Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Kraj szwagrów

Polska: kraj szwagrów. Rodzina na nowe czasy

Rodzinna kolacja państwa Kostków. Rodzinna kolacja państwa Kostków. Tomasz Waszczuk / PAP
Co nas dziś łączy z babciami i dziadkami, a także szwagrami, stryjenkami, teściami, krewnymi i powinowatymi? Jedni mówią o kresie wielopokoleniowej, rozgałęzionej rodziny. Inni, że jej czas dopiero nadchodzi.
Ciekawe, że dziadkowie bardziej angażują się do pomocy przy dzieciach swoich córek niż synów.Monkeybusiness Images/PantherMedia Ciekawe, że dziadkowie bardziej angażują się do pomocy przy dzieciach swoich córek niż synów.
Ciemną stroną mocnych więzi rodzinnych jest ich destrukcyjny wpływ na bardzo ważny element życia społecznego: zaufanie.AKG Images/EAST NEWS Ciemną stroną mocnych więzi rodzinnych jest ich destrukcyjny wpływ na bardzo ważny element życia społecznego: zaufanie.

Dzień Babci pani S. (78) zaczyna się od telefonu od prawnuka (12). Nie tyle prawnuka, ile syna z pierwszego małżeństwa obecnego męża (40) wnuczki pani S. Potem dzwoni owa wnuczka (32), przystawiając do telefonu małe (prawnuk biologiczny, półtora roku). Następnie, można by powiedzieć – wnuk cioteczny, gdyby nie był to w istocie bratanek (21), bo jest on późnym synem najmłodszego brata (68) pani S. Ale utarło się, że i dla niego pani S. to babcia (skoro wnuczka zwracała się do pani S. babciu, to i młodszy od niej chłopak – w istocie wujek wnuczki – mówił per babciu). Uff…

Gdy pada dziś termin: rodzina, to głównie z myślą o kobiecie i mężczyźnie, jako partnerach i rodzicach, oraz dzieciach (tzw. rodzina nuklearna). Mówi się o jej kryzysie i przemianach ról, o partnerskiej rewolucji. Ale terminu rodzina zwykło się także używać w odniesieniu do siostrzeńców, stryjenek, teściów, szwagrów, do wszystkich tych bliższych i dalszych kuzynów. Takie spokrewnione, spowinowacone i skoligacone plemię socjologowie nazywają rodziną wielką. Rozwody, kolejne związki, opóźniony wiek zawierania małżeństw, spadek dzietności, migracje, wydłużenie życia… Wszystko to przebudowuje i rozszerza tradycyjne relacje.

Co z tego wyniknie? Tradycjonalistom jawi się wizja nieuchronnego kryzysu i krachu rodziny. Ale wcale niewykluczone, że epoka rodziny wielkiej w dziejach naszego gatunku tak naprawdę dopiero nadchodzi. Wybitny amerykański badacz William ­Goode zwraca uwagę, że większość ludzkości (w tym Europejczyków) przez większość swych losów niczego takiego nie znała i nie praktykowała.

Rodzinny jak Polak

To, co Goode nazywa „mitem wielkiej rodziny”, w szczególny sposób odnosi się do Polaków.

Z badań CBOS z 2013 r. („Rodzina – jej współczesne znaczenie i rozumienie”) wynika, że 78 proc. badanych (84 proc. kobiet i 71 proc. mężczyzn) uważa szczęście rodzinne za najważniejszą wartość, którą kierują się w życiu. Większą niż zdrowie, spokój i uczciwe życie.

Zważywszy że badani mogli wskazać po pięć wartości, 42 proc. zyskało „grono przyjaciół i szacunek innych ludzi”. 41 proc. ceni pracę zawodową, 26 proc. – wiarę religijną, a 13 proc. – bogactwo. Rodzina jest najważniejsza dla tzw. klasy średniej: kadry kierowniczej i specjalistów wyższego szczebla, pracowników administracyjno-biurowych i gospodyń domowych. Od 2008 r. nic się nie zmieniło, odpowiedzi Polaków ułożyły się w taką samą hierarchię.

Jak to wypada na tle innych krajów? Dwoje profesorów Harvard University (USA), Alberto Alesina i Paola Giuliano, przeanalizowało dane dotyczące więzi rodzinnych w 80 krajach świata („World Values Survey”). Siła tych więzi była mierzona pytaniami: Na ile ważna jest rodzina w życiu badanego? oraz: Na ile bezwarunkowa powinna być lojalność między dorosłymi dziećmi a ich rodzicami? Badacze analizowali więc deklaracje, a nie rzeczywiste zachowania.

Szwedzi, Duńczycy, Niemcy i Holendrzy są przekonani, że rodzina jest umiarkowanie ważna w ich życiu, że rodzice muszą zasłużyć na miłość i szacunek ze strony swoich dzieci oraz że rodzice mają własne życie, które nie ogranicza się wyłącznie do roli rodzica. Polacy znaleźli się blisko przeciwległego bieguna. Więzi rodzinne w Polsce należą do najsilniejszych na świecie. Nasz kraj odbiega tu nawet od swojego regionu, od bezpośrednich sąsiadów.

Podobieństw w tym względzie prędzej szukać w Ameryce Południowej (Argentyna, Brazylia i Chile) lub na południu Europy (Włochy, Portugalia, Hiszpania). Najsilniej rodzinnie powiązane okazały się społeczeństwa południowej Afryki, Tanzanii, Ugandy i Zimbabwe; nieco za nimi plasują się m.in. Iran, Egipt, Algieria i Maroko.

Polacy i ich wielka rodzina, czyli rodzice, babcie, dziadkowie, teściowie, siostry i bracia, dzieci, rodzeństwo, szwagrowie, bratankowie, mieszkają zwykle blisko siebie i często się ze sobą spotykają.

W badaniu CBOS z 2013 r. („Więzi rodzinne”) 71 proc. badanych deklaruje, że ich najbliżsi krewni mieszkają stosunkowo blisko nich, 21 proc., że ma rodzinę rozproszoną po Polsce, a 8 proc. po świecie.

Najwięcej Polaków – 45 proc. – żyje w rodzinach nuklearnych: rodzice plus dziecko lub dzieci. Jednocześnie jest to najbardziej preferowany – aż przez 55 proc. badanych – model rodziny. Ale wciąż mocno trzyma się model wielopokoleniowy; w deklaracjach nawet silniej niż w rzeczywistości, bo 29 proc. uznaje go za najlepszy, a pod jednym dachem w trzy lub cztery pokolenia żyje 21 proc. Polaków. Z wnukami ma kontakt co najmniej raz w tygodniu 67 proc. babć i dziadków (na wsi nieco częściej niż w mieście).

Znów: jak to wygląda w innych krajach? Z analiz opublikowanych w „European Journal of Population” w 2012 r. wynika, że we Włoszech 33 proc. dziadków pomaga codziennie w wychowaniu swoich wnuków, w Grecji – 28 proc., w Hiszpanii – 24 proc. Najrzadziej pomagają Duńczycy, Holendrzy i Szwedzi (od 1,5 do 3 proc. badanych). Ciekawe, że dziadkowie bardziej angażują się do pomocy przy dzieciach swoich córek niż synów.

To działa też w drugą stronę: w Polsce z własnymi rodzicami spotyka się co najmniej raz w tygodniu 75 proc. dorosłych dzieci. Z teściami widuje się tak często aż połowa badanych. Równie mocne są więzi z dorosłym rodzeństwem.

I choć co dziewiąta osoba przyznaje, że w ostatnich latach te siostrzano-braterskie więzi im osłabły, to aż 78 proc. deklaruje, że są one tak samo silne albo wręcz się wzmocniły.

Czego rodzeństwo od siebie oczekuje i co wzajemnie oferuje? Oczywiście, na pierwszym miejscu spotkania.

Zastaw się i załatw

Dla Polaków wystawne i huczne rodzinne uroczystości były bardzo ważne od dawna – bez względu na klasę społeczną i zamożność. Dziś nieco więcej rezerwy do rodzinnego biesiadowania deklarują osoby o gorszej sytuacji materialnej, w miastach liczących ponad 100 tys. mieszkańców i osoby o lewicowych poglądach (CBOS, „Więzi rodzinne”). Sposobności do kultywowania szlacheckiego „zastaw się, a postaw się” dają śluby, chrzty i pogrzeby, a towarzyszące im obchody sprofesjonalizowały się i nabrały rozmachu (na portalu SalenaWesele.pl swoje usługi oferuje 1100 domów weselnych; branża uchodzi za kurę znoszącą złote jaja, skoro zysk z kilkusetosobowej biesiady sięga nawet 100 tys. zł). Wielkie polskie familie gromadzą się przy okazji Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Wigilii, Wszystkich Świętych i Zaduszek, urodzin i imienin (CBOS, „Więzi rodzinne”). Bardzo rzadko przy okazji świąt narodowych.

Na drugim miejscu oczekiwań wobec krewnych i powinowatych Polacy wymieniają bezinteresowną pomoc. Brat, szwagier, stryj to w polskiej obyczajowości – by nie powiedzieć: w systemie ekonomicznym – niezwykle ważne figury. Prof. Wojciech Łukowski, badacz polskiej prowincji, niedawno mówił POLITYCE, że po transformacji rynek pracy rozbił się na dwa segmenty: pierwszy – podrzędny, dość dostępny, i drugi – atrakcyjny, uprzywilejowany, silnie reglamentowany. W małych miejscowościach, co prawda, nie istnieją stoliki, przy których rozdaje się pracę „swoim”. Sprawę załatwia prosty mechanizm: „Zdecydowana większość rodziców marzy o jednym: żeby dzieci przynajmniej zachowały ich status społeczny. A najlepiej go podwyższyły. Jeśli jest ciasno na rynku pracy, to każdy, nawet najbardziej szlachetny rodzic, się złamie i zadzwoni do kolegi po pomoc”.

Można stwierdzić, że telefon w sprawie pracy do brata czy szwagierki jest traktowany nie jako moralny kompromis, ale wręcz nakaz. Tego tradycyjnego trzymania się razem nie ukruszył kapitalizm, wręcz go wzmocnił.

Niedoścignionym „mistrzem” w dzieleniu posad między krewnych i znajomych pozostaje PSL. I w znajdowaniu uzasadnień dla tego procederu, jak np. to w sporze z Julią Piterą, autorstwa Waldemara Pawlaka, wtedy lidera partii: „A gdzie (dzieci) mają szukać pracy? Za granicą? Były takie czasy, kiedy wysyłano ludzi na Sybir za to, że kontynuowali patriotyczne działania swoich poprzedników. Powinno cieszyć, kiedy dzieci wykazują podobne zainteresowania i chcą iść w ślady rodziców”. Jego następca Janusz Piechociński po tzw. aferze taśmowej obiecał użyć żelaza do wypalania nepotyzmu w szeregach partii, a tu w połowie 2013 r. dziennikarze „Super Expressu” odkryli, że córka prezesa pracuje w jednej z podległych mu jako wicepremierowi agencji rządowych (ostatecznie z posady zrezygnowała).

Wydaje się, że nepotyzmu z polskiego społeczeństwa ani ogniem, ani żelazem, ani ustawodawstwem wypalić się nie da. Przykład – wprowadzona w październiku 2011 r. nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym. Światła, ale koncertowo obchodzona. Najpierw trzeba by bowiem przeprowadzić jakąś rodzinną lustrację, gdyż choć o związkach rodzinnych pracowników uczelni wszyscy wiedzą, formalnego nakazu ich ujawniania nie ma, podobnie jak nie ma prawnie usankcjonowanej procedury zwalniania kogokolwiek za powinowactwo z kimkolwiek. Efekt? Jak informuje „Rzeczpospolita”, na Uniwersytecie Rzeszowskim po dwóch latach od nowelizacji spośród 90 pracowników 24 osoby to rodzina.

Zakaz pozostawania w „bezpośredniej podległości służbowej osób spokrewnionych i spowinowaconych” miał być – przynajmniej zdaniem ówczesnej minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej – przełomowy, dziś nieodosobnione są opinie, że to prawny bubel.

Ciemną stroną mocnych więzi rodzinnych jest ich destrukcyjny wpływ na bardzo ważny element życia społecznego: zaufanie. Znani badacze społeczni Alberto Alesina i Paola Giuliano dowiedli, że w krajach, gdzie występują silne więzi rodzinne, ludzie mniej sobie nawzajem ufają, choć w obrębie rodziny – wręcz przeciwnie.

Z analiz Polskiego Generalnego Sondażu Społecznego wynika podobna zależność: osoby, które często spotykają się ze swoją wielką rodziną, mają mniejsze zaufanie do obcych. Z polskich badań (prowadzonych m.in. przez współautorkę artykułu) nad tzw. kapitałem społecznym, niezwykle cenionym dziś w świecie zachodnim, wynika silna zależność: ci nasi rodacy, którzy utrzymują intensywne kontakty z rodziną, zwykle mają tego kapitału znacznie mniej niż ci, którzy są towarzysko otwarci. Bo i mało angażują się w przedsięwzięcia społeczne, wolontariat, z rzadka nawiązują nowe nie tyle przyjaźnie, ile po prostu kontakty, a sieć ich znajomych, którzy mogliby służyć radą i pomocą, jest wątła. Słowem: polska rodzina trzyma się mocno w swej warowni.

Monorodzice i metroplemiona

Ale rzeczywistość na te okopy napiera. Czy jednak na pewno tę rodzinę niszczy?

Weźmy te zjawiska, które spędzają sen z powiek tradycjonalistom: późną i spadającą dzietność, rozwody, konkubinaty. Rzeczywiście, Polki i Polacy coraz później decydują się na ślub i posiadanie dzieci. Obecnie średni wiek zawarcia małżeństwa przez kobietę to 26 lat, przez mężczyznę – 28 (CBOS, „Rodzina i jej przemiany”): „Z roku na rok coraz mniej nowożeńców decyduje się na ślub konkordatowy, a np. w Warszawie, Wrocławiu czy Wałbrzychu – częściej niż wyznaniowe odbywają się ceremonie świeckie”. Od 2008 r. stale też maleje liczba zawieranych małżeństw (i jest to spadek silniejszy, niżby to wynikało z niżu demograficznego).

Pierwsze dziecko kobieta rodzi średnio w wieku 27 lat. Coraz więcej dzieci przychodzi na świat w związkach nieformalnych: na początku lat 90. – 7 proc., teraz już co piąte. (W Norwegii, Szwecji czy Islandii, a także Estonii czy Słowenii – już połowa).

I co? 63 proc. Polaków akceptuje fakt, że młodzi ludzie nie zamierzają formalizować związku. Coraz powszechniejsze jest przekonanie, że na miano rodziny zasługuje para żyjąca w konkubinacie, która wychowuje dziecko/dzieci (uważa tak aż 78 proc., w 2006 r. – 71 proc. Polaków), a nawet bezdzietni konkubenci (to przekonanie 33 proc. Polaków; w 2006 r. – 26 proc.).

Wciąż większość, ale już tylko 70 proc., małżeństw trwa do śmierci współmałżonka. W 2011 r. zawarto ponad 206 tys. małżeństw (tyle co w 1970 r.), a rozwiązano ponad 64 tys. (w 1970 r. – 34 tys.). Szczyt rozwodowy miał miejsce w 2006 r. – prawie 72 tys. par. Rośnie społeczna akceptacja dla rozwodów, zwłaszcza gdy w rodzinie występuje przemoc.

Pojęcie rodziny staje się na naszych oczach coraz pojemniejsze, zwłaszcza – jak wynika z badań – dla ludzi dobrze wykształconych, o najwyższych dochodach, niepraktykujących i o lewicowych poglądach. Uchodzi za nią bezsprzecznie tzw. rodzina monoparentalna – jeden rodzic z dzieckiem lub dziećmi. (Jak zresztą dowodzi prof. Maria Beisert, rozwiedzione kobiety z dzieckiem stają się na powrót córeczkami swoich rodziców, od nich bowiem doznają w sytuacji kryzysu najsilniejszego wsparcia).

Przyjmuje się termin rodzina patch­workowa, gdzie partnerzy wychowują wspólnie dzieci ze swoich poprzednich związków. Tradycyjna obyczajowość zdaje się poszukiwać form współistnienia pod jednym dachem i przy jednym stole dla alternatywnych stadeł. U pani S. dzieje się to w sensie ścisłym: co roku w dniu poprzedzającym Wigilię odbywa się – rzec można – prewigilia. Jest i przyszywany prawnuk, i jego matka, i pierwsza żona najmłodszego brata.

Już 23 proc. badanych (w 2006 r. – 9 proc.) uznałoby za rodzinę parę gejów lub lesbijek wspólnie wychowujących dziecko lub dzieci jednego z partnerów. Związek osób tej samej płci bez dzieci uważa za rodzinę 14 proc. badanych (w 2006 r. – 6 proc.).

W wielkich miastach tworzą się metroplemiona – sieci przyjaciół, które są jednocześnie sieciami opieki, czyli na dobrą sprawę pełnią funkcję rodziny.

W metroplemionach żyją pary homoseksualne (łatwiej im tam często o akceptację niż w rodzinie biologicznej), a także wielu singli, choć – jako tzw. gniazdownikom – należałoby im przypisać podwójną rodzinną przynależność.

Tomasz Szlendak w „Socjologii rodziny” pisze: „Badania dowodzą, że więź między członkami niektórych alternatywnych modeli rodzinnych jest często silniejsza od więzi spajającej tradycyjne rodziny, zwłaszcza w sytuacjach kryzysów, takich jak poważna choroba jednego z jej członków. Większy bywa tutaj bowiem zasięg sieci społecznej, która umożliwia znalezienie rozwiązań dla najtrudniejszych nawet problemów”.

„Adopcja” przyjaciół do rodziny jest coraz powszechniejszym zjawiskiem również z powodu podziałów idących dziś nierzadko w poprzek więzów krwi. Rzecz nie tylko w tym, że w bliskiej dziś rodzinie znajdziesz wyznawców kompletnie przeciwstawnych poglądów ideowych i politycznych. Wielką rodzinę w tradycyjnym rozumieniu nadkruszają i rozmaity poziom wykształcenia, i styl życia, i gusta. A przede wszystkim miejsce zamieszkania. Czyli migracja. Co w polskiej rzeczywistości ma dziś szczególne znaczenie. Przypomnijmy – już 8 proc. Polaków ma swych najbliższych w innym kraju.

Rozpadnie się czy przetrwa?

Co będzie zatem dalej? Rozpadnie się rodzina czy przetrwa? Rozrośnie się na boki? Babcie i dziadkowie utrzymają swój wysoki status? Ci, którzy wchodzą dziś w te role, również w Polsce, sami zdają się odpuszczać.

Seniorzy coraz częściej – gdy tylko zdrowie i stan konta im pozwala – chcą wciąż realizować swoje pasje. Prawdopodobnie spodoba im się coś, co socjologowie (m.in. Małgorzata Sikorska w książce „Współczesne społeczeństwo polskie”) nazywają układami sieciowymi. Grupy przyjacielskie, sąsiedzkie, stowarzyszenia (Uniwersytety Trzeciego Wieku) to ich metroplemiona; zastąpią im kontakty z dorosłymi dziećmi i wnukami, czekanie na ich uwagę i wsparcie.

Tomasz Szlendak uważa, że im bardziej wykształceni, im aktywniejsi zawodowo i towarzysko, tym łatwiej będą wchodzić w rodziny z wyboru. Ich prototypy na Zachodzie istnieją: w Wielkiej Brytanii czasowe migracje emerytów na Costa del Sol (z ciepłą owsianką serwowaną na śniadanie, ale i szampanem) lub wewnątrz kraju do osiedli budowanych nie z myślą o osobach chorych i zniedołężniałych, ale o aktywnych 60–75-latkach. Prof. Arnstein Aassve z Bocconi University w Mediolanie, analizując przyszłość norweskich seniorów (80+), doszedł do wniosku, że coraz więcej z nich, zamiast, jak teraz, żyć samotnie, będzie wolało wejść jeszcze w związek z partnerem/partnerką.

