Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Z banku do banku

O rolniku co na banki napadał

To miał być plan na odbicie się od dna. To miał być plan na odbicie się od dna. Łukasz Rayski / Polityka
We wsi dziwili się, że miastowy, ekonomista po szkołach, do takiej dziury się sprowadził i za rolnika chce być. A potem go aresztowano. Za 17 napadów na banki. To miał być ratunkowy biznesplan. Jego finał przewidziano na Wielki Piątek. Sąd może skazać rolnika nawet na 15 lat więzienia.
Kupił broń – nielegalnie, u handlarza. Postawił na banki. Małe placówki położone na uboczu.Franck Camhi/PantherMedia Kupił broń – nielegalnie, u handlarza. Postawił na banki. Małe placówki położone na uboczu.

Paweł C., 38 lat, wykształcenie wyższe ekonomiczne, przez ostatnie lata zawód wykonywany rolnik, żona (już była) psycholog, dwie córeczki. Dobry syn, mąż, ojciec, porządny i praworządny obywatel, do tej pory niekarany. Oskarżony o 17 napadów na banki z bronią w ręku (pistolet Walther na ostrą amunicję).

Kompletny amator. Nie bardzo potrafił posługiwać się pistoletem. Ale, naładowany, wyciągał zza pazuchy i kładł na ladzie, tak żeby broń widział pracownik banku. Miał potem powiedzieć, że starał się nie mierzyć do nikogo: bał się, że przypadkowo wystrzeli. Ale nie trzeba było trzymać na muszce kasjera, żeby ten wyciągnął pieniądze. Wystarczyło położyć dużego, ciężkiego Walthera na widoku.

Rolnik na kredyt

Dom na wsi Paweł C. postawił na kredyt. Normalnie, jak wszyscy. Nikt przecież za własne nie buduje. To jego żona marzyła, by wyrwać się z bloku do domku z ogródkiem. Matka Pawła od początku była przeciwna ich przeprowadzce na wieś. Żeby tam jeszcze ładnie było. Las jakiś, woda. A to brzydka, zaniedbana wiocha. Na pół przecięta trasą do Łodzi. Jeden sklep spożywczy i spółdzielnia rolnicza. I, dziwna rzecz, fryzjer, w malutkiej komórce, tuż koło domu Pawła. Miesiąc temu właściciel zamknął zakładzik.

Jednym słowem – straszna dziura. Ale dom Paweł wybudował ładny. Podmiejski, niepasujący do wiejskiego otoczenia. Z gankiem, kolumienkami i zadbanym ogródkiem. Na szczęście, mówiła matka Pawła, do Łodzi niedaleko. Paweł miał firmę, handel artykułami chemicznymi i budowlanymi. Farby, rozpuszczalniki, kleje, płyny do zmywania zaprawy, tapety. Początkowo pracował jak dawniej. Ale interes w mieście szedł mu coraz gorzej. Może Paweł C. myślał, że na unijnych dopłatach zarobi? Nic nie trzeba, a kasa leci. Dokupił ziemi, część wydzierżawił. Zaciągnął kolejne kredyty na działalność rolniczą. Między innymi kredyt preferencyjny Młody Rolnik, na utworzenie lub urządzenie gospodarstw rolnych przez osoby, które nie ukończyły 40 roku życia. Ale interes nie wyszedł.

We wsi się trochę z tego młodego rolnika podśmiewali, ale Paweł nie dawał za wygraną. Kupił konie – znów za pożyczone. Zwierzęta były porządne, z papierami. Ogier po bonitacji (przeglądzie hodowlanym uprawniającym do krycia). Jedna z klaczy – wystawowa. Według Okręgowego Związku Hodowców Koni, do 2010 r. prowadził punkt kopulacyjny i hodowlę. W prasie branżowej pisano, że to dobry interes, ale on nawet nie wiedział, jak się końmi opiekować. Stajni dla nich nie wybudował, stały u sąsiada. Siano im rzucał na ziemię, dopóki jeden z miejscowych nie zlitował się nad zwierzakami i nie poinstruował, że siano trzeba do żłobu. Do zwierząt zdecydowanie nie miał ani ręki, ani podejścia. Raz zamęczył nowo narodzonego koziołka. Z głupoty, nie specjalnie. Akurat z córkami miał jechać do miasta. I małe się uparły, że koziołek z nimi pojedzie. Zabrali go na cały dzień od matki, tuż po porodzie. I koziołek zdechł.

Interes z końmi też nie szedł.

Pieniądze na życie

Paweł przestał już spłacać bankowe raty i odsetki. Pożyczał, gdzie się dało, od znajomych, próbując zaspokoić banki – ale w końcu przestano mu pożyczać. Długi miał już wszędzie. Nie płacił za telefon komórkowy i telewizję satelitarną. Karne odsetki rosły w zawrotnym tempie. Życie rodzinne padało. Żona z córkami się wyprowadziła.

To miał być plan na odbicie się od dna. W maju 2010 r. opracował nową strategię ratunkową. Kupił broń – nielegalnie, u handlarza. Postawił na banki. Małe placówki położone na uboczu. Takie, z których łatwo uciec i nie ma dużo ludzi. Godził się na skromniejszy łup, w zamian za większe szanse powodzenia.

 

Biznesplan w szczegółach: najpierw, przez kilka dni, Paweł C. obserwował wytypowany oddział. Pod sam koniec dnia, gdy w kasie mogło być trochę więcej pieniędzy – wchodził. Jeżeli poza nim ktoś był w placówce, czekał, studiując uważnie ulotki. Potem podchodził do okienka i pytał kasjera o warunki udzielenia kredytu lub oprocentowanie lokaty. Gdy pracownik banku sięgał po odpowiednią broszurę, by odpowiedzieć na pytanie klienta, Paweł wyciągał z kieszeni pistolet i kładł go na ladzie przed zaskoczonym kasjerem. Grożąc użyciem broni, żądał pieniędzy.

Pierwszy udany napad: ostatniego dnia sierpnia 2010 r. do placówki Lukas Banku w Łodzi na ul. Gorkiego przyjechał 20 minut przed zamknięciem. Samochód, wysłużony już Mercedes Vito, zaparkował niedaleko wejścia. Wszedł, rozejrzał się i stanął z boku, czekając, aż wyjdą ostatni tego dnia klienci. Widział, jak jeden z pracowników, mężczyzna, wychodzi na zaplecze. Podszedł do kasjerki i na blacie położył broń. Zażądał pieniędzy. Zagroził, że jeżeli zawoła kolegę, zastrzeli najpierw ją, potem jego. Przerażona pracownica oddała mu 16 tys. zł – wszystko, co było w kasie.

Ten zupełnie pierwszy raz był nieudany. Łódź, maj 2010 r. Paweł C. przestraszył się, widząc wahanie kasjera, i uciekł. Wtedy był bliski tego, by ze swojego desperackiego planu zrezygnować. Jednak postanowił próbować dalej. Dwa kolejne napady, znów na łódzkie banki, zakończyły się powodzeniem. Nie udał się jeszcze czwarty napad, też w Łodzi. Pracownik banku zablefował, że wcisnął przycisk uruchamiający alarm na najbliższym posterunku policji. Paweł zbiegł. Ale już był wciągnięty.

Najczęściej wybierał oddziały Lukas Banku, ale jego łupem padło jeszcze 5 innych banków. Po kilku miesiącach i pięciu kolejnych, udanych napadach uznał, że czas wynieść się z rodzinnego miasta. Pojechał do Częstochowy, na jednorazowe gościnne występy. Potem: Katowice, Sieradz, Pabianice, Włocławek, Sosnowiec. Zmieniał ubrania, zakładał peruki, ale podczas napadu zawsze miał okulary i czapkę z daszkiem tzw. dżokejkę. Nigdy nie nosił płaszcza, zawsze kurtkę. Najczęściej w ciemnym kolorze.

W sumie – dwa razy nie wyszło, czyli stopa zwrotu odpowiednia. Poza tym – sukcesy. Najmniejsza zrabowana suma to 560 zł, więcej w kasie nie było. Rekord: 22 tys. 700 zł. W ciągu roku dokonał 17 napadów, które przyniosły mu około 170 tys. zł.

Zawsze uczciwy

W 2011 r. zamienił wysłużonego Mercedesa Vito na nową Daewoo Leganzę. Sprzedał konie, pojechał do Egiptu, wrócił opalony.

Złapali go po 14 miesiącach od pierwszego skoku. 22 lipca 2011 r., w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie przygotowywał się do 18 napadu. Policjanci aresztowali go, gdy swoim zwyczajem obserwował placówkę banku. Kompletnie zaskoczony, nie stawiał oporu.

W śledztwie od razu przyznał się do wszystkiego. Zgodził się na uczestnictwo w wizjach lokalnych, podczas których szczegółowo wyjaśniał, co, kiedy i gdzie robił. Możliwa kara – do 15 lat więzienia.

Matka Pawła podkreśla, że wcale nie musiał przyznawać się do winy, dowodów właściwie nie było. Ale syn zawsze był uczciwy, a w rodzinie żadnego złodzieja nie uświadczysz. Z tymi dowodami to niezupełnie tak. Jednak znaleziono przy Pawle broń i amunicję, a w aucie cały zestaw akcesoriów do kamuflażu: czapki, kurtki, peruki, okulary. Były też nagrania z bankowego monitoringu, choć średnio wyraźne.

W śledztwie Paweł C. zeznał, że do napadów zmusiły go długi i zaciągnięte w bankach kredyty. Twierdził, że prawie wszystkie zrabowane pieniądze wróciły do banków. Spłacał długi.

Imię bohatera zostało zmienione.

Polityka 13.2013 (2901) z dnia 26.03.2013; Kraj; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Z banku do banku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną