Cztery T: talent, tolerancja, technologia, tożsamość – Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia, bez wahania wymienia najważniejsze atuty swojego miasta. Widać, że był czytelnikiem koncepcji amerykańskiego ekonomisty Richarda Floridy. Miasta, które chcą się rozwijać, muszą stawiać na hodowlę klasy kreatywnej. Amerykanie policzyli, że jeden pracownik zatrudniony w Google wytwarza rocznie ponad milion dolarów przychodu, pracownik sieci handlowej WalMart – dziesięciokrotnie mniej.
Pomarzyć dobra rzecz, a na zachętę we Wrocławiu Google posadowił swoje centrum operacyjne. Czy kiedykolwiek powstanie jednak w tym mieście firma o globalnym rozmachu i znaczeniu? Same ambicje nie wystarczą, a karty miasta w tej rozgrywce nie są najmocniejsze. Raport OECD (organizacja zrzeszająca najbogatsze państwa świata) z końca 2012 r. poświęcony Wrocławiowi przypomina niedelikatnie, że Dolny Śląsk zajmuje dopiero 137 miejsce wśród 208 regionów Unii Europejskiej, jeśli siłę mierzyć potencjałem innowacyjnym.
Od Linke Hoffman Werke do Elwro
Warto jednak pamiętać o punkcie wyjścia, a ten dla Wrocławia nie był łaskawy. Po wojnie miasto musiało walczyć o swe miejsce w rozdzielnikach centralnych inwestycji – warszawscy planiści zastanawiali się, czy stolicę Dolnego Śląska lepiej rozwijać, czy też raczej traktować jak źródło taniej cegły potrzebnej do odbudowy innych polskich miast. Zakłady przemysłowe PRL budowano tu w dużym stopniu w oparciu o poniemiecką infrastrukturę: Pafawag, fabryka taboru kolejowego, powstała na pozostałościach Linke Hoffman Werke, Hutmen, czyli Zakłady Hutniczo-Przetwórcze Metali Nieżelaznych, kontynuowały tradycję firmy Schaefer i Schael.