Z jednej strony może się zatem zdarzyć, że człowiek w ciągu swojego życia zaliczy całą serię patchworków. Z drugiej – może być i tak, że sam schyłek życia scali coraz dłużej żyjących ludzi z rodziną biologiczną (a przynajmniej z młodszą częścią patchworku). Dziś wciąż jeszcze tzw. transfer międzygeneracyjny to pomoc płynąca od rodziców (nawet bardzo sędziwych) do dzieci (nawet bardzo dorosłych).

Z badań w 10 krajach europejskich wynika, że w ciągu roku 21 proc. rodziców udzieliło pomocy dzieciom, a tylko 3 proc. otrzymało coś od dzieci.

Ale są badacze, którzy uważają, że i to się zmieni. Bo radykalnie wydłużyło się ludzkie życie, a obecna tzw. współprzeżywalność pokoleń to „niedoświadczona przez ludzi na taką skalę sytuacja”. Tego zdania jest Vern L. Benggston, wnikliwy badacz owego transferu międzypokoleniowego, dochodząc ostatecznie do wniosku, że rodziny trzypokoleniowe staną się podstawowymi źródłami opieki i dobrostanu ludzi w XXI wieku”.

Na tej na nowo zaludnionej rodzinnej scenie wielu z nas znajdzie się w zupełnie dotychczas niegranych rolach – jako „babcia” dzieci synowej z poprzedniego związku, jako była macocha… Potrzebujemy pilnie wzorców, jak mądrze w tym repertuarze się odnaleźć. I nowych słów, aby te role nazwać.

Wiemy jedno: w tych urozmaiconych, rozrastających się niejako na boki familiach trzeba będzie funkcjonować o wiele bardziej demokratycznie niż dotychczas. Wydaje się, że kluczowe słowo dla rodzinnej przyszłości to negocjacje. Wszak niektórzy rodzinę patchworkową nazywają też negocjowaną, zważywszy, że trzeba się w niej nieustannie na nowo układać, również jeśli chodzi o relacje z eksmężem lub eksżoną.

Badania pokazują, że po rozwodzie mniej niż połowa rozwiedzionych ojców kontaktuje się ze swoimi dziećmi (ci, którzy to robią, zwykle potrafią też nawiązać poprawne relacje z byłą żoną i jej nową rodziną). Nowozelandzkie badania opublikowane w 2013 r. w „Journal of Family Studies” pokazują z kolei, że warunkiem koniecznym stworzenia więzi z wnukami jest niewtrącanie się w życie ich rodziców i nieingerowanie w zasady, które rodzice narzucają swoim dzieciom. Autorki artykułu: Mary Breheny, Christine Stephens i Lorraine Spilsbury podkreślają, że relacje między dziadkami, ich dziećmi i wnukami wymagają nieustannego negocjowania granic, co komu kiedy wolno.

Jak to zgrabnie nazwali niemieccy socjolodzy Ulrich i Elizabeth Beckowie, żyjemy w epoce „rodziny zrób-to-sam”. Musimy budować ją ze społecznie dostępnych klocków, nie mając jeszcze pewności, co jest dobre, a co złe dla rodziny.

Pani S. ma prostą odpowiedź: przyjaźń jest dobra. Chęć bycia razem i wzajemnego słuchania. Niezależnie od tego, czy jest się z kimś po mieczu, po kądzieli czy tylko po zażyłej znajomości.

Współautorka artykułu Katarzyna Growiec jest stypendystką Nagrody Naukowej POLITYKI, doktorem socjologii, adiunktem w Instytucie Psychologii Społecznej w SWPS.

Polityka 4.2014 (2942) z dnia 21.01.2014; Społeczeństwo; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Kraj szwagrów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną