Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Firma rodzina

Rozmowa o organizacji życia rodzinnego

Prof. Wojciech Burszta: Członkowie społeczeństw Zachodu często uciekają przed nudą w seryjną monogamię, a przez to nie są w stanie doczekać pewnych faz swoich związków. Prof. Wojciech Burszta: Członkowie społeczeństw Zachodu często uciekają przed nudą w seryjną monogamię, a przez to nie są w stanie doczekać pewnych faz swoich związków. Leszek Zych / Polityka
Rozmowa z prof. Wojciechem Bursztą, antropologiem kultury, o tym, jak organizować swój czas z bliskimi w coraz szybszych czasach i jak się w nich nie pogubić.
„Małżeństwo i rodzina nie tracą na monotonii czy nawet na braku zdarzeń, to byty, które wręcz rządzą się prawami powolnego upływu czasu”.Krzysztof Żuczkowski/Forum „Małżeństwo i rodzina nie tracą na monotonii czy nawet na braku zdarzeń, to byty, które wręcz rządzą się prawami powolnego upływu czasu”.

Joanna Cieśla: – Od której jest pan dzisiaj w pracy?
Wojciech Burszta: – Od dziewiątej.

Jest 18. Jak dalej wygląda pański grafik?
Gdy dotrę do domu, przygotuję materiały na jutrzejsze zajęcia i zapewne pójdę spać. Może przy kolacji uda mi się zamienić kilka zdań z żoną. Żona też dziś pracowała w domu nad wydawnictwami.

Mnie może uda się przeczytać dziecku bajkę, jeśli nie zaśnie przed moim przyjściem. W swojej książce „Kotwice pewności” pisze pan, że traktujemy życie rodzinne jak zbiornik czasu, z którego można czerpać, ile się chce, by popracować i załatwić różne bieżące sprawy. Czasem sięgamy po tyle, że już nic nie zostaje.
Przesiąkamy toczącą się na wszystkich frontach walką o status, o prestiż, o dobra. Oczekujemy od siebie samych i od małżonków – bo przeglądamy się w nich jak w lustrach – że będziemy zawsze w czołówce. Jeśli w tej konkurencji wiedzie nam się dobrze – to dobrze. Jeśli nie, to przeżywamy ogólną frustrację, która odbija się też na tym, jak nam jest ze sobą. Jednocześnie nie mamy jednak kiedy ze sobą być – spokojnie, monotonnie, w wolno płynącym czasie.

Dlaczego to takie ważne? Bo ten krótki czas, który dla siebie mamy, może być świetnie wykorzystany – jeśli wypełnimy go rozmową, pracą nad naszymi relacjami?
Owszem – możemy w coraz krótszych odcinkach coraz szybciej płynącego czasu starać się coraz bardziej doskonalić nasze relacje, czerpać z nich coraz większą satysfakcję, coraz więcej załatwiać. Tyle tylko, że w ten sposób przykładamy do życia i do czasu z rodziną te same kryteria co do pracy zawodowej – efektywności i opłacalności. Jakby to było każde inne dobro konsumpcyjne, które ma robić wrażenie i które wymaga nieustannej pielęgnacji.

Czyli mamy przestać dbać o nasze związki?
Nie. Ale uważam, że zbyt często ta troska przejawia się w upartym poszukiwaniu, jak to nazwał Zygmunt Baumann, kolejnych orgazmów osobowości – doznań, osiągnięć i spełnień. A to, czego rodzinie najbardziej potrzeba, to nie ten „krótki czas świetnie wykorzystany”, tylko odrębny rytm, w którym może rozwijać się powolność, spokój i zaufanie, że jutro będzie takie samo.

Na co dzień jednak – myślimy – powolność i powtarzalność oznacza nudę. Że nic się między nami nie dzieje. Także w sensie emocjonalnym.
Być może dostrzegła pani renesans takich pozornie powierzchownych aktywności jak na przykład granie w gry planszowe. Ludzie grają tygodniami – z mężem, z żoną, z dziećmi. Albo całą rodziną oglądają kolejne sezony ulubionych seriali… Co innego bezmyślne wpatrywanie się w przypadkowe programy, a co innego śledzenie wciągającego filmu. To drugie jest wspólnym robieniem czegoś, co daje wszystkim przyjemność, ale, co ważniejsze, jest też okazją do obserwowania nawzajem swoich reakcji, śmiechu, złości, ekscytacji. Daje temat do dalszych rozmów.

Spędzanie czasu z rodziną przed telewizorem przez lata uznawano za synonim mechanicznej bliskości i uczuciowej pustki.
Zależy, jak rozumieć słowo: mechaniczny. Emile Durkheim, żyjący na początku XX w., w swojej starej koncepcji mówił o dwóch rodzajach solidarności – organicznej i mechanicznej właśnie. W jego ujęciu solidarność mechaniczna miała być właściwa społecznościom tradycyjnym, których członkowie w ogóle nie wyobrażają sobie, że mogliby myśleć o sobie jako o indywidualnych jednostkach, że w ogóle mogliby różnić się od pozostałych członków swojej grupy – każdy jest taki sam jak inni. Bardziej rozwinięte społeczeństwa, używając koncepcji Durkheima, miałyby żyć w solidarności organicznej. Opartej na filozofii, że członkowie społeczności różnią się między sobą i dzięki temu mogą się uzupełniać, wykonywać różne zadania na zasadzie kontraktu.

Gdy jednak za dużo jest tej organiczności, konwencji – a tak właśnie jest z nami dzisiaj – to bywa, że tęsknimy za pierwotnymi formami solidarności. Czasem ta tęsknota wyraża się w skłonności do jakichś fundamentalnych przekonań. Ale moim zdaniem dziś ta tęsknota bardzo często przejawia się w tym, że chcemy być razem w czasie wyjętym z aktywności, bieżącego załatwiania.

Wciąż mam wątpliwość, czy taka forma bycia razem nie jest banalna i bezproduktywna?
Pani znowu o tej produktywności! Nie jest. Zresztą nie mnie to oceniać. Chodzi o to, że to jest przede wszystkim niewymuszone. Ludzie dążą do tego. Zdumiało mnie, gdy się dowiedziałem o takim – nieformalnym – zawodzie, w którym można się zatrudnić na Florydzie: ludzie wynajmują się do towarzystwa, by spędzać wolno płynący czas ze starszymi osobami i oglądać z nimi zdjęcia, których tamci nie mają z kim oglądać.

W starszym wieku tego wolno płynącego czasu człowiek ma w nadmiarze. Ale dopóki pracuje, wychowuje dzieci, organizuje życie domu – w jaki sposób ma go rodzinie zapewnić?
Koncepcja życia w wolno płynącym czasie jest dziś utopią, nie można jej zrealizować. Ale można wygospodarować pewne obszary powolności, powtarzalności, rytuału – kiedy zamykamy za sobą drzwi domu. Ten pogląd czasem budzi zabawne reakcje. Gdy mówiłem o tym kiedyś na warsztatach dla biznesmenów, zadano mi pytanie: jak to przenieść na seks? Powtarzać wciąż to samo?

I co pan odpowiadał?
Że na to każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Ale małżeństwo i rodzina nie tracą na monotonii czy nawet na braku zdarzeń – antropolodzy od dawna zwracają uwagę, że to byty, które wręcz rządzą się prawami powolnego upływu czasu. Norweg Thomas Hylland Eriksen, badacz tradycyjnych społeczności, w których małżeństwa są kojarzone przez rodziny, przywołuje opis zachodniej rodziny z perspektywy kultury indiańskiej: „Zachodnie małżeństwa zaczynają się, gdy miłość jest w punkcie wrzenia, a potem temperatura stopniowo się obniża. Nasze małżeństwa zaczynają się, gdy prawie się nie znamy, a uczucia są letnie, ale potem powoli się ogrzewają, jak woda postawiona na mały ogień”.

Członkowie społeczeństw Zachodu często uciekają przed nudą w seryjną monogamię, a przez to nie są w stanie doczekać pewnych faz swoich związków. Wchodzą w coraz to nowe relacje, więc co rusz wracają do punktu wyjścia, choć wydaje im się, że wciąż doznają zróżnicowanych wrażeń. By przywołać inną metaforę, z „Alicji w Krainie Czarów”, coraz szybciej biegną, by tak naprawdę stać w miejscu.

Przed chwilą mówiliśmy jednak, że ludzie wyraźnie szukają powolności.
Obie te tendencje są wobec siebie równoległe. Nie zawsze też biegniemy w miejscu w wyniku samodzielnego wyboru. Są obiektywne powody, dla których ciężko dziś cokolwiek planować na wiele lat. W neoliberalnym systemie tradycyjne bycie razem na zawsze jest utrudnione przez niemożność podjęcia lub unikanie decyzji, które mogłyby wiązać ludziom ręce na dłuższy czas. A w momencie kryzysu – jak ten, który przeżywamy – iluzje, że można coś z góry określać, opracowywać, w tym pomysł na wspólne gospodarowanie i finanse, rozwiewają się jeszcze szybciej. Zwłaszcza że młodzi ludzie są ciągle ze wszystkich stron zachęcani, by myśleć o rodzinie jak o przedsiębiorstwie. Zaczyna się od tego, że sam ślub, który kiedyś był obrzędem przejścia – z życia z rodzicami do życia z mężem czy żoną – dziś zwykle poprzedzony jest okresem wspólnego mieszkania. Traci więc charakter rytuału, a nabiera znaczenia formalności – dopełnienia urzędowych procedur albo podpisania kontraktu.

Z chęcią jednak nadajemy tej formalności tradycyjny, huczny entourage.
Oczywiście, firmy organizujące wesela w tradycyjnym stylu, z tymi wszystkimi oczepinami, radzą sobie doskonale – ale te imprezy to tylko symulacja, zabawa w wypożyczonych dekoracjach. Może za ich powodzeniem stoi magiczne myślenie, że zawarty w takiej ornamentyce związek będzie trwalszy. Tak czy inaczej, dalej to biznesowe myślenie się rozwija – większość ludzi oczekuje, że małżeństwo będzie się wiązać z poprawą statusu, zakupem odpowiednich dóbr, zamieszkaniem w takiej a nie innej okolicy.

O dziecku mówi się ciągle, że to inwestycja – samemu przygotowaniu się do jego przyjścia na świat poświęconych jest kilkanaście tytułów prasowych. A potem uruchamia się wspomniana przemysłowa organizacja czasu. O tym też pisał Tomas Hylland Eriksen: „Jeśli dziś ty zawieziesz X. na lekcję skrzypiec, to ja odbiorę Y. z przedszkola. Jeśli ty pojedziesz z obojgiem na wieś w ten weekend, tak że będę mógł czymś się w spokoju zająć, to wtedy ja zabiorę je do moich rodziców w następny weekend”.

Jeżeli rodzina to przedsiębiorstwo, to – tak jak wszystkim innym firmom – w kryzysie trudno jej przetrwać.
Otóż to. Ciekaw byłbym badań, które pokazałyby, ile małżeństw w Polsce rozpadło się po 2008 r., gdy zaczął się kryzys. Ja wiem o kilkunastu związkach, które rozeszły się po takiej mniej więcej sekwencji zdarzeń: utrata pracy przez jedno albo oboje partnerów, brak pieniędzy na kredyt, sprzedaż wspólnego mieszkania. A potem już każdy radzi sobie na własną rękę. Kiedy dzisiaj, także w kontekście politycznym, pojawiają się głosy o zagrożeniu dla tradycyjnej rodziny, podstawowej komórki społecznej itd., to przypisuje się to popularyzowaniu modeli alternatywnych, mniejszościowych. A jest absolutnie odwrotnie. Modele konkurencyjne pojawiają się właśnie dlatego, że w gospodarce neoliberalnej i kapitalistycznej taki tradycyjny model rodziny przestaje się sprawdzać, staje się niewydolny. Ludzie szukają takich możliwości bycia razem, które są lepiej dopasowane do warunków życia.

Co będzie dalej?
Nie minie nas upowszechnienie seryjnej monogamii, czyli zmiany partnerów co kilka lat, jako – być może – najczęstszego modelu wspólnego życia. Już teraz w tym modelu żyją zresztą niektórzy najbardziej żarliwi apologeci tzw. tradycyjnych rodzin. Z socjologicznego punktu widzenia nie ma jednak sensu mówienie o kryzysie rodziny.

Lepszym słowem jest ewolucja?
Też nie, bo ewolucja oznacza przechodzenie z niższych na wyższe piętra rozwoju. Można mówić o transformacji modelu rodziny, o jego zmianie. Chcę natomiast podkreślić, że nie ma żadnych symptomów, które wskazywałyby na to, że dążenie ludzi do bliskości i pragnienie trwałego związku przeżywa jakikolwiek kryzys. Jeśli więc mimo obiektywnych wyzwań i utrudnień chcemy to pragnienie zaspokoić w związku rodzinnym, to musimy się zgodzić na to, że oznacza to bycie razem w powolności, rytuałach i powtarzalności.

rozmawiała Joanna Cieśla

Prof. dr hab. Wojciech Burszta kieruje Katedrą Antropologii Kultury w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Jest autorem ponad 200 książek i artykułów naukowych. Jego najnowsza książka „Kotwice pewności. Wojny kulturowe z popnacjonalizmem w tle” ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry.

Polityka 13.2013 (2901) z dnia 26.03.2013; Temat na Święta; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Firma rodzina"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną