Maciej Słomczyński, socjolog z Polskiej Akademii Nauk i Ohio State University w Stanach Zjednoczonych razem z prof. Krystyną Janicką rozpoczęli w 1988 r. program naukowy POLPAN, zakrojone na szeroką skalę badania struktury społeczeństwa, które są regularnie powtarzane na tej samej grupie respondentów. Kiedy projekt ruszał, nikt nie przewidział, że kolejna, zaplanowana za pięć lat edycja będzie już analizować kraj po wielkiej transformacji. Szczęśliwy przypadek spowodował jednak, że proces przechodzenia od socjalizmu do kapitalizmu został niejako socjologicznie sfilmowany. Z kolejnych, powtarzanych co pięć lat badań powstają następne odcinki serialu, który najlepiej zatytułować „Gra w klasy”.
Wniosek podstawowy: w Polsce od początku transformacji systematycznie rośnie rozwarstwienie społeczno-ekonomiczne. Najlepiej usytuowane 15 proc. Polaków poprawiło swoją kondycję materialną między 1998 a 2006 r. średnio ponaddwukrotnie. 15 proc. najbiedniejszych w 1988 r. – zbiedniało jeszcze o połowę.
Rozjechały się bieguny, ale jednocześnie wzmocnił środek. W 1992 r. 70 proc. Polaków, jak wynika z innych już badań („Diagnozy społecznej” realizowanej przez prof. Janusza Czapińskiego, psychologa społecznego z Uniwersytetu Warszawskiego), twierdziło, że nie wystarcza im pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb – w 2011 r. problem ten miało już „tylko” 26 proc. „Diagnoza” pokazuje, że proces wzrostu nierówności w Polsce, które w 2003 r. należały do najwyższych w Europie, po 2005 r. zmienił łagodnie kierunek i dysproporcje zaczęły się zmniejszać.
Ostrożnie z zachwytem, studzi radość dr Maciej Gdula, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Pamiętajmy, że w tym czasie wstąpiliśmy do Unii Europejskiej. Dwa miliony Polaków wyjechało w poszukiwaniu lepszego losu za granicę. A ci, co zostali, skorzystali na unijnym wsparciu finansowym. Inwestycje w infrastrukturę dały zatrudnienie robotnikom niewykwalifikowanym, a Wspólna Polityka Rolna pomogła wsi. Najwięcej zyskały więc grupy znajdujące się u dołu drabiny społeczno-ekonomicznej, co od razu wychwyciły pomiary nierówności.
Trwamy w podziale
Niestety, nic się nie zmieniło pod względem strukturalnym, przekonuje prof. Słomczyński. Wolnorynkowy kapitalizm, nawet jeśli zapewnia wzrost zamożności wszystkim, to bardziej sprzyja uprzywilejowanym. Oczywiście, nierówności społeczno-ekonomiczne istnieją wszędzie, z Kubą i Koreą Północną włącznie. Wielu ekonomistów postrzega je pozytywnie, uznając za motor napędzający rozwój gospodarczy. Bogaci chcą mieć jeszcze więcej, więc inwestują i jednocześnie dużo wydają na konsumpcję, co daje pracę biedniejszym. Biedniejsi chcą wspiąć się po szczeblach społecznej drabiny, więc inwestują w siebie i dzieci, bo to zwiększa szansę na sukces. Ta wiara silnie towarzyszyła nam w pierwszych latach transformacji. Ale czy dzisiejsza Polska jest krajem, w którym o miejscu w strukturze społecznej decydują przede wszystkim osobiste zdolności i zasługi?
Odpowiedzi dostarczają wspomniane badania POLPAN, które w edycji w 2003 r. wprowadziły także… pomiar inteligencji respondentów. Okazało się, że osoby o najniższych wynikach, lecz plasujące się wyżej w strukturze społecznej, uzyskały w latach 1988–2003 średni przyrost dochodów na poziomie 760 zł, a tak samo mało inteligentni, ale z dołu społecznej drabiny poprawili swój status jedynie o 67 zł. Osoby o najwyższych wynikach w teście inteligencji Ravena, lecz także ze społecznego dołu, zdołały wyrwać w tym czasie 650 zł, a więc i tak mniej niż ci mniej inteligentni, ale lepiej społecznie ustawieni.
Te wyniki nie kwestionują, że droga do sukcesu wiedzie poprzez osobiste predyspozycje. To możliwe, lecz bardzo trudne, nawet dla zdolnych, jeśli pochodzą z niższych stref hierarchii społecznej. Po prostu, Polska jest społeczeństwem klasowym o niewielkiej ruchliwości społecznej, czyli małej szansie na zmianę statusu. Transformacja nie zmieniła tej sytuacji, przeciwnie – utrwaliła strukturę społeczną późnego PRL.
Badania POLPAN wychwytują, że kto należał do nomenklatury PRL, miał relatywnie największe szanse zostać przedsiębiorcą lub menedżerem. Dawnym pracownikom umysłowym, czyli inteligencji, przypadł w nowym podziale los menedżerów i ekspertów. Robotnicy zostali robotnikami lub bezrobotnymi. Bo po drodze wyparowało 5 mln miejsc pracy – w 1988 r. zatrudnienie miało 18 mln osób, w dramatycznym 2002 r. już tylko 12,8 mln. Owe pięć milionów podzieliło się na tych, co zasilili szeregi wczesnych emerytów i rencistów, oraz na tych, którzy stworzyli nową kategorię: bezrobotnych.
Elita i lud
Czym jednak są klasy społeczne? Najpopularniejsze chyba podejście wynika z przekonania, że o miejscu człowieka w społecznej hierarchii decyduje zasobność ekonomiczna, praca, jaką wykonuje, i władza, jaką posiada. Kto ma wysokie dochody i sprawuje ważną funkcję, ten plasuje się w klasie wyższej. Trwale bezrobotny wyląduje na przeciwległym końcu struktury, zasilając szeregi tzw. podklasy.
Alternatywna popularna koncepcja, sformułowana przez francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu, mówi, że o pozycji człowieka decydują trzy zasoby: kapitał ekonomiczny, czyli to, co ma; kapitał kulturowy, czyli to, co umie, jaki ma gust i jak uczestniczy w kulturze; kapitał społeczny, czyli kogo zna. Na tej podstawie wyróżnił trzy duże klasy: klasę wyższą, średnią i ludową.
Jak jest w Polsce? Analizując status ekonomiczny, społeczno-zawodowy oraz udział w relacjach władzy (podwładny czy kierujący) prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk, wylicza następujące klasy:
• wyższe kadry kierownicze, inteligencja, inżynierowie – ok. 9 proc. ludności
• niżsi kierownicy, technicy, księgowi, pielęgniarki, czyli przedstawiciele zawodów sprofesjonalizowanych – ok. 18 proc.
• białe kołnierzyki, czyli szeregowi urzędnicy – ok. 9 proc.
• pracownicy sektora handlu i usług – 12 proc.
• robotnicy wykwalifikowani – 20 proc.
• robotnicy niewykwalifikowani – 16 proc.
• właściciele firm – 6–7 proc.
• rolnicy i robotnicy rolni – 9 proc.
• underclass, podklasa tworzona m.in. przez długotrwale bezrobotnych – 8–9 proc.
(Suma przekracza 100 proc. ze względu na płynność granic, zwłaszcza w dolnych strefach struktury).
Po dyskusji w grupie socjologów i publicystów ten podział przyjęliśmy jako podstawę do naszej nieznacznie zmodyfikowanej klasyfikacji. Przyjrzyjmy się bliżej kilku kryteriom, które mają znaczenie przy klasowym podziale, ale też pewnym paradoksom.
Dochody i oszczędności
W potocznym rozumieniu elitą społeczną są osoby bogate, zarabiające najwięcej. Ale w Polsce pomiędzy kolejnymi szczeblami drabiny społecznej różnice nie są oszałamiające. Widać to wyraźnie w systemie PIT (podatku od dochodów osobistych), obejmującym ponad 24,6 mln osób. Drugi – i w tej chwili najwyższy – próg podatkowy (32 proc. podatku od kwoty ponad 85 tys. 528 zł) przekracza zaledwie 521,6 tys. osób (2,14 proc. podatników). Przeciętne roczne dochody osób stojących według polskiego fiskusa na najwyższym szczeblu drabiny zamożności wynoszą 139 tys. zł brutto, czyli niecałe 12 tys. zł miesięcznie.
Do tak rozumianej elity finansowej z pewnością przynależy zarówno premier Donald Tusk (z pensją ok. 15 tys. zł miesięcznie), jak i prezydent Bronisław Komorowski oraz większość parlamentarzystów. Należą też do niej np. najlepiej płatni, zatrudnieni jeszcze na etatach, specjaliści. Ale fortuna to to nie jest.
Nieco zamożniejsi są przedsiębiorcy, którzy PIT płacą mniejszy (19 proc.), choć zarabiają więcej niż finansowa elita na etatach. W 2011 r. (danych z 2012 jeszcze nie ma) liniowy PIT płaciło 414 tys. przedsiębiorców. Są w tej grupie także osoby, o których kiedyś mówiło się, że uprawiają wolne zawody: prawnicy, lekarze, architekci. Przeciętne roczne dochody przedsiębiorców, którzy wybrali PIT liniowy, wynosiły 199 tys. 854 zł, czyli ponad 16 tys. zł miesięcznie.
Nijak to się ma do naprawdę dużego biznesu. Bo duży biznes od średniego różni się m.in. tym, że żyje z dywidendy, czyli podziału zysku należących do niego firm. Podatek od dywidendy również wynosi 19 proc., ale osoby te nie figurują już w systemie PIT. Im więcej zarabia taki biznesmen, tym bardziej odkleja się od rodzimego fiskusa. Najpierw bogate rezydencje przestawały być prywatną własnością ich mieszkańców, a figurowały jako majątek ich firm. Przerzucając gros kosztów na przedsiębiorstwo, właściciel mógłby w ogóle nie zarabiać. Potem firmy rejestrowano na Cyprze lub w rajach podatkowych i polski fiskus niewiele miał z nich pożytku. Prawdziwa polska elita finansowa żyje poza polskim systemem podatkowym. O jej stanie posiadania fiskus nie wie prawie nic. W Polsce nie ma przecież podatku majątkowego, czyli tak zwanego katastru.
Paradoksalnie, poza systemem podatkowym są też Polacy z najniższego szczebla dochodowego. Chodzi o rolników (ciągle mamy ok. 2 mln gospodarstw rolnych), gdzie tzw. mediana dochodów ledwo przekracza 1 tys. zł miesięcznie. Przeciętny dochód z gospodarstwa indywidualnego wynosi ok. 680 zł miesięcznie na osobę. Ponieważ jednak w wolnej Polsce nie można rządzić bez koalicjanta, który reprezentuje interesy wsi, podatków dochodowych ciągle nie płacą ani chłopi bardzo biedni, ani bardzo bogaci.
Dodajmy, że średnie krajowe zarobki wynoszą dziś ok. 3,8 tys. zł brutto. Dla 60 proc. pracujących ta granica jest nieosiągalna.
Ważne dla statusu materialnego (i społecznego) są oszczędności i zgromadzony majątek. Tego, czego o najbogatszych Polakach nie wie rodzimy system podatkowy, bardzo próbują się dowiedzieć banki. Nieustannie szukają bogatych klientów. Według Global Wealth Report 2012 w Polsce majątek przekraczający milion dolarów ma 39 tys. osób. W 2017 r. ich liczba powinna się podwoić. Kiedy będziemy liczyć w złotówkach, grono milionerów – według Deloitte – sięgnie 50 tys. osób. Ogółem Polacy zgromadzili na depozytach bankowych ponad pół biliona złotych, a kolejne ok. 100 mld zł w postaci jednostek funduszy inwestycyjnych. Analitycy banku BGŻ Optima oszacowali, że aż połowa wszystkich oszczędności i inwestycji należy do 6 proc. najbogatszych Polaków. W kolejnych sondażach od jednej trzeciej do nawet połowy ankietowanych deklaruje, że żadnych oszczędności nie ma.
O ile poziom oszczędności zdecydowanie odróżnia najbogatszych od reszty, to jeden element majątkowy łączy kilka klas społecznych. Jest nim posiadanie własnego domu lub mieszkania. Spośród 15 krajów zbadanych przez holenderski bank (m.in. USA, Australia, Kanada, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Hiszpania i Włochy) Polacy są absolutnymi rekordzistami. Aż 69 proc. pytanych chwali się, że należy do grona właścicieli. Narodowy Spis Powszechny przeprowadzony przez GUS w 2011 r. to potwierdza – prawie 7 mln lokali w Polsce to własność osób w nim mieszkających (w tym, oczywiście, są domy mieszkańców wsi). Spośród kolejnych 3,4 mln lokali spółdzielczych aż dwie trzecie ma status własnościowy. Rzecz jasna standard tych lokali i domów jest równie zróżnicowany jak ich właścicieli.
Styl to człowiek
O przynależności do określonej klasy społecznej oprócz twardych czynników materialnych decyduje też wiele tzw. kryteriów miękkich, związanych ze stylem życia. To, jak się relaksuję i wypoczywam, gdzie i co jadam i pijam, jak się ubieram i co gromadzę w swoim domostwie, jak wychowuję i kształcę dzieci. Przy dość nieznacznym zróżnicowaniu dochodowym w obrębie polskiej „klasy pracującej” to te kryteria w znacznym stopniu decydują o miejscu zajmowanym w społecznej hierarchii.
Jeszcze kilka lat temu ambitni i zamożni rodzice (których wedle naszej klasyfikacji należałoby zaliczyć do grup od specjalistów w górę) wybierali z reguły prywatną ścieżkę edukacyjną, której zwieńczeniem były studia – paradoksalnie bezpłatne – na renomowanej państwowej uczelni. Ale ambicje edukacyjne eksplodowały także w klasach niższych, nawet chłopskiej czy robotniczej. Młodzieży z mniejszych ośrodków i uboższych warstw, gorzej przygotowanej, pozostawały płatne studia zaoczne lub prywatne uczelnie. Na kierunkach uchodzących za najbardziej atrakcyjne – medycyna, prawo, elektronika, ekonomia na SGH, architektura – 70 proc. studentów ma pochodzenie inteligenckie (zwykle rodzice z wyższym wykształceniem), 20 proc. to dzieci pracowników biurowych. Tylko 5 proc. przyjechało na te studia z małych ośrodków; udział dzieci robotników i chłopów nie przekracza tam 2 proc.
Ważnym symbolem statusu są także wakacje i ferie, własne i dzieci. Widać, z jaką siłą postępuje u nas dziedziczenie statusu społecznego. Dzieci posyła się na obozy tematyczne; przykładowa nowość – robotyczne (uczestnicy konstruują maszyny, prowadzą eksperymenty naukowe). No i oczywiście językowe, najchętniej w Wielkiej Brytanii, na Malcie, w Australii czy USA (w Nowym Jorku to 9 tys. zł za 3 tyg.).
Klasy niższe podążają tymi tropami – lekcje językowe włączane są do programów nawet najtańszych obozów. Głównymi biurami podróży dla dzieci uboższych stały się Caritas (54 własne ośrodki kolonijne i 100 wypożyczanych na wakacje) oraz Ruch Światło i Życie (na letnie oazy wyjeżdża kilkadziesiąt tysięcy dzieci i młodzieży rocznie (300–500 zł za 2 tygodnie).
Zmieniają się też gusta kulinarne. Wyżej sytuowani Polacy jadają zdrowiej, mniej tłusto, choć wcale jeszcze nie tak chętnie poza domem jak inne narodowości. 2 proc. deklarujących codzienne żywienie się na mieście to najczęściej białe kołnierzyki, mężczyźni w średnim wieku 29 lat, z wykształceniem wyższym, bywalcy nie wytwornych restauracji, lecz barów, pizzerii, fast foodów. 10 proc. Polaków pozwala sobie na restaurację raz w miesiącu, 47 proc. – nigdy. 53 proc. mieszkańców wsi nigdy nie jadło poza domem.
Wielożercy i abstynenci
Wydawać by się mogło, że w zmakdonaldyzowanym społeczeństwie masowej konsumpcji i masowej kultury style życia będą się demokratyzować. Jest jednak inaczej, co pokazał dr Michał Cebula z Uniwersytetu Wrocławskiego, badając mieszkańców swojej metropolii.
Przedstawiciele klasy wyższej są kulturowymi wielożercami – często chodzą do teatru i kina, w którym sięgają zarówno po repertuar ambitny, jak i hollywoodzki, słuchają wielu rodzajów muzyki, zarówno poważnej, jak i popularnej (unikają jednak obciachu i pewne formy odwołujące się do niskiego ich zdaniem gustu dyskryminują).
Klasa ludowa zadowala się coraz bardziej monotonną kulturalną strawą i nie ogląda już nawet filmów hollywoodzkich, symbolu masowej kultury dostępnej dla wszystkich. Lud woli programy telewizyjne odwołujące się do prostszych emocji i mniejszych kompetencji, np. tzw. scripted docu, gdzie występują aktorzy amatorzy, co parę minut podsumowujący przed kamerą przebieg akcji. Może najbardziej dramatycznym dowodem proletaryzacji kulturowej, pnącej się po drabinie społecznej, jest odwrót od czytelnictwa. Najnowsze, tegoroczne badania Biblioteki Narodowej ujawniły, że 61 proc. Polaków nie miało w zeszłym roku kontaktu z książką.
Sytuacji nie zmienił nawet Internet uznawany także za symbol demokratyzacji dostępu do kultury i wiedzy. Niestety, jak zauważają socjologowie, sposób korzystania z Internetu jest zdeterminowany klasowo. Przedstawiciele klas wyższej i średniej korzystają z nowego medium intensywniej, z nastawieniem na praktyczność: zastosowanie w pracy, do załatwiania spraw i dostępu do informacji oraz nauki. Przedstawiciele klas niższych korzystają głównie w celach rozrywkowych. Dr Dominik Batorski z Uniwersytetu Warszawskiego, badający społeczeństwo informacyjne, mówi wprost: – Internet w Polsce stał się opium dla mas.
Jak się widzimy
Kondycję przedstawicieli polskiej „podklasy” (zmarginalizowanych mieszkańców wsi i miasteczek o endemicznym bezrobociu, gdzie bieda jest odtwarzana już w kolejnym pokoleniu) bada dr Tomasz Rakowski, etnolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zwraca uwagę, że jego podopiecznych otacza mgła dyskryminujących i uproszczonych stereotypów, wynikających z braku wiedzy.
– Do tego świata trudno przeniknąć – tłumaczy dr Rakowski. – Podczas pierwszego kontaktu ludzie ze środowisk zmarginalizowanych posługują się najczęściej językiem samoponiżającym, umniejszającym własną pozycję, umiejętności. Jawią się jako nieudacznicy. Gdy jednak wejdzie się głębiej, odkryje się świat zaradności, olbrzymiej elastyczności i adaptacyjności. Kosiarki zrobione z silnika pralki Frani i kółek od wózka dziecięcego, traktor skręcony z części ze szrotu, nawet wałbrzyskie biedaszyby nie są wyrazem nieudacznictwa, lecz przeciwnie – innowacyjności i pomysłowości.
Problem w tym, że w powszechnej świadomości, którą kształtują przedstawiciele klas wyższych, bo to oni przecież pracują w mediach, szkołach i instytucjach publicznych, powstaje zupełnie inny obraz społecznej mapy Polski, oparty na licznych mitach. Wylicza je dr Wojciech Woźniak z Uniwersytetu Łódzkiego w opracowaniu „Nierówności społeczne w polskim dyskursie politycznym” opublikowanym w 2012 r., w którym przeanalizował prasę, ankietował polityków, studiował programy partii politycznych.
– Najbardziej krzywdzące stereotypy dotyczące ludzi z niższych klas, a formułowane przez elity posługują się pojęciem Homo sovieticus – biedni są biedni, bo leniwi, jeśli mają pracę, to kradną, a niezależnie, czy pracują czy nie, zawsze mają jakieś roszczenia. Dostępne badania pokazują odwrotny obraz – to właśnie wśród przedstawicieli klas niższych, robotników w sektorze handlu i usług praca ma najwyższą wartość, podobnie jak u klasy wyższej, choć z zupełnie innego powodu. Jedna z najbardziej zaskakujących przemian w Polsce polegała właśnie na tym, że pod względem etyki pracy Polacy stali się najbardziej protestanckim społeczeństwem w Europie.
Segregacja od przedszkola
Przedstawiciele klas niższych spychani są na margines nie tylko za sprawą krzywdzących opisów. Społecznej segregacji służą także instytucje publiczne. – Dzieci z rodzin, w których rodzice mają wyższe wykształcenie, należących do klasy średniej, mają dwudziestokrotnie większą szansę, by dostać się do przedszkola niż dzieci rodziców mających wykształcenie podstawowe – informuje dr Sadura.
A to właśnie przedszkole, i to od 3 roku życia, stwarza nadzieję na wyrównanie szans i zmniejszenie determinizmu klasowego. Niestety, nawet gdy dzieci do przedszkola się dostaną, poddawane są dalej segregacyjnej presji, zauważa prof. Tomasz Szkudlarek, filozof i pedagog z Uniwersytetu Gdańskiego. Budżet płaci jedynie za pięć godzin pobytu dziecka dziennie, za więcej i zajęcia dodatkowe trzeba z reguły wyłożyć z własnej kieszeni. Wykładają więc przedstawiciele klasy średniej.
Dziecko, które przejdzie przez takie przedszkole, przygotowane jest do segregacji w szkole – dodaje prof. Szkudlarek. Podział dzieci na miejskie i wiejskie ze względu na konieczność dostosowania do rozkładu jazdy gimbusów, podział na klasy o lepszej i gorszej znajomości języka obcego. Na pozór racjonalne działania, mające zwiększyć efektywność pracy szkoły, przyczyniają się do utrwalania i zamykania klasowej struktury.
Za opisywanym przez prof. Słomczyńskiego i prof. Janicką pęknięciem w polskim społeczeństwie na wygranych i przegranych transformacji kryje się bogata rzeczywistość społeczna, która w niewielkim tylko stopniu znajduje właściwy opis w mediach i w propozycjach działań z projektów politycznych. Politycy, nawet jeśli czują potencjał ludowego niezadowolenia, wiedzą, że w istocie nie ma ono politycznego znaczenia. Lud w Polsce nie uczestniczy w demokracji, w zasadzie demokracja mogłaby dlań nie istnieć.
W istocie bowiem wszystkie ugrupowania polityczne w Polsce są partiami klasy średniej i ewentualnie odwołują się do różnych jej odłamów. Bo to klasa średnia, ze względu na swą liczebność, a zarazem skłonność do głosowania, decyduje o wyniku wyborów. Najciekawsze, że – jak wynika z badań dr. Gduli – w ukształtowaniu się tej klasy w Polsce po 1989 r. wolnorynkowa gospodarka miała paradoksalnie stosunkowo niewielkie znaczenie. Najlepsze, bo stabilne miejsca pracy wykreował sektor publiczny w administracji wszystkich szczebli i różnych agendach państwa oraz samorządu.
Co się może stać, gdy zaostrzy się kryzys? Czy wówczas można spodziewać się gniewu ludu przeciwko elitom? Wątpliwe, potencjał konfliktu wśród pracowników fizycznych i sektora usług jest niewielki, mimo starań szefa Solidarności Piotra Dudy. Zwłaszcza że najbardziej prawdopodobny kryzysowy scenariusz polegać będzie na konsolidacji klasy średniej w obronie swojego statusu i niespłaconych kredytów. Ewentualne oszczędności i cięcia socjalne odczują więc raczej najbiedniejsi, gdy okaże się np., że znowu wraca projekt reformy służby zdrowia polegającej na ograniczeniu koszyka usług gwarantowanych przez państwo. Przedstawiciele elity w sojuszu z klasą średnią pomogą wytłumaczyć, że innego wyjścia nie ma.
Wyjście jednak jest, choć długofalowe. Socjologowie i badacze społeczni mówią, że musimy postawić na publiczną edukację, dostępną dla wszystkich od 3 roku życia, wolną od wewnętrznych mechanizmów segregacyjnych. W przeciwnym razie zamiast dzisiejszych klas będziemy mieli coraz wyraźniej zamknięte kasty.
1. Elita
Ludzie z trójkąta władza-prestiż-pieniądze, najzamożniejsi biznesmeni, najwyższa kadra zarządzająca, np. prezsesi największych banków, szefowie wielkich korporacji, najbardziej wpływowi i zamożni politycy, artyści i uczeni; inne kryteria: dom lub mieszkanie za granicą, kształcenie dzieci na prestiżowych zagranicznych uczelniach, znajomości wśród wpływowych, najbardziej znaczących osób w państwie, praktyczny brak ograniczeń materialnych
2. Wyższa klasa średnia
Osoby lokujące się wysoko pod względem prestiżu, często także posiadanej władzy, ale niżej od elity pod względem materialnym, z towarzyskim dostępem do elity, ludzie wolnych zawodów, prawnicy, lekarze z prywatną praktyką, architekci, ludzie mediów, wykładowcy uniwersyteccy, średni biznes, wyższa kadra administracyjna, menedżerowie wyższego szczebla, głównie z dużych miast
3. Specjaliści
Profesjonaliści w swoich dziedzinach, najczęściej po wyższych szkołach zawodowych, z dużymi, wyspecjalizowanymi kompetencjami, o zróżnicowanych, ale stosunkowo sporych dochodach, technicy, także menedżerowie średniego i niższego szczebla
4. Klasa urzędnicza
Urzędnicy, funkcjonariusze państwowi, m.in. służby policyjne, porządkowe i ratownicze, żołnierze zawodowi, kierownicy niższego szczebla, pracownicy samorządowi, sfera budżetowa (edukacja, zdrowie, administracja), pracownicy biurowi, także w sektorze prywatnym, o relatywnie niższych dochodach niż specjaliści
5. Pracownicy handlu i usług
Duża, rozwijająca się klasa społeczna, rekrutująca się często z klasy robotników, ale także z młodego pokolenia, np. pracownicy supermarketów, agencji pośrednictwa, call center, agenci handlowi, ekspedienci, ale także właściciele sklepów i punktów usługowych, tzw. small biznes, itp.
6. Robotnicy wykwalifikowani
Osoby po szkołach zawodowych, wykonujące fizyczną pracę, ale wymagającą kompetencji, mający stałą pracę
7. Rolnicy
Właściciele indywidualnych, niskoprodukcyjnych, przekazywanych pokoleniowo gospodarstw rolnych, ze zróżnicowanymi, niestałymi dochodami, poza tą grupą są właściciele wielkich gospodarstw farmerskich
8. Robotnicy niewykwalifikowani
Osoby słabo wykształcone, wykonujące najprostsze, najmniej płatne zajęcia, często zmieniające pracę, pozostające na czasowym bezrobociu, podejmujące prace dorywcze, sezonowe na wsi i w mieście (m.in. budownictwo, remonty, rozładunki)
9. Podklasa (z ang. underclass)
Osoby trwale bezrobotne, bez wykształcenia, pozostające na zasiłkach, nieuczestniczące w żadnej formie w życiu publicznym, często poza systemem społecznym, niemieszczące się w żadnej z powyższych klas
Współpraca: Cezary Kowanda, Joanna Solska, Ewa Wilk
Test: sprawdź, do jakiej klasy społecznej należysz
Na użytek naszego testu zmodyfikowaliśmy stosowany przez socjologów podział na trzy główne klasy, uwzględniając obok tradycyjnych kryteriów, takich jak dochody, majątek czy wykształcenie, bardziej miękkie czynniki kulturowe, dotyczące stylu życia, gustu, uczestniczenia w życiu publicznym. Robimy to w przekonaniu, że chociaż kryterium dochodowe wciąż najsilniej determinuje pozycję w hierarchii społecznej, to nie wyłącznie – można niejako nadrabiać w innych sferach i mieć pewien klasowy naddatek. Skorzystaliśmy w pewnym stopniu ze stratyfikacji społecznej przyjętej w USA, także z metody brytyjskiej stosowanej w najnowszych badaniach firmowanych przez BBC, ale adaptowaliśmy to wszystko do polskich warunków. Nie należy naszego testu traktować śmiertelnie poważnie, ale wyniki może dać ciekawe.
Proszę odpowiedzieć na poniższe pytania (tylko szczere odpowiedzi mają sens), następnie zsumować punkty przypisane według klucza do wybranych odpowiedzi i sprawdzić się w „klasowej drabince”.
1. Jakie miesięczne dochody Pani/Pan osiąga?
a) pow. 20 tys.
b) 15–20 tys.
c) 10–14 tys.
d) 5–9 tys.
e) 3–4 tys.
f) poniżej 3 tys.
2. Ile wart jest Pani/Pana majątek (nieruchomości, samochody itp.) łącznie z oszczędnościami?
a) pow. 1 mln
b) 800 tys. – 1 mln
c) 500 tys. – 799 tys.
d) 300 tys. – 499 tys.
e) 100 tys. – 299 tys.
f) poniżej 100 tys.
3. Gdzie Pani/Pan był na wakacjach w ciągu ostatnich trzech lat?
a) za granicą, w hotelu, na innym kontynencie (poza Północną Afryką)
b) za granicą, w hotelu, w Europie lub Płn. Afryce
c) w kraju, w hotelu
d) w kraju, na kempingu
e) w kraju, u rodziny
f) nigdzie
4. Kogo Pani/Pan zna towarzysko? (chodzi o przynajmniej jedną osobę z danej kategorii, ze wskazaniem tylko jednej kategorii)
a) polityka, profesora, celebrytę
b) biznesmena, artystę, prezesa
c) lekarza, prawnika, architekta
d) oficera wojska lub policji, księdza, bankowca
e) trenera sportu, urzędnika, terapeutę
f) nikogo z nich
5. Czy bierze Pani/Pan udział w wyborach?
a) tak, w każdych
b) tak, prawie w każdych
c) rzadko
d) wcale
6. Jakiej muzyki Pani/Pan słucha najchętniej?
a) klasycznej, operowej
b) rockowej, jazzowej, alternatywnej
c) pop
d) dance, disco polo
e) żadnej konkretnej
7. Ile książek przeczytała Pani/Pan w ciągu ostatniego półrocza?
a) 8–10
b) 6–7
c) 4–5
d) 2–3
e) 1
f) żadnej
8. Czy w ciągu ostatniego półrocza była Pani/Pan łącznie:
a) w kinie, w teatrze, w operze, w galerii sztuki, na koncercie
b) w kinie, w teatrze, w galerii sztuki, na koncercie
c) w kinie, w teatrze, na koncercie
d) w kinie, w teatrze
e) w kinie
f) w żadnej z tych instytucji
9. Pracą ilu ludzi Pani/Pan kieruje?
a) pow. 100
b) 50–100
c) 25–49
d) 10–24
e) poniżej 10
f) nie kieruję pracą innych osób
10. Jakie Pani/Pan ma wykształcenie?
a) wyższe, uniwersyteckie, w państwowej uczelni
b) inne wyższe
c) niepełne wyższe, bez magisterium, licencjat
d) średnie ogólnokształcące
e) średnie zawodowe
f) podstawowe
Klucz do testu:
1. a-40 pkt, b-30, c-25, d-20, e-15, f-10, 2. a-10, b-8, c-6, d-4, e-2, f-1, 3. a-10, b-8, c-6, d-4, e-2, f-0, 4. a-10, b-8, c-6, d-4, e-2, f-0, 5. a-10, b-5, c-2, d-0, 6. a-5, b-3, c-2, d-1, e-0, 7. A-5, b-4, c-3, d-2, e-1, f-0, 8. a-5, b-4, c-3, d-2, e-1, f-0, 9. a-10, b-8, c-6, d-4, e-2, f-0, 10. a-10, b-8, c-6, d-4, e-2, f-1.
Klasy:
Wyższa wyższa – elita powyżej 100 pkt
Wyższa niższa – uprzywilejowana 80–100 pkt
Średnia wyższa – aspirująca 60–79 pkt
Średnia niższa – stabilna 40–59 pkt
Niższa wyższa – graniczna 20–39 pkt
Niższa niższa – zagrożona poniżej 20 pkt