno bezkarność matek powodowała, że liczba dzieci pozostawianych w kole rosła. W 1742 r. sejm uchwalił, że „kiedy kto dziecię porzuca na ustronie, gdzie takowe umierać może, takowy wieżą na kilka lat ukarany być powinien. Oddający dziecię na miejsce od urzędu wyznaczone od wszelkiej kary uwalnia się”.

Po pewnym czasie – żeby zmniejszyć obciążenie koła – postawiono w jego pobliżu straż, która łapała i przesłuchiwała matki. Jeśli „jest mająca męża i sposób do życia, dawszy napomnienie należyte, z dzieckiem wyganiają. Jeśli bez męża, matka trafunkowa, biorą za mamkę do dziecięcia, przydając drugie trafunkowe do karmienia”. Jeśli przy dziecku znajdowano w kole czerwonego złotego, straż puszczała matkę wolno, a dziecko przyjęte było do przytułku.

Wreszcie 1 września 1871 r. koło podrzutków zostało zlikwidowane. Nie spowodowało to jednak zmniejszenia liczby przyjmowanych dzieci. W tymże roku przewinęło się ich przez dom 12 tys. Przyjęcia odbywały się już nie nocą, ukradkiem, ale urzędowo przez powołany do tego komitet. Matki musiały podać swoje dane, złożyć zaświadczenie, że są biedne czy też – od proboszcza – że dziecko jest nieślubne. Spowodowało to powstanie wielkich kolejek.

Likwidując koło, próbowano zerwać z wiekową tradycją, że podrzutek jest anonimowy – ale bezskutecznie. Istniało wprawdzie zarządzenie, że na jakimś fragmencie ciała podrzutka należało zaznaczyć imię i nazwisko. Nadawano je często od nazwy dni lub miesięcy, w których niemowlę zostało podrzucone – Poniedziałkowski, Styczniowski – albo w ogóle zarządzenia nie przestrzegano. We Włoszech nazwa sierocińca była wypalana na pięcie podrzutka, bo ważna była jego przynależność do zakładu, a nie personalia. Od czasu zlikwidowania koła w Warszawie wieszano na szyi dziecka znaczek na sznurku z nazwiskiem i datą przyjęcia do sierocińca.

Matka w stogu siana

Wszystkie te praktyki z dzisiejszego punktu widzenia wydają się nieludzkie. A jednak.

Różnica jest taka, że kiedyś osoba zostawiająca dziecko pociągała za sznurek dzwonka, a siedząca po drugiej stronie okna zakonnica obracała koło i odbierała je. Dziś alarm w oknie włącza się natychmiast automatycznie, a dyżurująca osoba, też przeważnie zakonnica, odbiera dziecko i telefonuje do pogotowia, które zabiera je do szpitala. Przebywa ono tam około dwóch tygodni, a potem przekazuje się je rodzinie preadopcyjnej lub już adopcyjnej, oczekującej na załatwienie formalności. Po adopcji sporządza się akt urodzenia już z danymi rodziców adopcyjnych.

Przepis o bezkarności dorosłych, podrzucających anonimowo dzieci, pozostał w mocy do dziś. Rodzice nie podlegają karze, jeśli ich zachowanie nie ma znamion przestępstwa, tzn. zostawiają dziecko do lat 15 w miejscu, w którym może uzyskać natychmiastową opiekę od innych osób lub instytucji. Zostawienie w oknie to w istocie opuszczenie dziecka, a nie porzucenie, co w rozumieniu artykułu 210 kk grozi karą więzienia do trzech lat.

Prawnicy podkreślają, że nie jest jasno sprecyzowane, czy bezkarność dotyczy tylko matki, czy również ojca, i czy jej decyzja jest „legalna” bez jego zgody. Nie wiadomo, czy bezkarna pozostaje osoba, którą o zostawienie w oknie poprosi matka dziecka. Niesprecyzowany jest wiek, do którego można je zostawiać (niegdyś we Florencji dziecko należało przecisnąć przez kratę do wnęki z kołem – jeśli głowę miało większą niż niemowlęca, nie przechodziło).

Okna życia funkcjonujące w Polsce wróciły do podrzutkowej anonimowości. Policja jest obowiązana odszukać matkę pozostawiającą dziecko w oknie, ale przypomina to szukanie igły w stogu siana, bo matkom zależy właśnie na utajnieniu tożsamości.

Przypuszcza się, że ukrywają one ciążę i starają się zaplanować poród poza szpitalem. To zapewne kobiety, którym przydarzyła się zdrada w czasie nieobecności męża i boją się jego reakcji, gdyby dowiedział się o przyjściu na świat nie jego dziecka. Niezamężna może ukryć to przed narzeczonym, który zarabia na wesele w Irlandii. Kobiety mogą co prawda zostawić dziecko w szpitalu. Ale wtedy muszą podać personalia i po 6 tygodniach złożyć wizytę u sędziego, żeby potwierdzić decyzję.

Powodem podrzucania dzieci nie jest chyba bieda, bo dzieci trafiające do okien mają czasem bogate wyprawki. Nie trafiają tam oczywiście dzieci konające z głodu, jak w dawnej Warszawie, bieda ma teraz inny wymiar niż w czasach księdza Baudouina.

Bez korzeni

Tak jak w ubiegłych wiekach, przeciwnicy kół i okien są dziś zdania, że są one zbyt łatwym sposobem na pozbycie się dziecka. Jak balastu. Położyć cichcem w nocy i w nogi. Ale to pozór.

Decyzja o opuszczeniu dziecka to z pewnością – jeśli matka nie jest psychopatką lub nie ma zaburzenia świadomości – jedno z najbardziej traumatycznych ludzkich doświadczeń. Przeżycia dzieci też mogą być traumatyczne. Stają się one w istocie podrzutkami, choć tego strasznego słowa dziś się nie używa. Pracownice ośrodków adopcyjnych i domów dziecka mówią o czarnej dziurze, w której żyją dzieci bez korzeni. Adoptowane ma możność odnalezienia biologicznej rodziny, podrzutek – nie.

Zofia Dłutek, dyrektorka Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie, opowiada, że znała kobietę podrzuconą jako osesek. Umierając, starsza już pani, którą przez całe życie prześladowało poczucie, że jest znikąd, cieszyła się, że nareszcie pozna niedługo w niebie swych rodziców. – Człowiek ma prawo do posiadania swej tożsamości – mówi Maria Keller-Hamela z fundacji Dzieci Niczyje.

Tego samego zdania jest Komitet Praw Dziecka ONZ – nikt, również rodzice, nie mają prawa pozbawiać dziecka tożsamości, jeśli kiedykolwiek będzie ono pragnęło zdobyć poczucie ciągłości genetycznej. Dzieciom z czarnej dziury jest to odebrane.

Z matką dziecka z okna nie pracuje się i nie można jej pomóc – mówi Zofia Dłutek. 53 proc. matek, które zgłaszają się do Ośrodka, rezygnuje z oddania dziecka, a mając wsparcie Ośrodka, postanawia je wychowywać. 13 proc. spośród tych, które zrazu pozostawiają dziecko w szpitalu, w końcu je odbiera.

O anonimowych matkach niczego nie wiadomo. Mogą chorować psychicznie, być nosicielkami chorób genetycznych. Rodzice adopcyjni powinni o takich sprawach wiedzieć, by odpowiednio im przeciwdziałać.

W ubiegłych wiekach nikt takimi subtelnościami się nie przejmował, chodziło o to, żeby dziecko przede wszystkim przeżyło, dorosło i znalazło dobrą służbę. Choć pewnie i tamtym dzieciom doskwierała myśl, że są podrzutkami znikąd.

Okno życia, podobnie jak domy dziecka, są porażką państwa w opiece nad rodziną. Już w dawnej Warszawie odkryto, że tylko wsparcie udzielane matce, choćby to było odesłanie niemowlaka na wieś do kobiety karmiącej mlekiem z piersi, ogranicza liczbę porzuceń, a żadne rygory nie mają na to wpływu. Grażyna Niedzielska, wicedyrektorka Ośrodka Adopcyjnego TPD, która także nie jest entuzjastką okien, mówi jednak, że nie można zakładać, że dzieci tam zostawione nie wylądowałyby na śmietniku, co przecież zdarza się także teraz.

Wielką krzywdę wyrządza dziecku matka, która zostawiając je w domu dziecka i odwiedzając co jakiś czas, udaje, że się nim interesuje. Odcina mu wtedy drogę do adopcji skazując na sierocy los.

Zwolennicy okien przywołują powiedzenie: kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Okna popierane przez Kościół będą z pewnością funkcjonowały nadal. Nie są one na szczęście konkurencją rozwiązania pozwalającego zostawić dziecko w szpitalu – to co roku blisko 700 przypadków. Szpitalne nie wpadają w czarną dziurę. Mogą poznać, jeśli zechcą, rodziców, rodzeństwo. I dowiedzieć się – co dla nich bardzo ważne – dlaczego zostały opuszczone.

Korzystałam m.in. z książki Marii Kolankiewicz „Schronienie. Historia Domu Małych Dzieci ks. G.P. Baudouina.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Kraj; s. 35
Oryginalny tytuł tekstu: "Dzieci z czarnej dziury"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną